Rozdział 2

1 0 0
                                    

Luna otworzyła oczy i od razu się skrzywiła. Światło na korytarzu nie było ostre, ale i tak ją raziło. Ostrożnie usiadła, dotknęła obolałego czoła. Rana nie krwawiła jakoś bardzo mocno, ale na drewnianych drzwiach została czerwona plama.
Luna dopiero teraz uświadomiła sobie co się stało. Była u Miley w szpitalu. Potem wracając do pokoju zobaczyła Lanę. Próbowała ją dogonić, ale nie dała rady.
Kiedy dotarła do pokoju zobaczyła tylko spanikowaną Story i nóż wiszący w powietrzu. Chciała wejść do pomieszczenia, ale Meir zatrzasnął jej drzwi przed nosem tak, że uderzył ją w głowę.
Dziewczyna wstała ignorując zawroty głowy. Nogi miała jak z waty. Pchnęła ciężkie drzwi. Musiała przytrzymać się futryny, żeby nie upaść.
Na podłodze leżała Story. Kryształowy nóż wystawał z jej klatki piersiowej. Martwe ciało leżało w kałuży krwi. Okno było otwarte, po Meirze nie został ani jeden ślad.
- Pomocy! - krzyknęła zdając sobie sprawę jak jak żałośnie brzmiała. Zawołała jeszcze kilka razy  ale wątpiła żeby ktoś ją usłyszał.
Poczuła mdłości. Mroczki tańczyły jej przed oczami, więc w końcu upadła tuż obok Story.

◇◇◇

Dusząco cytrynowy zapach przypomniał środek czystości, którym czyszczono statki kosmiczne. Ostre światło również przypominało to na “Cyrelle”, “Obrońcy”, czy “Zwycięstwie”.
Może właściwie nie umarła w celi, tylko jednak znowu obudzi się na statku? Nathan znowu zacznie się wymądrzać? Meir nie żyje?
Nie. To niemożliwe. Słyszała głosy, które zdecydowanie nie pochodziły z jej pierwszego życia.
- Jak to przyszedłeś i już nie żyła?! - wrzasnęła Miley. W trakcie ucieczki z pałacu jeden z wampirów ugryzł ją w skrzydło. Kiedyś piękne, śnieżnobiałe skrzydła dzisiaj były obrazem nędzy i rozpaczy. Większość piór wypadło, zostało tylko kilka pojedynczych, szarych. Kości wystawały gole z pleców.
- Luna wołała o pomoc, ale potem zemdlała. - wyjaśnił w miarę spokojnie.
- Gdzie jest Meir? - Luna spróbowała usiąść, ale zrezygnowała z tego pomysłu.
- Podejrzewam, że to on zabił Story. - odparł Malachi.
- Nie o to pytałam.
- Co tam się stało? - wtrąciła Miley.
- Biegłam i nie zdążyłam wyhamować, więc uderzyłam w drzwi. - skłamała. - Podłoga była śliska, a ja nie miałam butów.
- Nie wiesz co się stało? - dopytywał Malachi.
- Nie. Gdzie jest Meir?
- Zniknął.

◇◇◇

Lądowanie nie było miękkie. Duch puścił chłopaka dalej lecąc przed siebie, więc ten z rozpędu uszedł kilka kroków i upadł. Wpatrywał się w podłogę próbując unormować oddech. Wiele razy przekonał się o tym, że panika potrafi zabić prędzej niż którykolwiek wróg.
Pytanie tylko, czy on chciał przeżyć.
Tariq Anarkisti uczynił z jego życia piekło, Ale nigdy nie mieszał go w swoje zbrodnie. Zamknął go razem z innymi tylko dlatego, że wiedział za dużo. Nie torturował, po prostu miał go gdzieś i był złym ojcem.
Sage była inna. To przez nią miał na rękach krew Story.
Kobieta w ciemno fioletowej sukni stanęła przed nim.
- Jesteś potworem. - syknął chłopak.
- Powiedział chłopak, który przed chwilą zabił swoją najlepszą przyjaciółkę. - wytknęła z uśmiechem.
- Nie ja tylko twój przeklęty nóż. - odparł.
Kobieta kucnęła i złapała go za brodę zmuszając do kontaktu wzrokowego.
- Sądziłam, że Corrie lepiej cię wychowała. - zauważyła. - Księciu nie wypada pyskować. Mam nadzieję, że zdążysz poprawić swoje zachowanie przed spotkaniem z ojcem i koronacją.
- Czyją koronacją?
- Moją. - zaśmiała się. - Do twojej raczej nie dojdzie, patrząc na to, że ja jestem nieśmiertelna.
Wstała.
- Corrie, zaprowadź księcia do jego komnaty. Musi się przygotować na uroczystość.
Corrie wyłoniła się z cienia i pomogła wstać Meirowi.
Sage odeszła i zajęła się czym innym.
- Chodź, to nie jest dobre miejsce na fochy. - szepnęła wyciągając go na korytarz.

◇◇◇

Luna potrzebowała dwóch dni żeby stanąć na nogi. Pielęgniarka przykleiła jej na czoło ogromny plaster,żeby zabezpieczyć ranę.
Czuła się już lepiej, ale i tak musiała unikać gwałtownych ruchów.
Szła powoli po schodach trzymając się poręczy. Miała na sobie za dużą kurtkę dżinsową, koszulkę w paski luźne spodnie. W trakcie pobytu w szpitalu pewna anielica wyprała te ubrania, tak że plamy krwi zniknęły bez śladu. Oprócz tego kobieta była tak miła, że zdołała znaleźć Lunie szare poncho.
Miała je teraz na sobie. W tym i w poprzednim życiu uczono ją, że czarny jest kolorem żałoby. Ona jednak dalej uważała, że to szary nim jest. Czarny symbolizował kosmos, synonim życia. Szary to księżyc. Nawet Lana nie ubierała sie na czarno, tylko na szaro.
W Quattorii zmarłych chowano w specyficzny sposób. Zamiast trumny używano łódki, do której wkładano kwiaty i trawę. Łódkę puszczano na wodzie i podpalano. Najpierw ogień trawił ciało i rośliny, a potem drewno. Prochy tego wszystkiego same z siebie szły na dno.
Tutejszy świat dzielił się na cztery części, Quattoria leżała w samym środku. Pałac w Raju stał tuż obok granicy z Ziemią, więc z tyłu znajdował się pomost prowadzący do Morza Zachodniego. Niedaleko zaczynała się Mglista Pustynia, już z tego miejsca widoczność była ograniczona.
Miley stanęła obok Luny i podała jej świecę. Dwóch aniołów zsunęło łódkę z Story do wody.
Podeszły bliżej.
Story wyglądała jakby po prostu spała. Miała na sobie luźną, niebieską suknię, otaczały ją białe kwiaty.
Luna pamiętała, że tamtego wieczoru Story miała otwarte oczy. Przez właśnie takie widoki żałowała, że ma aż tak dobrą pamięć.
Na szczęście teraz oczy blondynki zostały zamknięte.
Wosk już spływał parząc palce Luny. Czekała. To nie ona jako pierwsza powinna dać ogień.
Miley w końcu upuściła świecę do łódki. Luna zrobiła to samo. Malachi wzniósł się w powietrze ciągnąc linę doczepioną do łódki. Kiedy trumna nabrała prędkości zawrócił i wylądował.
Miley zaszlochała upadając.  Luna ledwo dała radę ją utrzymać. Stały na krawędzi pomostu, a jej nie uśmiechała się zimna kąpiel.

VanyaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz