XV: Czyli zostanę kurą domową?

338 41 19
                                    

|Sebastian – przeszłość|

Nasz wyjazd do Dallas przypadał w październiku, gdzie temperatury nie groziły topieniem się w blasku słońca i nie przekraczały już trzydziestu stopni. To dobrze, bo niezbyt za upałami przepadałem, czego o Hugo i Monie powiedzieć nie szło, bo gdyby mogli, wiecznie chodzili ubrani na krótko – lub rozebrani całkowicie. Trudno określić, ile razy już widziałem tę dwójkę nago i to nie przypadkiem, po prostu bez krępacji chodzili obok mnie, gdy wybierali się spać lub zapomnieli czegoś, idąc/wychodząc spod prysznica. Na początku sądziłem, że to jakaś gra albo test, ale z czasem po prostu zrozumiałem, że to ich dziwna forma akceptacji mnie. Zaufania mi. Ważne, że nie namawiali mnie do tego samego, zwłaszcza Mona, która z największą czułością obchodziła się z moimi zasadami.

Wracając jednak do wyjazdu...

Dallas. Teksas. Miejsce, do którego miałem trochę zastrzeżeń, głównie takich, że nigdy nie znajdowało się na liście miejsc wartych odwiedzenia. Hugo namawiał mnie dość długo, twierdząc, że był tam nie raz i zawsze wracał opalony i z worem opowieści od tubylców. Jakkolwiek to żałośnie brzmiało, tak mawiał. Chyba każdy człowiek miał kraje i miasta, które mu się podobały już ze samych zdjęć, ale posiadał też takie, które omijał bez wyraźnego powodu. Mogłem latać do Azji, ale nie przepadałem za Egiptem. Może kwestia klimatu? Zapewne.

Nie przyjechaliśmy w to miejsce w celach rozrywkowych czy wakacyjnych, po raz kolejny zagoniła nas tutaj praca. I choć Dallas było praktycznie w top trzy ulubionych miejsc samego Hugo, to ja jakoś nie odbierałem jego szczęścia, gdy tylko postawiliśmy nogę na tej ziemi. To znaczy lotnisku.

Po pierwsze nie mieliśmy naszych bagaży. Mona dostawała białej gorączki, że przepadł cały sprzęt – choć nie pierwszy raz mieliśmy ten problem – a Hugo niczym oaza niezmąconego spokoju dyskutował z obsługą lotniska. Ja w tym czasie poszedłem zapalić i no, może nasiąknąć tutejszym powietrzem. Był środek nocy i to chyba najlepsza pora, aby przebywać w tym miejscu. Chłodno, nieco mniejszy ruch, wszystko błyszczące i przypominające rozgwieżdżone niebo.

Kolejną godzinę czekaliśmy już nieźle śpiący na wieści o naszych walizkach. Obserwowali nas ochroniarze, pracownicy – jakbyśmy stanowili jakieś zagrożenie. Najpierw odzyskałem bagaż swój, potem odzyskaliśmy bagaże Hugo, a Mona niemal wychodziła z siebie, że jej dalej nie ma. Jakim cudem, skoro wysyłano je razem? Spekulowała, że może nas okradziono ze sprzętu i dlatego tylko jej walizka przepadła. Hugo pocieszał ją ciągłym przytulaniem, szeptaniem i planowaniem fajnych atrakcji na tym wyjeździe. Słuchałem go jednym uchem, bo przysypiałem na siedząco.

Hugo szturchnął mnie i nawoływał, twierdząc, że walizka się odnalazła i możemy już jechać do hotelu. Przyjąłem te wiadomości w amoku i niezbyt trzeźwo dreptałem za nimi do wypożyczonego wozu, żeby nim pojechać do hotelu.

Padłem na swoje łóżko jak trup, od razu zasypiając. Obudził mnie harmider od samego rana. Hugo i Mona odstrzeleni, jak na jakąś imprezę, szykowali się do zwiedzenia – a raczej mojego zwiedzania – ponieważ pracę zaplanowali dopiero na wieczór i następny dzień. Nie byłem na to ani trochę gotowy i chętny, ale swoją marudność zrzucałem nie tylko na nasze miejsce pobytu, ale także półroczną separację od „domu". To był nasz już dwunasty wyjazd z kraju do kraju, niekończące się życie na walizkach. Kochałem podróżować, poznawać kultury i nowych ludzi, jednak to dotychczas była nasza najdłuższa niekończąca się podróż po świecie i zamiast przyjemności, zaczynałem odczuwać znużenie pracą. Niby pozwalali mi czasem przesiedzieć dobę w pokoju hotelowym lub wynajętym przez nas domku, ale to było na tyle rzadkie, że teraz potrzebowałem całego tygodnia takiej izolacji od świata i naładowania akumulatorów. Hugo obiecywał, że jeszcze tylko czeka nas Nowy Jork i zwijamy do Londynu. Pocieszył. W moim języku oznaczało to „jeszcze dwa tygodnie zapierdolu w porywach do czterech". Ktokolwiek mówił, że nasza praca jest fajna i lekka, nie był w niej dłużej niż miesiąc.

Basta//mxm//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz