Koniec?

23 2 0
                                        

Parę lat później. Kanada 7 grudnia.

- Braciszku, zimno mi! – zapłakała mała dziewczynka, do swojego starszego brata. Trzymał ją na rękach, idąc twardo przez grubą warstwę śniegu, owinięci tylko kocem. Marc miał trzynaście lat, a jego siostra Maria ledwie sześć. Zima tego roku była wyjątkowo silna. Marc z Marią mieszkali w małym, pozornie spokojnym miasteczku, gdzie każdy znał każdego, nawet jeśli tylko z widoku. Marc jednak gardził tym miasteczkiem, gardził jego mieszkańcami. Nienawidził ich każdego, szczególnie dorosłych. Nauczycieli, którzy mieli klapki na oczach, mając obojętny stosunek, w jakim stanie przychodził Marc. Na jego wybryki, jak kradzieże jedzenia, które oddawał, gdy mu się udawało ukraść, swojej młodszej siostrze, aby miała co jeść. Ich matka nie była żadną alkoholiczką, nie była żadną ćpunką. Nie miała zepsutej psychiki, a mocny i morderczy wręcz charakter. Nie można było jeść, póki ona nie zacznie. Nie można było wyjść, dopóki ona nie pozwoli i nie dało się dokładnego powodu. Cały czas, było się pod jej kontrolą i na jej usługach. Za nieposłuszeństwo, zostawali zamykani w ciemnej, zakurzonej, cuchnącej wilgocią piwnicy na parę godzin, a nawet dni bez treściwego jedzenia i wody. Szkole mówiła, że są chorzy. Nie można było być zbyt głośno. Obowiązywała godzina policyjna w domu, ograniczenia czasu palenia światła. Mieli mieć dobre stopnie i nie przynosić wstydu rodzinie. Każda niesubordynacja, nawet najmniejsza, była karana. Ich ojciec, gdy jeszcze żył, był jedyną osobą, która naprawdę ich kochała oraz bronił przed gniewem matki. Jednak pewnego wieczoru, próbował ich bronić przed złością ich matki, ponieważ Maria była zbyt głośno się śmiała podczas zabawy. Matka wbiła mu nożyczki, przeznaczone Marii, w wątrobę i zepchnęła go na schody, czego wyniku rozwalił sobie głowę i skręcił kark. Zdając sobie z tego sprawę, kazała Marcowi zanieść z nią jego ciało do stodoły, przeciąć piłą i dać zwierzętom do jedzenia. Każąc mu mówić każdemu, kto o niego zapyta, że ich porzucił i wyjechał bez słowa z jakąś dziwką. Marii kłamał, że tata jest daleko stąd w szpitalu. To przeżycie zapoczątkowało u niego traumy. Odbiło się silnie na jego psychice, co wywołało jeszcze większe problemy w życiu w społeczeństwie i komunikacji z innymi. Jedyną osobą, która go ratowała przed kompletnym szaleństwem, a nawet próbą samobójczą, dodawała mu sił do życia, była Maria. Parę dni później, po zebraniu odwagi w sobie, poszedł zgłosić na policję morderstwo. Został wyśmiany, bo nikt mu nie uwierzył i odesłany do domu. Policjanci nie wzięli go na poważnie, bo kto uwierzy nastoletniemu dziecku, że wydarzyła się tragedia? Machnęli na to ręką, uważając, że nastolatek chce się po prostu zemścić na rodzicach, bo nie dostało nowego telefonu. Nikt nie zainteresował się brakiem jego i Marii ojca. Ani przyjaciele, ani nikt, jakby nigdy nie istniał. Wierzyli w kłamstwa matki. Załamany wrócił do domu, powitany przez Marię, która ukryła się za jego nogami i matkę, która była w towarzystwie ich nowego koszmaru. Nowy partner matki, który okazał się jej wieloletnim kochankiem. Kochankiem, który był na równi złym człowiekiem, jak jego matka. Lubował się w alkoholu, seksie, młodych, atrakcyjnych osobach i imprezowym stylu życia. Był początkiem nowego terroru, przed którym musiał Marc chronić Marię. Maria była słabsza, niewinna i kochana. David próbował ją zniszczyć z matką, wykorzystywać, ale Marc nigdy na to nie pozwalał. Przejmował ich na siebie, wszystko, co robili. Matka czuła się zagrożona, bo Marc, choć był chłopcem, miał jasną jak śnieg cerę, delikatne rysy twarzy jak u kobiety i przepiękne oczy, jak u jego siostry. Oboje mieli heterochromie, co jest rzadkim przypadkiem, a szczególnie u obojga dzieci. Dlatego matka podwoiła mu kary, zasady, wszystko, a nawet dopuszczała się prób oszpecenia go, czego wyniku miał długą, szpetną bliznę od brwi, do kącika ust, którą sama mu zrobiła za pomocą stłuczonego talerza. Rzuciła się pewnego dnia, zniszczyła talerz i rozcięła mu, w szpitalu karząc mu kłamać, że się potknął i rozciął sobie twarz. Na szczęście nie było trzeba operacji, a oko było cudem nienaruszone. I tak wzbudzał zainteresowanie Davida, mimo blizny i złościł się, na Marca, jak stawiał mu opór, który znikał, jak groził, że ruszy jego siostrzyczkę. Znosił wszystko, aby jego siostrzyczka cały czas się uśmiechała, nie bała się tak, miała choć trochę normalne dzieciństwo. Marc był też z tym wszystkim sam, bo nie miał nikogo, kto się nimi interesował. Nie miał przyjaciół, przez swoją szpetną bliznę i fakt, że mieszka z agresywną matką. Miał tylko Marię. Nawet przy niej ukrywał, że jest już wykończony, nie wie, co ma zrobić, ich jedyny krew od strony ojca, wujek Sam mieszka w Teksasie. Ciężko jest złapać z nim jakikolwiek kontakt, gdy matka kontroluje nawet, z kim rozmawiali. Koledzy Davida dostali również zgodę, służącego. Wszystko by ochronić Marię. Notorycznie molestowany. Ochronić Marię. Bity i poniżany. Ochronić Marię. Zabić ich, zabić ich, zabić ich wszystkich! Ochronić Marię! Te dwa słowa górowały nad nimi! Do pewnego dnia, gdy wracając do domu, ledwie przekraczając drzwi dwupiętrowego, rodzinnego domku z niewielkim gospodarstwem, usłyszał wrzask i płacz Marii. Ruszył biegiem do góry, nie ściągając z siebie butów i płaszcza, zrzucając tylko plecak na podłogę. To, co zastał w pokoiku Marii, wywołało u niego furię. Złapał na oślep za szklaną figurkę jednorożca, podbiegł do Marii skulonej w kącie, którą bił David paskiem, jakby tresował lwa, ponieważ głodna zjadła kanapkę. Miała Maria karę na jedzenie, gdy nie chciała zjeść surówki z marchewki, bo bolał po niej ją brzuch. Rozwalił figurkę na głowie Davida. Pchnął go z całej siły na regał z bajkami, aby móc porwać na ręce pokaleczoną od paska Marię. Miał jej nie ruszać! Zbiegając z nią szybko na dół, zabrał z oparcia kanapy koc. Wybiegł na zewnątrz, widząc, jak zaczął sypać grubymi płatami śnieg. Nadciąga kolejna śnieżyca, alerty zostaną uruchomione. Mimo tego Marc nie miał zamiaru wrócić do domu. Szczególnie teraz, bo zostanie zamordowany! Oboje zostaną, bo ruszyli Davida, matka stworzy sobie urojenie, że go kusili i chcą jej go zabrać. Ściągnął z siebie kurtkę, zakładając ją na Marię. Miała na sobie tylko cienkie legginsy i karmelowy, o rozmiar za duży sweterek z długimi rękawami i cienkie skarpetki.

- Braciszku, boli. - płakała mu, biorąc ją szybko znów na ręce i okrywając dodatkowo kocem. Nie martwił się sobą. Zależało mu tylko na bezpieczeństwie Marii. - Ja nie chciałam.

- Nie martw się Mimi. - powiedział do niej zdrobniale, poprawiając ją sobie na rękach.

- Przestanie boleć. Nie pozwolę nikomu ciebie więcej skrzywdzić. Nie płacz, znajdę dla nas miejsce, aby było nam ciepło. Tak samo zjemy ciepłe bułeczki. Obiecuję ci to. - nie mając wyjścia, pobiegł przed siebie z nią na rękach, na ile miał siły w nogach. Chciał uciec, uciec gdziekolwiek, ale nie miał pojęcia gdzie. Policja? Stracił do nich wiarę, gdy zgłaszał zabójstwo ojca. Szkoła? Jest zamknięta i ma czujniki. Włączy się alarm, uznają za włamywaczy i odeślą do domu. Coraz mocniej sypał śnieg. Miał coraz mniej pomysłów i mniej czasu, aby razem ukryć się przed śnieżycą. Życie nigdy nie było dla niego litościwe. Powstrzymywał łzy bezsilności, marząc, aby los się uśmiechnął do niego. Mieli bezpieczne miejsce! Śnieżna wichura zaciągnęła ich pod bramy cmentarza, który był ponad półtorej drogi od ich domu. Bezsilnie usiadł po turecku tuż przy bramie. Usadowił między nogami Marię, która drżała z zimna, bo nawet jego kurtka, nie jest na tyle ciepła. Umrą tutaj. Sam już nie czuje prawie palców u dłoni.

- Braciszku, zimno mi, jestem głodna... Boję się. - spojrzał na Marię, której usta z zimna robiły się powoli sine. Powoli zasypiała, drżąc co moment z silnego chłodu.

- Nie bój się Mimi. Jestem tutaj. Braciszek znajdzie dla nas nowy dom, gdzie będzie dużo piesków, króliczków, krówek i koników z osiołkami. Lodówka będzie pełna jedzenia, które będziemy mogli jeść. Będziemy mogli się bawić nowymi zabawkami. - jego dolna warga drżała, czując gorące łzy, które spływały z kącików oczu. Mocniej przytulił Marię, która już ledwie na niego patrzyła.

- Będzie świeciło ciepłe światło, nie będziesz musiała się bać więcej ciemności. Nie będzie tam Davida ani mamy. Będziemy tam szczęśliwi Mimi. Tylko ty i ja. Nikt więcej. - już sam robił się senny, coraz bardziej senniejszy i zmarznięty, gdy usłyszał czyjeś kroki, skierowane w ich stronę. Słyszał je, pomimo śnieżycy. Obok nich, stanęła niska, młoda, atrakcyjna dziewczyna. Czarne, długie, falowane włosy, jasną skórę i parę zielonych, hipnotyzujących oczu. Ubrana w długi do kolan, czarny płaszcz, czarne, mocno opinające kozaki do połowy łydek, sznurowe od przodu. Na dłoniach miała skórzane rękawiczki.

- Ale dzisiaj jest okropna pogoda. I bardzo zimno. – odezwała się jakby do nich, zwracając na siebie coraz mocniej uwagę Marca.

- Czy mogę usiąść obok was i ukryć się z wami pod tym dużym kocem? – kucnęła przy nich, uśmiechając się ciepło. Marc wciąż patrzył na hipnotyzującą, przepiękną, nową osobę, a znał wszystkich, wszystkich poza nią. Poczuł, jak zrobiło mu się gorąco i wstyd, że tak nadal na nią patrzył. Skinął głową, odchylił swoją część, mocniej do siebie przytulając siostrzyczkę. Nieznajoma usiadła obok nich, bardzo blisko, zakrywając ich dwójkę kocem. Nawet gestem zaoferowała, żeby usiadł dużo bliżej niej. Od kobiety szło ciepło, a słodki zapach perfum łaskotało jego nozdrze.

- Dziękuję Marcu i Mario. Bardzo ciepło jest pod tym kocem. – zadrżała dwa razy, chichocząc pod nosem.

- Skąd zna pani nasze imiona? Kim pani jest? – zapytał Marc, szybko odwracając do niej głowę. Nieznajoma zaśmiała się, patrząc mu w oczy, na co się zarumienił.

- To moja tajemnica. Znam wasze imię już od bardzo długiego czasu. Wy mnie nie widzieliście, ale ja was tak. Nie mogę wam zdradzić mojej magicznej sztuczki. - po swoich słowach, jak wichura zrobiła się bardziej sroga, dała ich na swoje kolana. Przytuliła do piersi ich dwójkę, zakryła dokładnie kocem. Z pleców nieznajomej wydobyła się para czarnych skrzydeł, które niewidoczne dla dwójki dzieci, zakryły ich, chroniąc przed srogą pogodą. Marc w końcu zasnął jak jego Maria. Jedyne co zdołał usłyszeć, przed całkowitym snem:

- Jestem waszym aniołem. A moje imię brzmi...

Mój AniołOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz