Rozdział 19

557 31 4
                                        

Harry dotrzymał słowa. Godzinę później siedziałem w jacuzzi z kawałkiem pizzy w dłoni, a brunet masował moje plecy. Szkoda tylko, że nie czerpałem przyjemności z tak spędzonego czasu.

Cały czas analizowałem, co poszło nie tak. Dlaczego mi to zrobiła. Przecież byliśmy przyjaciółmi.

- Zanim okazało się, że jestem alfą i objawiły się moje umiejętności władania żywiołem wody, miałem przyjaciela. Nazywał się Nick. Chodziłem z nim do prywatnej szkoły dla takich jak my. No wiesz. Dzieci żywiołaków. Jeszcze nie ujawnieni, ale z tych wyjątkowych rodzin. Zawsze obchodzili się ze mną jak z jajkiem. W końcu byłem synem Pierwszego, bla, bla bla... Wszyscy z wyjątkiem Nicka.

Przymknąłem oczy, wsłuchując się w opowieść Harry’ego. Jego głos był taki kojący. A co najważniejsze. Był tutaj. Nadal miałem go w zasięgu dłoni.

- Wszyscy zastanawiali się, jaka będzie moja rola w przyszłości. Sam długo nie byłem pewny, kim mogę być. Alfą czy omegą, co nie dawało mi spokoju. Nie czułem tego. Zwierzyłem się z moich obaw Nickowi. Nie muszę ci mówić, jak wielkim pośmiewiskiem byłem później w szkole, gdy to wyszło na jaw. Przecież to taki wstyd, że Harry Styles, jedyny syn Arona, mógłby być omegą. Nastolatki są okrutni. Zwłaszcza te, żyjące w szklanej bańce doskonałej społeczności żywiołaków.

- Co się stało z Nickiem? - zapytałem. Harry nigdy nie wspominał o nim. Ani on, ani nikt z jego otoczenia.

Harry nagle zesztywniał, jakby nie chciał wracać do tych wspomnień. Odwróciłem się do niego twarzą. Jego zielone oczy były pełne smutku.

- To jedna z tych rzeczy, które mój dziadek musiał zatuszować. - przyznał po chwili. - Skonfrontowałem się z nim. Niestety to był dzień, gdy moje emocje wzięły nade mną górę i wzbudziły mój żywioł pierwotny. Nie panowałem nad tym. Nick leżał w śpiączce przez kolejne trzy miesiące po tym, jak prawie go utopiłem. - przyznał.

- Przykro mi. - tylko to potrafiłem teraz powiedzieć.

- Mi też. Myślałem, że będę w stanie cię uchronić przed podobnym losem. Chyba każdy musi kiedyś przez to przejść. Długo mój mur był nie do ruszenia. Nie pozwalałem się przez niego przedostać nikomu. Liam był pierwszą osobą, której się to udało. Liam, Misaki i w końcu pojawiłeś się ty, który całkowicie go zburzyłeś.

- Przepraszam, Hazza. Zasługujesz na lepszego towarzysza. - mruknąłem.

- Nie istnieje taki. Jesteś doskonały, Lou. Kocham cię.

Zagryzłem dolną wargę. Miałem tak cholerne poczucie winy. Naprawdę zasługiwał na kogoś lepszego. Na omegę, która nie będzie negować swojej natury i roli w społeczeństwie.

- To, co tam napisali, to były dokładnie moje słowa. - Przyznałem, spuszczając głowę.

- Wiem. Znam cię na tyle dobrze, że potrafię przewidzieć jakich przekleństw użyjesz. - zaśmiał się. - Lou. Nie przejmuj się tym. To nie jest coś, o czym nie wiedziałem. Dość wyraźnie mi to zakomunikowałeś podczas wizyty twojego ojca w Waszyngtonie. Znam twoje poglądy na temat bycia omegą, szczeniaków i ogólnie relacji alfa omega.

- Ja się po prostu boję. Nie nadaję się ani na omegę, ani na kapłana, a tym bardziej na rodzica. - przyznałem.

- Jakoś nie uważam, by czegoś ci brakowało jako mojej omedze. Wręcz przeciwnie. Co do kapłana, to chyba powinieneś zapytać o to moją matkę. Ona się na tym lepiej zna. W ostatniej kwestii to chyba nikt ci nie doradzi. Sam nie mam pewności, czy nadawałbym się na ojca.

- Nie jestem gotowy, by się o tym przekonać. - przyznałem.

- Ja też nie, więc możemy wrócić do tego tematu za jakiś czas. Powiedzmy, jak skończymy szkołę, nacieszymy się sami sobą i naprawdę wejdziemy w dorosłe życie. Jeszcze nawet nie zdążyłem się tobie poprawnie oświadczyć. A szczeniaki bez ślubu to nie wypada... - Zachichotałem, słysząc, jak przedrzeźnia protekcyjny głos swojego dziadka. Mnie to pasowało. Mogłem zapomnieć na jakiś czas o tym temacie.

Żywiołaki ~ABO~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz