O godzinie siedemnastej byliśmy już na lotnisku. Rodzice odprawili nas online, więc po przyjeździe od razu skierowaliśmy się do odpowiedniego gate'u co do łatwych zadań nie należało patrząc jak gigantyczne i kręte było lotnisko we Frankfurcie. Dopiero około osiemnastej trzydzieści naleźliśmy chek-in na nasz lot. Chwilę później oddaliśmy bagaże i znaleźliśmy się w hali odlotowej. Do naszego lotu zostało około godziny, więc postanowiliśmy pograć w karty. Zaraz po tym jak piąty raz z rzędu ograłam tatę w karty, dostałam powiadomienie z instagrama.
Pisał Brian. Odczytując wiadomość wiedziałam już, że to nie Meyer. On nigdy nie zwracał się do mnie "księżniczko" czy "mysza". Zawsze młoda lub poprostu Melanie. Wniosek był prosty. Matt pierdolony Parker. Niby go tak nie obchodzę, a już po raz kolejny chce się ze mną skontaktować. Nie odpisując na to pierdolenie, bez żadnych wyrzutów wyłączyłam telefon. Ale czy na pewno beż żadnych?Chciałam zająć czymś myśli, lecz nie widziałam niczego takiego. Rodzice zorientowali się, że nie interesuje się już grą w karty, więc mama teraz czytała książkę, a tata robił coś na laptopie.
Ja, idąc przykładem mamy, także wyciągnęłam książkę. Jednak mimo moich usilnych starań, za Boga nie mogłam się skupić na tekście. Co jeszcze bardziej mnie wkurzało. Zaczęłam się bawić znacznikami. Były one przyklejony na mały kawałek plastiku. Ten "kartonik" miał ostre krawędzie. Umysł się wyłączył, a ja podświadomie zaczęłam robić ósemki, ostrym zakończeniem, po skórze mojego przedramienia.
Nie widniało na nim wiele blizn. W zasadzie, była tylko jedna. Ta, której nienawidziłam z całego serca. Jako jedyna, tak głęboka, nie zrobiona przeze mnie. Szrama - mimo, że zagojona - niosła ze sobą niewyobrażalny ból. Nie wiadomo czemu znowu mózg przywiódł mi wspomnienia, których tak bardzo chciałam się pozbyć.
On, jego usta na moich wargach, jego dotyk palący żywcem, ale w jakiś sposób przyjemny. Żyletka, przecinająca moją skórę. Gorące łzy lecące na ranę. Ból. Nożyk. Alkohol. Pełno wódki, wlewanej w moje gardło. Bunt, ledwie słyszalny dla kogoś z zewnątrz. Krzyk. Wszystko na raz. Za dużo. Chcę uciec. Nie mogę.
- Melanie! Melanie! - jak zza mgły doszedł mnie głos mamy.
Nieobecnym wzrokiem Spojrzałam na kobietę, która klączała teraz przede mną i trzymała mnie za rękę. Druga jej ręka spoczywała na moim kolanie.
- Co się stało kochanie?
- Te...Te wspomnienia. One... - nie dokończyłam przerwała mi fala płaczu zalewająca mnie tak nagle, że aż jej ciężar mnie przygniatała.
- Ciiii....ja wiem kochanie.
- One były takie żywe! W pewnym momencie nie weidziałam co ze sobą zrobić. Mogłam nie zrywać z Mattem! Może miałabym awanturę, ale nie czułabym się tak fatalnie.
- Nie. Melanie, Matt, był zły. Jest zły. Zaciągnął cię na dno. Ale ty miałaś siłę żeby się podnieść z dna. Odbiłaś się. Poprosiłaś o pomoc. Jesteś ponad to. Wiem, że jest ciężko. Ale będę tu, żeby Cię wspierać.
- Dziękuję.
Mama uśmiechnęła się ciepło po czym wstała i zaczęła zbierać, rzeczy. Gdy kobieta odeszła dopiero wtedy spostrzegłam, że wbijam paznokcie w skórę, tak mocno, że aż kłykcie mi pobielały.
Zebrałam się w sobie i odpaliłam komórkę. Założyłam na wszystkich social mediach nowe konta.
Zaobserwowałam tylko Briana od razu pisząc do chłopaka żeby wiedział o co chodzi. Chwilę później, otworzyli wejście do samolotu, więc z rodzicami od razu się tam skierowaliśmy. W samolocie po starcie automatycznie zasnęłam. Pamiętam tylko jak śnił mi się szpital psychiatryczny, a ja, sama byłam przywiązana do łóżka nie mogąc się ruszyć. Nie mogły być to moje wspomnienia, bo coś takiego nigdy miejsca nie miało. Widziałam też zarys mężczyzny jednak nie miałam pojęcia kto to mógł być. Nie poznawałam wogóle postury tego faceta. Następna scena była o wiele bardziej brutalna. Scena ta pokazywała Matta zmuszającego mnie do stosunku z nim. Wbrew mojemu sprzeciwowi rozbiera mnie i dotyka. Nucąc przy tym że już nigdy się od niego nie uwolnię. Obudziłam się zlana zimnym potem.
- Mels? Co się stało? Jesteś biała jak ściana. - tata, który akurat nie spał patrzył na mnie z zaniepokojoną miną.
-Nie, wszystko w porządku. Miałam zły sen.
- Złe sny się zdarzają. Czasami pokazują nam obrazy nie prawdziwe i wyssane z palca.
- Tak wiem tato, ale ten sen był taki prawdziwy. W sensie byłam jakby swoim obserwatorem - gadałam bez ładu i składu. Wypluwałam z siebie słowa jak pociski. Chciałam mieć ro jak najszybciejza sobą. - Jakby moja dusza obserwowała z boku co się dzieje z moim ciałem. Byłam przywiązana do łóżka. To był chyba psychiatryk, tato.
- A co było potem?
Streściłam ojcu przebieg wydarzeń snu, obserwowałam jak on sam bieleje na twarzy. Natomiast ja czułam jak pąsowieje.
- Ale to nie prawda tak? - zapytał tato z jeszcze bardziej zaniepokojoną miną.
- Nigdy bym nie dopuściła do takiej sytuacji. Brzydzę się nim tato i dobrze o tym wiesz. Ale nie wiem....skąd moja głowa wzięła taki obraz. Boję się co będzie dalej.
- Nie wszystko da się logicznie wytłumaczyć. Czasami musimy przyjąć, że tak poprostu jest. To tylko sen. Sny często mogą mieć jakieś znaczenie. Ale czasami to wytwory naszej wyobraźni. Nie przykuwaj do nich wielkiej wagi.
- Dziękuje tato - uśmiechnęłam się do mężczyzny. Mimo, że chciałam się posłuchać ojca i nie analizować nie umiałam. Każdą sekundę snu podsuwała dokładnej analizie.- Drodzy państwo, informuję że zbliżamy się do lądowania. Proszę o zapięcie pasów. Życzymy udanego wypoczynku.
Faktycznie chwilę po ogłoszeniu stewardessy podeszliśmy do lądowania. Ja cykałam instaksem zdięcia, rozświetlonych Aten. Po wylądowaniu w stolicy Grecji oraz miejsce świątyni Ateny. Szybko zabraliśmy walizki i wyszliśmy na powietrze. Było około pierwszej w nocy tak bardziej była prawie druga przez zmianę czasu na godzinę do przodu. Przed lotniskiem stała kobieta. Miała oliwkową karnację, brązowe prawie czarne oczy i ciemne włosy, które spięła w lekki warkocz. Miała miły uśmiech i ewidentnie znała mojego tatę, bo szczerzyła się jakby jej za to płacili. Kobieta miała na sobie pomarańczową sukienkę, bo mimo późnej pory panowała tu temperatura dwudziesti pięciu stopni Celcjusza.
- Hej jestem Elen. Ty pewnie jesteś żoną Johna - Elen wskazała na mamę, która pogodnie się uśmiechnęła.
- Miło Cię poznać Elen.
- A ty pewnie jesteś Melanie.
- Dzień dobry Pani.
- Ojj tam, żadna ze mnie Pani, mów mi Elen.
- Oh...okej. - Lekko speszona uśmiechnęłam się do kobiety. Dawała wrażenie jakby chciała wszystkim pomóc.
- Chciałam z początku żebyśmy od razu ruszyli jednak nie będzie to możliwe.
- Co się stało?
- Zapomniałam z samochodu męża okularów do prowadzenia auta. Będziemy musieli poczekać do rana.
- Nie ma problemu. Nam też się przyda odświeżenie się po locie.
- Niedaleko jest hotel możemy się tam zatrzymać.
- Myślę że to dobry pomysł. Chodźmy - czteroosobową grupą ruszyliśmy do nie wysokiego hotelu, który był naprawdę ładny. W bardzo Greckim stylu. Białe ściany i czerwony dach oraz winorośl dodawały tylko uroku. Szybko się zameldowaliśmy i ruszyliśmy do pokoi. Elen wynajęła sobie własny pokój, a ja z rodzicami własny. Każde z nas po kolei wzięło prysznic. Położyliśmy się spać dopiero po trzeciej. Bardzo szybko się uśpiłam. Jednak po godzinie się Obudziłam mnie trzask na zewnątrz. Mój mózg, żyjący własnym życiem, podsunął mi pomysł podłączenia słuchawek telefonów powerbanka i aparatu mamy. Gdy wykonałam te czynności zasnęłam ponownie. Tym razem Obudziłam się Gdy słońce zaczęło oświetlać mi twarz. -Halo? Moi drodzy, chciałabym żebyśmy w ciągu 30 minut ruszyli w trasę jeśli chcemy uniknąć korków.
-Dobrze nie ma problemu. Zaraz zejdziemy -drzwi się zamknęły, a ja usłyszałam jak mama zapina walizkę.
-Mell wstawaj. Musimy jechać.
-Już wstaję-wymamrotałam w poduszkę.
-No już. Wiem że nie jesteś zachwycona ale musimy.
-Ta no wiem- teraz to faktycznie się podniosłam. Zgarnęłam spodenki i koszulkę na ramiączkach i skierowałam się do łazienki żeby odbyć moją poranną pielęgnację.
O godzinie siódmej siedzieliśmy już wszyscy w minivanie Elen. Podróż mijała dość przyjemnie. Szczerze niewiele z niej pamiętam, ponieważ połowę trasy przespałam, a drugą połowę słuchałam mojej ulubionej playlisty. I obrabiałam zdięcia które do tej pory zrobiłam albo grałam w simsy.
- Zbliżamy się do promu, kochani.
- Promu? Jakiego promu? - spytałam.
- Jednyną drogą na Kalamos jest to ta wodna.
- A długo się płynie? - zapytała mama.
- Mniej więcej godzinę. W tym czasie mamy tam załatwiony obiad.
- Świetnie padam z głodu - odparł tata.
Prom nie okazał się tak zły jak myślałam. Wjechanie i początek trasy wodnej był najgorszy. Tak jak mówiła Elen mieliśmy wykupiony obiad. Zbliżała się siedemnasta, a my od siódmej nic nie jedliśmy. Więc gdy podano nam sharmę oraz krewetki rzuciliśmy się jak wygłodniałe zwierzęta. Obiad upłynął nam w przyjemnej atmosferze. Ja za często nie zabierałam głosu. Najzwyczajniej w świecie nie czułam takiej potrzeby. Przysłuchiwałam się rozmowie dorosłych obserwując morze oraz spożywając posiłek. Po powrocie do samochodu od razu złapałam za instaksa i robiłam zdięcia widoków które wydawały mi się cudowne przez to totalnie się wyłączyłam. Nawet się nie zorientowałam kiedy samochód się zatrzymał pod jakimś budynkiem w białokremowym kolorze z czerwonym dachem.
- Wow - wyszeptałam.
- Prawda, że tu cudownie?
- O tak...ten sad jest taki...taki rozległy. Cudowny.
- Melanie, chodź rozpakujemy się.
- Już idę - powiedsiałam biorąc moje rzeczy z tylnego siedzenia oraz walizkę z bagażnika. Skierowaliśmy się na czwarte piętro budynku. Gdy weszłam do pokoju owiał mnie zapach słonej wody oraz oliwek. Po przeglądzie wszystkich pokoi wybrałam ten z wyjściem na balkon oraz gigantycznym oknem.
- Mell, my idziemy do Elen na parter. Jak będziesz wychodzić pamiętaj żeby wziąć klucze i mi napisać, dobrze?
- Jasne mamo.
Po wyjściu rodziców rozpakowałam walizkę i spostrzegłam, że zaraz będzie zachód słońca. A co było na plaży? Boiska. I skatepark. Mój cel. Niewiele myśląc zgarnęłam wrotki i ruszyłam w drogę.
CZYTASZ
Life between two words
RomanceDziewczyna W gimnazjum wpada w nie odpowiednie towarzystwo i przez to zaczyna mieć kompleksy które prowadzą do nieakceptacji samej siebie i swojego życia , ma za sobą dwie próby samobójcze i dwa pobyty w psychiatryku jej rodzice wpadają na pomysł że...