Odkąd Rosaline wróciła, Zofia i Tomasz nie mogli powrócić do poprzedniego życia. Dni, gdy mogli egzystować w swoim zepsuciu, nieraz w stanach, przez które nie byli pewni nawet, kim są. Dwa tygodnie udręki. Dwa tygodnie silnego głodu, który ich od środka zabijał. Mieszanki emocji, zmienne jak pogoda pchała ich, żeby ponownie doprowadzić do śmierci Rosaline. Dziewczynka wprawiała ich w silne lęki, jak była blisko nich. Każde jej polecenie zaczęli spełniać, tworząc przy tym plany uśmiercenia dziecka. Narkotyki zmieniły się w spacery, wspólne zakupy, czytanie bajek i zabawy na placykach zabaw. Silny smak alkoholu przybrał postać wspólnych posiłków, pozwalanie na oglądanie bajek, na ich telewizorze. Każde jej pragnienie, było spełniane. Szczególnie mocniej, jak zaczęli wdrążać w życie swoje plany zabójstwa. W różnej formie, różnym czasie. Początki były proste, po nabraniu odwagi i mając dość takiego życia. Chcieli ją ustawić pod sobą, tak jak było wcześniej. Bili ją, wyzywali, traktowali jak insekta, wyrzucanie jej z domu, celowe zostawianie jej w miejscach publicznych. Wracała. Za każdym razem, po zostawieniu jej, wracała mimo zamkniętych drzwi. Raz była w ich sypialni, raz jak duch w salonie. Bawiła się wtedy swoim misiem, traktując go jak żywą istotę. Dalsze kroki, powoli robiły się odważniejsze. Tomasz posuwał się do duszenia jej, katowania aż do utraty sił. Pasek, kij, widelec, sznur, kabel od telewizora, twarda książka, patelnia, wszystkim, co miał pod ręką. Gdy zmęczony myślał już, że ją zabił, Rosaline wstawała roześmiana. Nie mając żadnych śladów uderzeń, ran, które chwilę wcześniej widział, jak łamał jej kości. Wychodziła ze swojej klitki, prosząc ich o soczek, bo ze śmiechu, czuła suchość w buzi. Każde inne metody nie wychodziły. To ich jednak nie zmusiło, żeby się poddać. Kolejnym sposobem było wbicie jej noża w brzuch, jak tylko spała. Wbijali na zmianę nóż tyle razy, aż jej materac nie był, wstanie przesiąknąć krwią. Zawiązywali jej ręce i nogi razem grubym sznurem, ciasno, aby nie mogła się wydostać. Wpychali w jej gardło skarpetki, rozcinali jej oczy z gardłem jednym ruchem ostrza noża. Wszystko dla pewności, że nie powróci. Zamykali w klitce, mając trzy dni spokoju. Wiedząc, że w końcu ciało Rosaline może zacząć gnić, Zofia poszła je ocenić. Ledwie otwierając drzwi, szybko z trzaskiem je zamknęła, wołając Tomasza. Drżącą dłonią ponownie otworzył je, zastając całą Rosaline. Siedziała po turecku, zakrywając dłońmi swoją śliczną buzię. Jej miś siedział w kokonie z nóg, też mając swoje pluszowe łapki na pluszowej buzi. Wszystko, co użyli wobec niej, leżało przed nią. Chichocząc, zabrała dłonie ze swojej twarzy.
- Mamusiu! Tatusiu! Znaleźliście mnie! - zawołała radośnie. Zofia powoli balansowała na granicy szaleństwa. Sam Tomasz, coraz trudniej się trzymał. Rosaline zniknęła ze swojego miejsca, wraz z misiem. Znalazła się za nimi, dotknęła ich wskazującym palcem, nie przestając się chichotać.
- Teraz ja będę was szukać! A może pobawimy się w berka? - bali się odwrócić do niej, spojrzeć na nią, czując aż do kości, że nawet próba nie skończy się dobrze. Rosaline mimo swojego wzrostu, mimo wyglądu, pchnęła ich z siłą dorosłego mężczyzny do klitki. Drzwi z hukiem się zamknęły. Stali w ciemnościach, do zobaczenia światełka nad nimi. Patrzyli w nie, bo nie było to światełko z żarówki. Ono się poruszało niczym świetlik. Widząc, jak wlatuje wyżej, bardziej zaczynając oświetlać otoczenie, uzmysłowili sobie, że nie są w klitce. A we wnętrzu jakiegoś labiryntu. Długiego, niestandardowego. Nie był zrobiony z krzewów, a czarnego onyksu. Twarda podłoga zamieniła się w siatki. Mając problem z zachowaniem równowagi, przewrócili się na niej. Zofia już cicho szlochała, próbując podeprzeć się ściany, ale jej dłonie ślizgały się po niej.
- Gdzie my jesteśmy?! - wydarł się Tomasz, rozglądając się na wszystkie strony. W odbiciach onyksu, z każdej strony pojawiła się Rosaline. Skakała, klaszcząc w dłonie. Nie mogli zlokalizować sami, gdzie jest prawdziwa Rosaline, a nie jej odbicie!
- Wypuść mnie!! - wrzasnęła Zofia, ale ich głosy przechodziły jak niekończące się echo. Dziewczynka przestała skakać, łącząc za sobą dłonie.
- Tatusiu, mamusiu, mówiłam wam, że pobawimy się dzisiaj w berka. Pan Miś też chce się bawić! Moi przyjaciele nauczyli mnie tej zabawy! Oni lubią lustra, wszystko, co odbija światło, osoby, rzeczy i błyszczy. Hugo i Klaus są czasami cisi, ale też może dołączą do zabawy. Słyszę ich. - pochyliła się jak jej odbicie do przodu. Zza jej pleców, wyłonili dwaj młodzieńcy. Mieli na twarzy maski teatralne, z czasów starożytnych, zrobione z lustra, ubrani obaj identycznie cali na biało, w koszulę, spodnie, męski gorset i pantofle. Jeden na prawo miał uśmiechniętą maskę. Drugi na lewo, smutną. Trzymali się za dłonie, ukrywając je za plecami Rosaline. Wyciągnęli drugie ręce, jako formę zaproszenia. Zauważając ich, Rosaline skakała ponownie w miejscu, nie wytrzymując dziecięcej radości. Tomasz i Zofia niczego nie rozumieli, wpatrując się w ich odbicia, swoje ledwie widząc.
- Klaus i Hugo powiedzieli mi, że zabawę można zacząć. - siatki zakołysały się niebezpiecznie. Zofia z Tomaszem gwałtownie zwrócili głowę na lewo, słysząc głośny ryk, brzmiący jak połączenie rozwścieczonego, dużego niedźwiedzia z gorylem. Oblał ich lodowaty pot.
- Co to do cholery jest?! Wypuśćcie nas!! - Tomasz mimo swej tuszy, pod wpływem adrenaliny podnosił się i upadał, próbując uderzać w odbicia.
- Ja nie chcę umierać!! - zawyła Zofia. Rosaline zaśmiała się. Zamaskowani unieśli dłonie, zakrywając nimi usta, jakby również się śmiali. Teatralnie unosząc oraz opuszczając energicznie ramiona, delikatnie przy tym chwiejąc się, aby bardziej okazać swoje rozbawienie.
- Tatusiu, mamusiu, musicie uciekać. Bo inaczej berek was znajdzie i złapie. On jest bardzo głodny... - para spojrzała po sobie, ponownie patrząc na lewo. Były cztery możliwości, skąd bestia może iść. Głodny. Ten niewiadomy stwór, jest głodny i mają przed nim uciekać?! Zamaskowani zakryli na ułamek sekundy usta Rosaline, która zakryła również swoje oczy.
- Oh. Przez przypadek powiedziałam... - Rosaline z bliźniakami rozpłynęła się niczym dym. - Fun Time!
Chwilę po zniknięciu dziewczynki z bliźniakami, Zofia zauważała z trzeciej alejki parę złotych oczu. Poruszały się jak szalone, w odbiciu ściany onyksu. Przełknęła ciężko ślinę, na oślep próbowała złapać Tomasza, aby zwrócił również uwagę, nie tylko na dźwięk. Chciała samą siebie utwierdzić, że nie zwariowała. Mężczyzna w końcu spojrzał tam gdzie ona. Nie tylko oczy były już widoczne. Wysoki na pięć metrów, o masywnej budowie ciała, nogach przypominających szpilki i ludzkich, długich na trzy metry rękach po pięć palców u każdej. Jego głowa przypominała niedźwiedzią, ale pozbawioną uszu, skóry, nosa. Kąciki pyska rozciągały się, jak do szerokiego uśmiechu. Z odsłoniętych zębów, spływały żrące krople śliny, spalające siatki pod nogami, tworząc dziurę. Jego przygarbiona postawa, odjęła mu dwa metry. Z czubków głowy, z dużym, czerwonym rozbryzgami wydostały się poroża jelenia. Szeroko otworzył paszczę, wydobywając kolejny, głośny ryk. Zofia wrzasnęła na całe gardło. Tomasz złapał ją za brunatną koszulkę z długim rękawem, odciągając ją na bok, jak bestia zwana berkiem, zrobiła pierwszą szarżę na kobietę. Uderzył poroża mi w onyksową ścianę, zostawiając ledwie widoczny zarys po porożach.
- Berku! - bestia, machając energicznie głową na boki, podniósł głowę do góry, słysząc głos Rosaline. Rodzice również usłyszeli, wykorzystując to do ucieczki.
- Prawie złapałeś mamusię! Ja też chcę się pobawić! - głos małej Rosaline rozchodził się jak echo, ale nigdzie nie było jej widać. Bestia zauważyła, gdzie ucieka śmiertelnie przerażona para. Czuł pod sobą, jak upadają, podnosząc się, czołgają histerycznie, zaczynając się błąkać po labiryncie. Modląc się do Boga, aby im przebaczył i ich uratował. Ich próby ucieczki, były coraz trudniejsze. Ściany przesuwały się, obracały, jakby ktoś je wziął do ręki i inaczej kładł, jak to układania wierzy z nich. Chichot dziewczynki roznosił się, jak ryki bestii, która również się bawiła z parą, dając im minimalne fory. Potrafiła wyskoczyć przed nich, wspiąć się na szczyt cztery metrowej ściany labiryntu, próbować ich chwycić, gardło się śmiejąc.
- Nie dam rady! - teraz Tomasz za łkał, cały czerwony na twarzy i mokry od potu.
- Oni nas zabiją, zabiją, zabiją! Musimy uciekać, musimy! Nie chcę umierać! - zdzierała sobie coraz mocniej Zofia gardło. Nastała cisza. Tak szybko, jak Zofia i Tomasz zamilkli, bo nie wiedzą, gdzie uciekać. Gdzie skręcać, gdzie jest bestia, gdzie jest wyjście, labirynt się zmienia albo jest cały czas taki sam! Z lewego zakrętu, zza nich wyłoniła się bestia, a na niej siedziała Rosaline. Trzymała obiema rączkami za poroża, patrząc beztrosko na rodziców.
- Mamusiu, tatusiu... Mamy was. - zaśmiała się. Bestia wydarła z siebie ostatni ryk, łapiąc rzucającą się na wszystkie strony Zofię. Rozwarł paszczę, z ostrymi zębami i długim, wężowym językiem. Odgryzł ciało Zofii, od połowy pasa w dół. Rosaline puściła jego poroże, klaszcząc brudna od krwi. Tomasz na ten widok, wiszących kawałków wnętrzności, cudem jeszcze żywej i przytomnej Zofii, zwymiotował.
- Jeszcze raz! Jeszcze raz! Tatuś też jest złapany! - pokazała na niego bestii. Rzucił drugą połową ciała Zofii o ścianę na prawo. Złapał za ciało Tomasza, wbił pazury w jego brzuch, rozrywając jego ciało do połowy, aż do jabłka adama. Tak jak Zofia, powinien być martwy a żył. Błagał już o śmierć, bo to, co bestia im zrobiła, jak zostali, było agonią.
- Mamusiu, tatusiu. Zabawa w berka, się skończyła...
&
Zofia z Tomaszem, gwałtownie się unieśli do siadu. Dotykali histerycznie swoich ciał, wrzeszcząc na całe gardło, ciężko przy tym dysząc. Gdy umysł odpowiednio wytrzeźwiał jak oczy, zobaczyli, że są w swojej sypialni. Nie ma ich w labiryncie, nie ma bestii, ich ciała są całe, ale mają palące uczucie w miejscach, gdzie mieli rany. Zofia uniosła koszulkę, widząc czerwone, lekko siniejące kropki jak po kłach. Toma cały do bokserek się rozebrał, widząc linię po rozerwaniu ciała. Nie wiedzieli już, czy to sen był, czy prawda. Jakim cudem znaleźli się w domu. Jakim cudem to wszystko się wydarzyło!
- Tatusiu, mamusiu, wszystko dobrze? - przy drzwiach od ich sypialni, stała Rosaline, tuląc swojego misia. Jego pluszowy pyszczek, miał czerwone plamy, jak jego łapki. Mimo słabego światła lamp, przedostających się do wnętrza mieszkania przez okno, widzieli to. Widzieli ją, uśmiechniętą z udawanym zmartwieniem.
- Śnił się wam koszmar? - zadała pytanie, wchodząc do środka ich sypialni. Stanęła przed łóżkiem, od strony nóg, mocniej przytulając maskotkę. Nie dostając od nich odpowiedzi, przechyliła bok głowy, na prawe ramię.
- Zabawa w berka musiała was bardzo zmęczyć. Wszyscy świetnie się bawiliśmy, prawda panie misiu? - spojrzała na pluszaka. - Powinniśmy iść spać. Jutro będziemy dalej mogli się bawić! Bo chcę waszych serc, abyście mnie kochali już na zawsze. Dobranoc mamusiu, tatusiu. - zostawiła ich w końcu samych, idąc do swojej klitki. Zofia zasłoniła dłońmi usta, Tomasz otworzył okno.
- Jutro idę znaleźć dilera. Na trzeźwo nie damy rady...
CZYTASZ
Mój Anioł
HorrorRosaline urodziła się w Polsce. Jednak życie dziecka w kraju, którego szychy są wpatrzeni w pieniądze a ludzie w własne życie, nie jest łatwe. Szczególnie gdy dziecko to pieniądz i pojawia się na świecie przez politykę szych, a nie dlatego aby być k...