Rozdział 4

10 1 0
                                    

Bywam taka ciężka, wolna, hałaśliwa,

Kurcząco trzymająca się tego co wygram,

I płaczę ci bez przerwy nad uchem i narzekam,

Jednak widzisz, że Cię kocham, że na Ciebie czekam.


Trochę rozczarowani skierowali się ponownie do domu, z zamiarem powrotu wieczorem. Dzień był już dalej słoneczny więc spędzili go siedząc na bujanej ławce przydomowego ogródka i jedząc słonecznik. Nie mieli sił robić nic innego, bo w głowach mieli tylko odkrycie Akademii. Co jakiś czas przeglądali mapkę zastanawiając się co znaczą narysowane symbole i schematy, dopóki Matt nie zarządził, że szkodzi im to na psychikę i nie schował jej do kieszeni spodni. Wygrzewając się na słońcu, z kilkukrotnym zaglądaniem do kuchni za kolejną lemoniadą czy nową porcją ciastek, minął im dzień. Gdy słońce zaszło, a nad ich głowami chmury pokryły się pomarańczowym blaskiem, uznali, że nastał idealny moment by ponowić poranną próbę wejścia do lasu, jednak w tym samym momencie zatrzymał ich głos Edwarda:

- Chodźcie, pomożecie nam z grillem – zawołał, opierając się o framugę drzwi.

- Z grillem? – spytali obydwoje z niedowierzeniem.

- Trzeba korzystać z ciepłych wieczorów. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, Augustini, że w ciągu tych kilku lat zdążyłaś przejść na wegetarianizm? Jak tak, to mamy do czynienia z epidemią, bo twoja ciocia też niedawno wybrała zieloną stronę mocy. Przynajmniej łatwiej pogodzisz się z tymi paskudnymi grillowanymi warzywami – zwrócił się do Augustine wzdychając.

- Nie będzie kiełbasek, jak co roku? – spytała ze smutkiem.

- Czyli jednak jesteś z nami! – zawołał entuzjastycznie zarzucając ścierkę na ramię. – Przykro mi, ciocia próbuje nawrócić całą rodzinę. Gregory, Matt i ja cierpimy już od kilku miesięcy, ale nie radzę protestować, bo dostaniesz dokładkę ciecierzycy. Wiesz co to jest? To taki twardy, bezsmakowy groszek – pożalił się ze wzrokiem jamnika. – No dobra, chodźcie już, bo was komary zeżrą na śmierć.

Augustine podążyła za nim bez sprzeciwu, oglądając się za kuzynem.

- Oj, bo cię zeżrą Matty! – skarciła go ironicznym głosem, a zdezorientowany Matt, wstał powoli i wszedł za nią do domu, próbując złapać z nią kontakt wzrokowy, lecz ta zbyła go, kiwając przecząco głową. Gdy tylko przekroczyli próg kuchni, naparł na nich aromat przypraw, a Kate wcisnęła im w dłonie aluminiowe zawiniątka i wygoniła na taras. Matt obejrzał się za siebie i gdy dostrzegł, że jego ojciec zniknął za kuchennymi drzwiami, zwrócił się do Auguste:

- Nie możemy powiedzieć, że nie jesteśmy głodni i pójść na rzekomy spacer, a w rzeczywistości do lasu?

- Nie bulwersuj się, pójdziemy tam po grillu. Będzie ciemniej, a ze straganów poznikają ostatni kupcy. W dodatku twoi rodzice pójdą spać i nie będą nas wyczekiwać, co da nam więcej czasu.

- Chcesz się pałętać nocą po lesie?

- Jedyną rzeczą jakiej powinno bać się w Dobritch są Posłannicy. A tak się składa, że sami się do nich wliczamy.

- A Opętani?

- Jakoś ich tu nigdy nie spotkałam.

- Może ujawniają się nocą.

- Gdyby chcieli zaatakować Dobritch, zrobiliby to o każdej porze. A jeśli chcą, to najwidoczniej jest coś, co ich od tego odgradza i wątpię by znikało to każdej nocy. Okolice Akademii powinny być wyjątkowo strzeżone przed nimi, więc nie mamy się czego bać.

Posłannicy Szatana: Przeklęci i OpętaniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz