Rozdział 1.

2 0 0
                                    

              Vivien: Z deszczu pod rynnę

 Stojąc na dachu jednego z wielu opuszczonych budynków, przyglądałam się swojemu celowi – punkt wydający żywność za kartki, które dostawali tylko uprzywilejowani. Na moją twarz wtargnął grymas, gdy wychudzona staruszka została wyrzucona z kolejki, pomimo jasnej żółtej kartki wystającej z jej zaciśniętej pięści. Ludzie starali się nie patrzeć w jej stronę, gdy Defensorzy wyrwali jej papier z ręki. Kobieta zaczęła błagać o litość...

Chciałam odwrócić wzrok, jednak nie mogłam. Czułam uścisk w piersi nad losem tej kobieciny, przy jednoczesnym obrzydzeniu nad zachowaniem zamaskowanych, ubranych w pancerze żołnierzy.

Defensorzy – to wysoko wykwalifikowana jednostka służąca Radzie Ocalenia. Za każdym razem chciało mi się śmiać z tego jak robili z siebie bohaterów stojących na straży prawa i sprawiedliwości. Tak naprawdę byli tylko kolejnymi zbrodniarzami, którzy katowali słabszych i czerpali czystą przyjemność z brutalności, bólu i cierpienia, które zadawali niewinnym ludziom.

Udało mi się odwrócić spojrzenie dopiero, gdy ta biedna kobieta dostała kulkę w głowę. Wzięłam głęboki oddech, starając się uspokoić rozszalałe myśli.

Sama potrzebowałam jedzenia. Jednak odkąd działania Kruków – ukrytego ruchu oporu, nasiliły się, Rada zwiększyła ilość żołnierzy znajdujących się na ulicach. Utrudniało mi to moje zadanie – ukraść choćby kawałek chleba. Od trzech dni nie miałam nic do jedzenia. Czas wytrzymałości mojego organizmu powoli się kończył. Dlatego musiałam wymyślić jak niezauważenie złapać jedną siatkę żywności.

Rozpuściłam swoje jasne, blond włosy i zaczęłam ponownie zaplatać warkocz. Pomagało mi to w skupieniu...

Gdy zakładałam gumkę na końcówkę zaplecionej fryzury, dostrzegłam swoją szansę. Wysoki, całkiem dobrze wyglądający mężczyzna odebrał dwie, pełne torby jedzenia. Wystarczyło go podejść, rozciąć jedną z siatek i zwinąć to co pierwsze z niej wypadnie.

Szybko skierowałam się do rozpadającej się drabiny, pozwalającej zejść z dachu. Prędko zeskoczyłam na ziemię i przylgnęłam do ściany starając się pozostać niezauważoną.

Wyciągnęłam scyzoryk z kieszeni i naciągnęłam ciemną chustę na twarz, starając się choć trochę ukryć swoją tożsamość.

Dokładnie po jednej minucie i dwudziestu sześciu sekundach facet minął moją kryjówkę. Zerknęłam ostatni raz gdzie znajdują się defensorzy. Wiedziałam, że mam tylko jedną szansę. Zacisnęłam mocniej dłoń na ostrzu i puściłam się biegiem za mężczyzną. Ślizgiem znalazłam się na poziomie torby w jego prawej ręce i jednym ruchem przebiłam ją, co od razu zwróciło uwagę jej właściciela. Szybko złapałam za dwie, czerstwe bułki i podniosłam się unikając jego ciosu.

- Złodziej! – wydarł się, gdy zaczęłam uciekać trasą, którą wcześniej sobie ustaliłam.

Spojrzałam za siebie i od razu oblał mnie zimny pot. Pierwszy raz spotkałam się z tym, żeby defensorzy zareagowali na coś takiego... Od razu przyśpieszyłam, gdy dwóch z nich wsiadło na swoje motocykle ruszając za mną.

Przeskoczyłam najbliższą barierkę odcinając drogę ich motocyklom i wbiegłam w pierwszą uliczkę, celowo unikając głównych ulic.

Gdy byłam prawie u celu mojego biegu, zauważyłam znów patrol żołnierzy. Szybko skręciłam, klnąc pod nosem. Mój plan nie uwzględniał ich obecności w tym miejscu. Z moich analiz wynikało, że o tej porze jeszcze ich tu nie będzie...

Biegłam na oślep, starając się znaleźć jakąkolwiek kryjówkę. Zatrzymałam się napotykając ślepą uliczkę.

- Nie, nie, nie... - wyszeptałam, oglądając się za siebie. Słyszałam czyjeś szybkie kroki. Obejrzałam się dookoła szukając czegokolwiek co mogłoby mi pomóc. Nagle zauważyłam swoją szansę – okno na które mogę się wdrapać przez śmietnik...

Niepokorna wiaraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz