Rozdział 4.

138 12 2
                                    

9 września 2019 r.

Ja...

Jak w ogóle do tego doszło? Co takiego złego zrobiłem w poprzednim życiu? Dlaczego niebiosa mnie tak karzą? Czy nie za dużo już przeszedłem? Czym sobie na to właściwie zasłużyłem...?

Czy ja naprawdę mogę być...

Ja...

Mo...gę...

Ja mogę być ojcem?!

Zrywam się z ziemi, gdy myśli w końcu wskakują na właściwe tory. Kilka liści nadal trzyma się moich ubrań, ale nawet ich nie zauważam. Mój oddech diametralnie przyspiesza, a klatka piersiowa boli od głębokości kolejnych wdechów. Nie mogę uwierzyć w nic co przecież doskonale widziałem. Z galopującym sercem po prostu wpatruję się w miejsce, gdzie jeszcze kilka minut temu widziałem kobietę, dla której nadal mógłbym zrobić wiele. Oczy zaczynają piec, kiedy przypominam sobie nasze wspólne chwile. Te nieplanowane, wypełnione radością, jakiej nie dane mi było później doświadczyć. Nieśmiałe muśnięcia rąk, po czasie zmieniające się w namiętne, przepełnione miłością pocałunki. Tylko Karolina miała w posiadaniu całego mnie. Tylko ona się liczyła. Tylko dla niej zrezygnowałbym z własnego szczęścia. I tylko ona złamała mnie tak dotkliwie. 

Odkąd ją poznałem myślałem, że to z nią zbuduję dom i założę rodzinę. Byłem pewien, że jako jedyna będzie ze mną w każdym momencie życia. Przez prawie dziesięć lat nic nie mogło nas rozdzielić. Nie pokonał nas wiek, szalejące hormony, pierwsze kłótnie czy maturalny stres. Nie zrobiła tego nawet odległość, jaka dzieliła nas po moim wyjeździe, ale zrobił to... mężczyzna. Mój najlepszy przyjaciel. Jedyny po którym nigdy bym się tego nie spodziewał.

Odchrząkuję, próbując zapanować nad łzami cisnącymi się do oczu. Tak bardzo chciałbym zapomnieć o tym co się stało, ale ilekroć zamykam powieki to wspomnienie wraca ze zdwojoną siłą. 

Nigdy nie widziałem, aby Karo uśmiechała się tak szeroko w mojej obecności. Te cholerne iskry w jej spojrzeniu, którym obdarzała jego. Nie mnie.

Samotna kropla spływa po policzku, niesiona rozpędzającym się z każdą minutą wiatrem. Rozpięta kurtka trzepocze szarpana jego siłą, a przydługie włosy przyklejają się do mokrej już twarzy. Zaciskam pięści.

Nie chcę pamiętać. Naprawdę nie chcę. 

Ale jak mógłbym się jej dziwić? Czemu to właściwie mnie miałaby wybrać? Ja miałbym być ojcem? Jak ktoś taki jak ja miałby stanowić wzór? Nawet w jednym procencie nie jestem taki jak mój tata. Nikt nie mógłby polegać na mnie w ten sposób... Co też strzeliło mi do głowy? 

Odwracam się w kierunku drogi. Muszę się napić. Zapomnieć. Zagłuszyć ten okropny tępy ból. Nogi niosą mnie same, jakbym nie miał już nad nimi kontroli. Skręcam w lewo, a zimno w moich żyłach wywołuje w ciele serię dreszczy.

Nigdy nie będę ojcem. Nigdy nie będę dość dobry, aby choć marzyć o staniu się nim. 

Kolejne łzy atakują moje oczy. Pozwalam im płynąć, zajęty plątaniną myśli. 

Nie chcę nigdy więcej jej widzieć. Nie chcę znów się tak czuć. Jeśli wybrała jego, powinna zostawić mnie w spokoju. Czemu po tym wszystkim ciągle miesza mi w głowie? Dlaczego tak trudno mi o niej zapomnieć?

Zanim zdążę podnieść głowę, aby upewnić się, że zmierzam w dobrym kierunku, coś drobnego wpada na mnie z ogromną siłą. Zagubiony zupełnie nie panuję nad swoimi ruchami i nawet nie próbuję złapać winowajczyni. Upadam do tyłu, czując, że zasłużyłem na kolejne siniaki. Z głośnym hukiem upadam na chodnik, a ból w lędźwiach odrobine mnie otrzeźwia. 

(Nie)idealny "Obrońca" #3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz