Podrywa się. Tak długo spała? Musiała naprawdę być wykończona. Dzień chyli się ku końcu, a ona dopiero wstaje. Rozczesuje włosy, ubiera bieliznę i zastanawia się, czy zostanie jej przypisana jakakolwiek służąca. Zabiłaby za dodatkowe palce do zawiązania gorsetu. Sama radzi sobie całkiem nieźle, ale nie zrobi tego wystarczająco mocno, by odpowiednio podkreślić sylwetkę.
Gotowa przez chwilę stoi pośrodku komnaty, niepewna, co zrobić. Gdy spała, ktoś dostarczył jej wszystkie bagaże, więc ma na sobie wygodną, białą suknię z rękawami trzy czwarte, które rozchylają się falbanami przy łokciach. Dekolt jest skromny, uwydatnione gorsetem piersi ukrywa kokarda, a niezbyt szeroki nie ogranicza ruchów.
Burczenie w brzuchu skłania do wyjścia z pokoju. Ostrożnie naciska zdobioną klamkę, wygląda na ciemny korytarz. Nie wygląda, aby ktoś tam się znajdował, wchodzi więc i zamyka drzwi. Opiera się na chwilę o nie i oddycha. Jest zamężną kobietą, choć męża nie posiada. Ma prawo zwiedzić rezydencję hrabiny.
Po krótkim namyśle wraca do pokoju po świecznik, który zapala przy pomocy krzesiwa znalezionego na gzymsie kominka. W przeciwieństwie do sypialni, na korytarzu nie ma żadnych okien, ogień jest więc koniecznością.
Korytarz zdaje się nieskończony. Ściany zdobi granatowa tapeta w srebrzyste wzory przypominające spadające motyle oraz drewniane łuki, które zapełniają pustkę na płaskiej powierzchni. Gdzieniegdzie we wnękach, pod łukami właśnie, można dostrzec kinkiety ze świecami o barwionymi na czarno wosku. Nie brakuje też obrazów: starszy mężczyzna błagający o wodę, wijący się wąż, misa z czerwonymi owocami, naga kobieta opleciona wstążkami, kot liżący zakrwawioną łapę.
Dochodzi do ślepego zaułku: korytarz kończy się wielkim oknem, które jednak jest ukryte za zasłoną. Odchyla delikatnie materiał. Widzi tył domu: szklarnię, budynki gospodarcze, kolejne altany, kamienne ścieżki skąpane w popołudniowym słońcu, a w oddali majaczy las.
Wraca więc, z drugiej strony korytarz ma trzy rozwidlenia, z czego jedno prowadzi na sporej wielkości schody przykryte zdobionym dywanem, każdy stopień blokuje pręt z ozdobnymi końcówkami, trzymając materiał w odpowiednim miejscu. W prawo ciągnie się balustrada, a w lewo kolejny korytarz.
Postanawia zejść na dół. Tutaj parę świec jest zapalonych, wszystkie okna mają zaciągnięte zasłony: grube i ciężkie. Kolejne schody, tym razem stare, skrzypiące, prowadzą do pomieszczeń dla służby. Bez problemu znajduje kuchnię z kuchnią kaflową, w której płonie ogień. Odstawia świecznik i rozkoszuje się uczuciem ognia na twarzy. Potem kroi bochenek chleba, jeszcze ciepłego i chrupkiego, po czym smaruje go dżemem.
Gdy wgryza się w drugą kromkę, do środka wchodzi przysadzista kobieta. Zlękniona odstawia butelkę mleka i cofa się o krok.
— Nie wiedziałam, że ktoś już wstał — mówi przepraszającym tonem. — Nie przyszłabym, gdybym...
— Jestem Harry Potter-Slytherin. — Wyciera czerwony dżem z kącika ust. — Żona hrabiny.
— Czyli to prawda. — Kobieta ośmiela się. Podnosi butelkę z posadzki i stawia na stole, który znajduje się w centrum pomieszczenia. — Przyniosłam świeże, nie wiem, dlaczego hrabina zawsze każde przynieść świeże. Wiem, że potem wyrzuca skisłe. Jestem jedyną pracowniczką spoza rezydencji, mieszkam w pobliskiej wiosce. Molly Weasley. — Przedstawia się. — Przychodzę raz w tygodni zająć się jedzeniem. Z reguły wyrzucam po prostu zepsute — rzuca kąśliwie.
Harry zaciekawia się. To jej szansa, by zdobyć informacje.
— Długo tu pani pracuje?
— Jaka pani! — Macha ręką, ale rumieni się zadowolona. — Mówi mi Molly, kochanie. Zagrzeję mleka, co ty na to? A potem mogę upiec drożdżówkę, powinnam zdążyć przed zmrokiem.
CZYTASZ
Krwawe kwiaty na twej skórze |tomarry|
FanfictionRodzina Dursley pokolenia temu zawarła pakt, teraz król domaga się dotrzymania słowa. By wykręcić się z zaaranżowanego małżeństwa z potworem, jako narzeczoną wysyłają siostrzenicę Petunii: Harry Potter. Harry zamierza wykorzystać sytuacją jak najle...