Rozdział 4

2 0 0
                                    

Luna szła powoli po śliskiej powierzchni. Mlecznobiała mgła zasłaniała wszystko. Dziewczyna nie widziała swoich nóg. Mimo to uparcie brnęła przed siebie. W pewnym momencie usłyszała niepokojący dźwięk, jakby pęknięcie.
Lód w tym miejscu musiał być cieńszy, bo załamał się pod nią.
Wpadła do wody. Nie była zimna  ale widoczność tu była jeszcze gorsza niż na powierzchni. Na dodatek prąd ciągnął ją w dół. Uparcie płynęła w górę, ale nie była w stanie wyjść spod lodu. Już zaczynało brakować jej powietrza kiedy ktoś na powierzchni zaczął wycinać kosą dziurę w lodzie. Luna podskoczyła, żeby złapać za trzon narzędzia i się podciągnąć, ktoś jednak szybko się odsunął.
Najmocniej jak potrafiła trzymała się krawędzi.
- Musisz wyjść sama. Ja nie mogę dotknąć, bo umrzesz. - powiedziała Lana.
Luna wyczołgała się na powierzchnię.
- Ja chyba i tak tego nie przeżyję. - skomentowała kaszląc.
- Nieprawda. - zaprzeczyła Śmierć. - W tej rzeczywistości czeka cię długie i szczęśliwe życie. Tylko najpierw musisz pokonać tą starą ropuchę.
- Póki co tkwię na środku pustyni i nie wiem co robić. - przypomniała Luna.
- Powiedz mgle, żeby się rozstąpiła. - poradziła Lana.
- I co, ustąpi?
- Jak powiesz to w dawnym języku to tak. Potem Idź prosto do lasu, trzymaj się z dala od miast i wsi. Jak spotkasz Sophię to powiedz, że chcesz się dostać do Magicandy.
Luna usłyszała, jak Lana wstawała i zaczęła odchodzić.
- Nie zostawiaj mnie tu samej. - błagała.
- Nie jesteś sama. Deimos dotrzyma ci towarzystwa.
- Kto?
Lany już nie było. Luna wstała próbując uspokoić oddech i walące ze strachu serce.
- Nebula, Recedite. - powiedziała cicho, a mgła rozstąpiła się tworząc korytarz. Pobiegła prosto w stronę lasu.

◇◇◇

- Oszalałaś? Jesteś ranna. - skomentował Malachi widząc Miley, która pakowała swoje rzeczy.
- Luna też, a jakoś puściłeś ją samą na pustynię. - odparła zapinając torbę. - Muszę znaleźć Hope.
- Nie dasz rady. - skomentował.
- Jestem już prawie zdrowa, poradzę sobie. - uparła się.
- Jesteś Nadwornym Aniołem, jesteś pod moimi rozkazami. - upomniał.
- Niebo upadło, więc nie ma już takiej roli. Nie zatrzymasz mnie. - stanęła na parapecie okna i odleciała.

◇◇◇

- Księżniczka nie żyje, ale była tam jeszcze jedna dziewczyna. - zaczęła Sage. - Co się z nią stało?
Meir zbladł. W pomieszczeniu był tylko on, Sage, jeden z duchów i Corrie.
- Nie żyje. - powiedział duch.
Jego głos był upiorny, ale to było najgorsze.
- Jak zginęła? - zapytała królowa.
- Książe uderzył ją drzwiami. - odparł nieumarły. - Tak mocno, że rozłupał jej czaszkę.
- Rozumiem, możecie się rozejść. - zarządziła Sage i sama wyszła.

◇◇◇

Meir usiadł w swoim pokoju na podłodze, plecami do ściany. Jego oddech był niespokojny, całe ciało drżało.
Zabił Lunę.
To było jedyne o czym mógł myśleć. Podkulił kolana pod brodę.
Luna nie żyła.
Co powiedziałby Ciro gdyby się dowiedział? Czy też był dziwny tak jak oni?
A może cała ta historia o kosmosie, Lunie i innych bzdurach była po prostu wytworem jego wyobraźni?
Tariq miał rację mówiąc, że jego syn to życiowa porażka. Nathan nie mylił się mówiąc, że sprowadzał same nieszczęścia.

◇◇

Każdy kto nie wrócił do swojej ojczystej krainy musiał spędzić pierwsze trzy lata po Zanurzeniu w specjalnej szkole z internatem. Meir i Luna zostali przydzieleni do szkoły w Solaris.
Chłopak siedział sam na dachu budynku. Widok byķ cudowny. Całe niebo było zbudowane z kryształów i stali. Nigdy nie wschodziło tu słońce, gwiazdy i księżyc odbijały się w taflach szyb. Budynki były tak wysokie, że ze szczytu nie było widać chodnika. Na dodatek spora część krainy znajdowała się pod ziemią. Złoty pałac górował nad wszystkim. Story była tam sama. Ciekawe jak sobie radziła.
Ważne, że póki co była daleko od niego.
- Pięknie tu. - skomentowała Luna stając obok niego.
- Odsuń się, bo spadniesz. - ostrzegł.
- Mówisz to siedząc na samym skraju z nogami spuszczonymi w dół. - uświadomiła i usiadła obok niego. Spojrzała w dół. - wysoko.
- Boisz się wysokości? - zapytał próbując brzmieć normalnie.
- Nie. Spadanie jest fajne. Zwłaszcza jeśli wiesz jak wygląda dno. - odparła  z uśmiechem. Po chwili spoważniała. - Na pewno przyszedłeś tu tylko podziwiać widoki?
- A po co innego?
- Ludzie w trudnych chwilach miewają różne pomysły. - wyjaśniła.
Czy to była aluzja do ich “pierwszego” spotkania?
- A nawet jeśli to co? - wzruszył ramionami.
- Story cię potrzebuje. - wypaliła. - Bardziej niz kiedykolwiek.
Ona go potrzebowała, ale nie mogła tego powiedzieć wprost.
- Zresztą i tak na dole jest siatka. - powiedziała.
- Żartujesz?
- Nie. - zsunęła się i poleciała w dół.
- Luna! - wrzasnął i skoczył za nią.
Lot trwał dosyć długo, ale w końcu oboje wpadli do siatki, która od razu została odepchnięta na bok, żeby zrobić miejsce dla identycznej, ale pustej.
- Mówiłam, że spadanie jest cudowne. - zaśmiała się.

◇◇◇

Luny nie było. Odeszła.
Story też nie było. Zabił ją.
Zabił je obie.
Dlaczego sam wcześniej się nie zabił? Zginęłaby tylko jedna osoba i to ta właściwą. Odszedłby potwór, nie dwie niewinne dziewczyny.
Nie usłyszał kroków.
- Meir. - Corrie kucnęła przed nim. - Jak się czujesz?
- Odczep się. - warknął.
- Przykro mi…
- To nie wróci im życia.
- Nie. - zgodziła się. - Ale jeśli ty też zginiesz to to będzie bez sensu. Obie pewnie chciałyby żebyś ocalił te krainę. - szepnęła. - Musisz walczyć nie możesz się teraz poddać.
- Nie mam o co walczyć. - szepnął.
- Wszechświecie można powiedzieć wiele złego, ale prawda jest taka, że nagradza odwagę. - wypaliła. - Więc, jeśli wykażesz się odwagą to jest większa szansa, że spotkacie się w następnym życiu. - spojrzała mu w oczy. - Nie wiem, czy mnie rozumiesz, ale z poddania się nigdy nic dobrego nie wynika.
W tym momencie do pomieszczenia weszła Sage.
Corrie natychmiast ukłoniła się.
- Wyjdź i zamknij za sobą drzwi.- rozkazała królowa.
Kiedy zostali sami podeszła do syna. Zdjęła torbę z ramienia.
- Pokaż tę rękę. - powiedziała łagodnie. - Twoja lewa ręka, zraniłeś się w nią. - dodała, kiedy chłopak spojrzał na nią zmieszany.
Po chwili sama sięgnęła po ranną kończynę. Nie protestował.
Zdjęła prowizoryczny opatrunek.
- Co ty sobie zrobiłeś? I dlaczego nikt się tym nie zajął? - zapytała zmartwiona.
- Stłukłem lustro, a Dni Odosobnienia to walka o przetrwanie. Potem nie miałem czasu. - wydusił.
Kobieta wyjeła z torby bandasz i buteleczkę z jakąś substancją. Wylała gęsty, grudkowaty płyn w kolorze zgniłej zieleni na rany. Ból od razu ustąpił.
- Ta dziewczyna. - zaczęła. - Luna? - to jakaś twoja znajoma?
- To coś zmienia? - nie chciał na nią patrzeć.
- Jeśli byliście blisko to nie musiała ginąć.
- Story zginęła.
- Tak, ale z nią przyjaźniłeś się tylko dlatego, że to była częśc mojego planu. - zauważyła. - A ona po prostu zjawiła się w złym miejscu o złej porze.
- Jesteś potworem.
- Nieprawda. Ja po prostu chcę zemsty.

◇◇◇

Las był gęsty, Luna nie spotkała jeszcze ani jednej żywej duszy. Nawet zwierząt. Dostrzegła jakieś zabudowania. Prowadziła do nich wybrukowana droga. Może ktoś tam jej pomoże?
Nie zdążyła wyjść z lasu, kiedy zamurowało ją ze strachu.
Miasto było otoczone fosą. Przy końcu drogi znajdowały się szczątki jakiegos obozu. Zupełnie jakby ktoś chciał zaatakować miasto. Nawet katapulty stały nieruszone. Namioty żołnierzy częściowo porwał wiatr. Łóżka polowe były odslonięte, a leżące na nich ciałach były już w zaawansowanym stanie rozkładu.
Na fosie ktoś płynął w łódce. Właśnie zanurzał jedno z ciał w wodzie.
Luna chciała tam pobiec, ale coś trzymało ja w miejscu.
Cos kazało odejść. Więc odeszła.
Lana ją ostrzegała, Luna juz wiedziała przed czym.

◇◇◇

Las musiał być często uczęszczany, bo między bujną roślinnością łatwo było znaleźć mnóstwo ścieżek. Luna szła właśnie jedną z dróg biegnącej obok jeziora. Z drugiej strony, nieco niżej rosły krzaki pełne owoców.
Zatrzymała się na chwilę. Słyszała coś. Tupot koni.
Ktoś przeciez też mógł być chory. Zaczęła biec przed siebie. Konie były szybsze, wiedziała o tym. Nie wyrobiła na zakręcie, wpadła w krzaki.
Dwójka jezdźców zatrzymała się.
Oboje zsiedli z konia.
Luna sięgnęła po nóż, spróbowała wygrzebać sięz zarośli.
Jeden z przybyszów odsunął krzak. Kobieta miała na sobie długą granatową suknię, a włosy spięte w dwa warkocze.
- Nie zbliżaj się. - warknęła Luna.
- Nie jestem zarażona, jeśli tego się boisz. - poinformowała wyciągając rękę do dziewczyny.
Ta jednak nie poruszyła się.
- Deimos, mkżesz już iść. Jest bezpieczna. - kobieta spojrzała za nastolatkę. - Deimos to Strach, nie zkbaczysz go, jest cieniem. - wyjaśniła widząc pytający wzrok dziewczyny. - A ja jestem Wiedza, chociaż większość osób nazywa mnie Sophia. - przedstawiła się. - Lana prosiła żebym cię znalazła.
Luna w końcu chwyciła rękę kobiety i pozwoliła, żeby ta ja podniosła. Potem od razu rzuciła się na nią z nożem. Ta id razu się odsunęła, orzez co dziewczyna upadła.
Druga kobieta podeszła bliżej. Miała na sobie czerwoną suknię, spod chusty na głowie wystawało tylko kilka blond kosmyków. Była młoda, wyglądała bogato.
- Luno Ruelle, czy ty ruszyłaś na wojnę z Sage mając ze sobą tylko nóż kuchenny? - zapytała rozbawiona.
Nastolatka przyglądała jej się uważnie próbując zorientowac się kto to.
- W poprzednim wspólnym życiu, obie byłyśmy trochę starsze. - podpowiedziała.
- Eilei?

VanyaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz