8 września 2019 r.
Jadę całą noc. Zatrzymując się jedynie dwa razy na przypadkowych stacjach benzynowych. Jem kilka batoników w pośpiechu, czym prędzej kierując się w stronę dawno zostawionego przeze mnie domu. Robię to tak szybko jak tylko mogę, aby nie pozwolić myślom zwątpić. Nie chcę dać im satysfakcji i z przyklejonym uśmiechem na ustach gnam na przód. Wprost do życia, które usilnie starałem się przecież porzucić. Dlaczego więc teraz tak bardzo chcę mieć je z powrotem? Może to dzięki Kalinie albo jej ojcu... Sam nie wiem, które z nich było zapalnikiem. Sprawili jednak, że gdzieś we mnie zapłonęła nadzieja. To przeklęte uczucie, że jeśli się tylko postaram, to znajdę miejsce, do którego pasuję.
Dlatego, właśnie wjeżdżam do Sarbinowa. Jest szósta rano, a mnie wreszcie dopadają wątpliwości, kiedy wzrok dostrzega tę przeklętą rybę. Wygląda jak martwa, a jednak zdobią ją piękne kolory, którymi ma zachęcać turystów do zatrzymania się akurat u nas. Ten znak nigdy mi się nie podobał, ale teraz razi mnie jeszcze mocniej.
Dłonie na kierowcy drżą odrobinę, a gardło ściska się z nerwów. Uniesione kąciki również opadają. Zjeżdżam więc na pobocze, aby rozejrzeć się po mieście, w którym się wychowałem. Sklep wielobranżowy pani Janiny nadal ma zepsutą okiennice, dorożka pana Fabiana stoi przed jego domem tuż obok stajni, a po poboczu spaceruje rudy, kulejący Wiarus, pies pani Tatiany. Wszystko wydaje się takie samo, jak kilka miesięcy temu, kiedy stąd wyjeżdżałem. Nawet pogoda mimo jesieni, nie straciła swojej niezwykłości. Słońce lekko przygrzewa, a wiatr kołysze drzewami w powolnym i cichym tańcu. Wszystko tutaj sprawia wrażenie zaklętego w czasie, jakby nic a nic nie mogło się tu stać.
Szkoda tylko, że to jedynie pozory.
Mój ojciec zginął w tym przepełnionym spokojem miejscu. Zachwiał jego beztroską otoczkę, pozostawiając we mnie świadomość, że tak naprawdę tu nigdy nie było bezpiecznie. Ponieważ moja dziecięca i pielęgnowana przez lata beztroskość, to tylko sprawka moich rodziców. To oni również są po części winowajcami mojej teraźniejszej sceptyczności. Gdyby tylko tata nie umarł, a mama dalej byłaby zdrowa, może ta ułuda nigdy by nie znikła? Może ciągle śmiałbym się szczerze...
Gdyby tylko czas mógł się cofnąć...
Delikatne pukanie w szybę po mojej lewej każe mi się odwrócić, a kiedy to robię, dostrzegam jeden z najbardziej tajemniczych uśmiechów na świecie. Ciągle trzęsącą się ręką naciskam guzik, a powłoka dzieląca mnie od pani Basi opada. Jej oczy lśnią w świetle wschodzącego słońca. Nie mam pojęcia czy są oznaką łez szczęścia czy pozostałością porannej senności, ale za ich pomocą ciepło powoli otacza moje wnętrze.
- Ciocia - witam ją, nie mogąc wydobyć z siebie nic więcej.
Kobieta obok mnie tylko przechyla głowę i unosi kącik ust odrobinę wyżej. Zmarszczki zdobią jej twarz, ale wyglądają bardziej jak biżuteria, a nie ślady przeszłości. Ubrana w różową kurtkę, jej ulubione kolczyki w kształcie serca i poszarpane czasem spodnie z maleńkimi różami, stoi z podpartymi na bokach dłońmi. Całą sobą rozpromienia otaczającą nas przestrzeń, jakby to była najłatwiejsza rzecz na świecie.
- Nasz drogi chłopiec do nas wrócił - wyrokuje zamiast powitania. Opiera ramiona o drzwi auta, a choć zazwyczaj by mi to przeszkadzało, teraz ciężko jest mi cokolwiek powiedzieć. Dlatego po prostu na nią patrzę, a ona odwzajemnia spojrzenie. Coś się w niej zmienia. Jej uśmiech powoli znika, a wypowiedziane następnie słowa zawierają w sobie więcej powagi. - Czy może jednak po prostu zgubił drogę?
Uciekam od niej wzrokiem, aby przywołać na usta wystudiowaną radość. Skupiam się na tym, aby sięgnęła oczu, ale mimo usilnych prób, nigdy tego nie robi. Dlatego więc spoglądam na pobliski dom i po prostu odpowiadam, jak gdyby nigdy nic.

CZYTASZ
(Nie)idealny "Obrońca" #3
RomansaTRZECIA CZĘŚĆ SERII "Fatalnych wypadków". "Droga do domu nie zawsze jest widoczna. Szymon przekonał się o tym już wiele razy. Mieszkając w Warszawie tęsknił za Sarbinowem, ale kiedy tu wrócił to uczucie nie minęło. Nie zniknęło nawet po poznaniu pra...