Prolog.

7 0 0
                                    

Elias nie rozmawiał ze mną już od paru dni. Miewał już wcześniej takie okresy, ale tym razem moim wnętrzem wstrząsało dziwne poczucie niepokoju. Najczęściej bywało tak, gdy czuł się źle psychicznie. Wtedy wyjeżdżał za miasto do domku letniskowego jego zmarłego dziadka, ponieważ on był jego definicją domu. Można powiedzieć, że połączyła nas tęsknota za bliskimi. Poznaliśmy się dziesiątego września dwa tysiące dziewiętnastego roku w Santa Rosa na plaży, gdzie ja opłakiwałam mojego najlepszego przyjaciela, zaś Elias dziadka Roberta. Rozmawialiśmy ze sobą do momentu, kiedy niebo całe zaszło gwiazdami, a powietrze zmieniło temperaturę i zapach. Spotkaliśmy się przypadkiem i wierzyłam, że los połączył nas specjalnie, abyśmy doznali choć trochę szczęścia między tymi wszystkimi tragediami. Wymieniliśmy się numerami telefonu i w późniejszym czasie nasza relacja się pogłębiła się przez to, ile było między nami podobieństw. Czułam, że odkąd pojawił się w moim życiu, odgonił wszystkie czarne chmury swoją osobą. W końcu czułam szczęście. Na wspomnienie o chłopaku w moich myślach uśmiechnęłam się pod nosem. Otrząsnęłam się z amoku i przetarłam twarz dłońmi. Opadłam bezsilnie na łóżko. Wyciągnąwszy telefon z kieszeni wystukałam w ekran numer Eliasa.

Pierwszy sygnał.

Drugi.

Trzeci.

Połączenie przerwane.

Westchnęłam głośno i przez dłuższy czas patrzyłam bez celu w wyświetlacz, głupio wyczekując melodii telefonu, a dostałam tylko wibrację, która napawała mnie nadzieją. Zerknęłam na pasek powiadomień i zauważyłam niepokojącą wiadomość.

Carol River: Przyjedź najszybciej jak możesz, musimy porozmawiać.

Carol nigdy nie pisał w tak poważny sposób. Zerwałam się z łóżka i w biegu się ubrałam. Niechlujnie przeczesałam dłonią swoje blond włosy, i zebrawszy z komody kluczki do samochodu opuściłam dom. Wsiadłam za kółko starając się być opanowaną, aby nie spowodować wypadku, i wystartowałam. Pojazd spokojnie toczył się po drodze, stanowiąc kontrast do tego, jak się czułam. Dom mojego chłopaka nie znajdował się daleko, więc w zaledwie dziesięć minut byłam już na miejscu. Wysiadłam, już nawet nie dbając o zamknięcie auta i w paru krokach znalazłam się przy ciężkich dębowych drzwiach i obijając sobie knykcie, zamaszyście zapukałam. Wcale nie czekałam długo, bo już po paru sekundach drzwi otworzyła mi Caroline. Wydawała się pogodna, tak jakby ta sprawa o której mówił jej mąż, nie dotyczyła jej.

-Witaj, Roso. Nie wiedziałam, że u nas będziesz.- przywitała się z uśmiechem od ucha do ucha. Gestem dłoni zaprosiła mnie do środka, a ja odwzajemniłam uśmiech i stanęłam w korytarzu. Kobieta zamknęła za mną drzwi, gdy Carol wyszedł sztywnym krokiem z salonu.

-Dobrze, że już jesteś. Usiądźcie.- nakierował mnie i swoją żonę do salonu. Kiedy wszyscy siedzieliśmy przy stole mężczyzna westchnął i zmierzył nas obie spojrzeniem. Nie powiedział nic więcej, a tylko położył przed nami dwie kartki. Jedna była podpisana moim imieniem a druga imionami rodziców Eliasa. Kobieta niepewnie złapała kartkę w rękę i ją otworzyła. Pełna obaw zrobiłam to samo zaraz za nią. Papier był zżółknięty, a pismo staranne tak jakby nadawca chciał, aby było idealne. Wtopiłam wzrok w treść.

Cześć Rosaline. Napewno się martwiłaś, tak jak masz to w zwyczaju, i wcale ci się nie dziwię. Też bym się martwił. Ale nie masz o co, wiesz? Nic mi nie będzie. Nie szukajcie mnie, proszę. Wiem, że ta prośba jest nierealna, ale zrobiłem to dla waszego, szczególnie twojego bezpieczeństwa. Kocham Cię Roso. Wiem, że nigdy mi tego nie wybaczysz, i wcale cię o to nie winię. Nie powinienem cię zostawić i, uwierz mi, wcale nie chciałem. Nigdy w życiu nie chciałem cię zranić, bo teraz to ty stałaś się moją definicją domu. Jeśli moi rodzice to znaleźli otrzymasz również dziennik. Jest na nim twoje imię i jest zabezpieczony kodem. Kod to nasza data. Nie zapomnij o mnie, proszę.

Na zawsze twój, Elias.

Oderwałam wzrok od kartki i napotkałam okropny widok. Kobieta szlochała rozdzierająco, jej ciało wstrząsane było spazmami żalu. Łzy spływały jej po policzkach jak deszcz, pozostawiając mokre ślady na jej skórze. Jej głos był zduszony szlochem, każde słowo przepełnione bólem i rozpaczą. Wyglądała, jakby jej serce miało zaraz pęknąć.

-Nie! Nie! Nie...- krzyczała.

Szloch kobiety był tak głośny, że wypełniał całe pomieszczenie. Wszyscy sąsiedzi mogli usłyszeć jej ból i rozpacz. Mąż próbował ją pocieszyć, sam mierząc się z swoim bólem, ale ona odpychała go, chcąc być sama.

Strach ściska mnie za gardło, dusząc mnie swoim lodowatym uściskiem. Moje serce wali mi w piersi jak oszalałe, jakby chciało wyskoczyć z mojej klatki piersiowej. Czuję, jak moje ciało zaczyna drżeć, a moje nogi stają się jak z waty. Nie wiem, co mnie czeka, ale wiem, że muszę znaleźć drogę powrotną. Muszę uciec od tego strachu, który mnie pochłania.  

Melodia zgubionego szczęściaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz