6. Przełomy

32 0 0
                                    

W przezwyciężaniu trudności pomagała mi wiedza z wielu źródeł – jednymi z najcenniejszych były: „Zapomniany język psów" Jan Fennell oraz seria szkoleniowych filmów wspomnianego Cesara Millana – prawdziwa uczta! Skarbnica wiedzy i umiejętności – Akademia PSYchologii! Tym dwóm osobom szczególnie zawdzięczamy nasze osiągnięcia – w imieniu swoim i Miszy dziękuję za rzetelną, cenną wiedzę.

Chodzenie na smyczy

Chodzenie na luźnej smyczy długo stanowiło problem, bo sobiepanek uparcie nie mógł przyjąć do wiadomości, kto tu dowodzi i że to nie on opiekunów wyprowadza na spacer, lecz odwrotnie. Jednak dzięki właśnie drobiazgowemu instruktażowi Cesara Millana udało mi się okiełznać uparciucha (i rozwiązać wiele innych problemów). Smyczoobroża - odpowiednio założona - doskonale zdyscyplinowała Miszę, zapobiegła niejednemu atakowi wobec innego zwierzęcia oraz udaremniła każdą próbę uwolnienia się. Osobnik pokroju Miszy musi dobitnie się przekonać, że zawsze znajdzie się lepszy - niż on - cwaniak; takiej właśnie informacji poprzez swoje działanie dostarcza smyczoobroża lub obroża z ograniczonym zaciskiem.

Nie taki Misza straszny


Konsekwencja w reagowaniu i nagradzaniu w końcu jednak (!) zaczęła przynosić efekty. A i los zsyłając przyjazne nam osoby i sytuacje, jakby się do nas uśmiechnął (wprawdzie subtelnie, niczym Gioconda, ale dla mnie to i tak szczęście niepomierne). Do psa wreszcie dotarło, że z człowiekiem da się również współpracować.

Kiedyś na naszym ulubionym wrzosowisku wydarzyło się coś, co - sądząc po dotychczasowych wyczynach Miszy - nie mogło się skończyć pomyślnie. Mijamy właśnie panią zbierającą grzyby, a ta nas zagaduje i chce pogłaskać tego ślicznego, grzecznego pieska (ślicznego? - kiedy on tak wypiękniał? - gdy go pierwszy raz ujrzałam bynajmniej nie wywoływał takiego wrażenia - pomijając ubłocone i "zakleszczone" futro, był jakiś przysadziście nieproporcjonalny; grzecznego? – czyżby efekty pracy wychowawczej stały się na tyle widoczne?). Oponuję i skrótowo przedstawiam Miszę... w nienajlepszym świetle. - Kocham psy i się nie boję - odpowiada kobieta. Ustaliłyśmy w takim razie, że każe mu usiąść, okazać cierpliwość i wtedy - dając nagrodę - pogłaszcze. Zadziałało koncertowo! Misza został nagrodzony pod pretekstem wykonania komendy, ale tak naprawdę chodziło o to, by wszedł w tryb pracy, starań o nagrodę i współpracy z obcą osobą, która ma się kojarzyć z samym dobrem. Jakby mnie kto na sto koni wsadził! Dziękuję tej przypadkowo spotkanej osobie; to było przełomowe (!) wydarzenie w naszym pełnym zmagań, wspólnym życiu - wstąpiła we mnie nadzieja po miesiącach bezowocnej - jak myślałam - pracy. Marzyłam o czymś takim, ale nigdy nie odważyłabym się kogoś poprosić.

Ponieważ nie byliśmy rozpieszczani takimi wspaniałymi okazjami, dopiero za pewien dłuższy czas sytuacja się powtórzyła z tą różnicą, że na pogłaskanie Miszy nalegała około dziesięcioletnia dziewczynka. Misza był już wtedy zaawansowanym siadaczem i łasuchem po mistrzowsku odgadującym moje zamiary; swoim zachowaniem potwierdzał gotowość do współpracy - uszka po sobie, okrągłe oczy, łagodne, no, może odrobinę zniecierpliwione, wyczekujące spojrzenie i... wykonany jeszcze nim padła komenda, falstartowy siad. Na tym etapie już doskonale wiedział, że skoro człowiek ma jakieś oczekiwania wobec niego, to na pewno coś wpadnie do pyszczka, toteż zanim poinstruowałam młodą miłośniczkę zwierząt, na koncie psa było już kilka siadów i niecierpliwe dreptanie (ależ one się guzdrzą). Znów się powiodło; przy okazji dziecko dostało wskazówki, jak przygotować się na ewentualny kontakt z psem. Wszyscy w skowronkach.

Zawieranie znajomości poza domem to jedno, ale na swoim terytorium, to zupełnie inna sprawa. Jak to ugryźć (nie Miszy zębami)? – pilnie poszukiwany śmiałek chcący z własnej inicjatywy nawiązać kontakt z Miszą. Znalazła się - młoda dziewczyna, która przyszła do mnie w jakiejś sprawie. Misza oczywiście zamknięty, ale daje o sobie znać. Od słowa do słowa – nie boję się, proszę go wypuścić. Uzgodniłyśmy całą procedurę; Miszę prowadziłam na smyczy, żeby nie popędził co tchu i zacietrzewienia do nieznanej mu osoby. Ponieważ wiedział, że ktoś jest i żeby zapobiec ekscytacji – podtykałam smakołyki pod nos. Popiskiwał, ciągnął na smyczy, przebierał niecierpliwie łapkami – zachowanie trudne do oceny – myślę, że możliwy był każdy scenariusz, a zwrot akcji mógł nastąpić w sekundzie. Postaliśmy więc chwilę przy gościu, żeby Misza miał czas zapoznać się z zapachem, ocenić sytuację i przekonać, że nikt nie ma złych zamiarów. Gdy się uspokoił (według miszowych standardów), znajoma wypowiedziała komendę siad, którą Misza posłusznie i ochoczo wykonał. Już miałam pewność, że jest po naszej stronie. Oczywiście przyjął należną nagrodę i wyrazy sympatii w postaci głaskania. Dziękuję, droga Magdo!

Misza jest DOBRYM psem! Od dzikusa do mądrali - historia porzuconego psaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz