Rozdział I - Latający gobelin

165 22 119
                                    


Życie nigdy nie ostrzega, kiedy szykuje dla nas wielkie zmiany. Budzisz się pewnego ranka niczego jeszcze nieświadomy i myślisz sobie, ot zapowiada się kolejny spokojny dzień...

***

— Nudzi mi się — powiedział rudowłosy młodzieniec pomiędzy kolejnymi ziewnięciami.

Podobne słowa poprzedzały zapewne nie jedną życiową katastrofę, ale leżąca na kocu obok  dziewczyna, zdawała się o tym nie słyszeć.

— Ano — zgodziła się. — Odkąd Benedict wrócił do stolicy, w zamku zrobiło się strasznie smętnie.

Z podobnym stwierdzeniem zapewne nie zgodziłaby się Lady Eleonora, matka całej trójki, która i bez najstarszego ze swoich latorośli, nie mogła narzekać na przesadnie spokojne życie. Sama będąc córką powszechnie szanowanego, ale nad wyraz mdłego hrabiego w młodości dosyć niefortunnie zadurzyła się w awanturniczym baronie z północy. Oślepił ją szelmowski błysk w jego oczach i burza miedzianych loków. Przeszło dwie dekady później miała już nieco mniej romantyczny ogląd na swojego małżonka. Ośli upór, skłonność do pakowania się w kłopoty i niezdrowa potrzeba rywalizacji nie miały w sobie nic ujmującego. Zwłaszcza kiedy poza mężem, przejawiało je również troje z czwórki twoich dzieci.

— Co powiesz na wyścig? — Zaproponowała Frigg.

— Do ratusza i z powrotem? — Hall usiadł, wyraźnie ożywiony.

Już na pierwszy rzut oka trudno było nie dostrzec, że są spokrewnieni. Mieli podobnie płomienne loki, niebieskie oczy i usiane piegami nosy. Okolicznym mieszkańcom wystarczyło jedno spojrzenie, aby wiedzieć, do czyjej rodziny należą. Skóra zdjęta z ojca.

— Po lesie i błoniach — uściśliła Frigg. — Już zapomniałeś o swoim zakazie?

Westchnął wyraźnie zirytowany.

— To nie sprawiedliwe, że rodzice ukarali tylko mnie — ściągnął usta w cienką linię. — Nie wpadłbym na tę kobietę, gdybyś z premedytacją nie wjechała w bok mojego konia!

— Wymówki — zbyła jego słowa machnięciem ręki w pełni świadoma, że wina za całe zajście rzeczywiście leży po jej stronie. — Po prostu nie chcesz przyznać, że jestem lepszym jeźdźcem od ciebie.

W oczach Halla przez moment zatliła się chęć mordu, co Frigg powitała szerokim uśmiechem. Uwielbiała irytować swojego brata, zresztą podobnie jak on ją. Dzielił ich tylko rok różnicy i od najmłodszych lat wychowywali się razem. Gdyby zaszła taka potrzeba, bez wahania skoczyliby za sobą w ogień. Na co dzień poprzestawali jednak na skakaniu sobie do oczu. Sprzeczali się i rywalizowali niemal o wszystko — kto jest lepszym jeźdźcem, kto lepiej fechtuje, kto szybciej wspina się na drzewa, czyje hafty są brzydsze, a już przede wszystkim, kto będzie miał ostatnie słowo w każdym sporze.

— Straciłem ochotę na wyścigi — oświadczył Hall. — Ale wpadł mi do głowy inny pomysł. — Rozejrzał się po ogrodzie, żeby sprawdzić, czy w zasięgu wzroku nie ma nikogo ze służby. — Zakradnijmy się do wieży Melepetusa — zaproponował, niemal szepcząc. 

Zawahała się. Pomysł był ryzykowny, co nie zmieniało faktu, że jej samej również od jakiegoś czasu krążył po głowie. Odsuwała go jednak na bok, bojąc się konsekwencji złamania dosyć jasno wyrażonego zakazu matki — „wasza dwójka pod żadnym pozorem ma się nie zbliżać do pracowni czarodzieja".

Melepetus, a właściwie mistrz Melepetus, jak kazał się tytułować, był magiem. Konkretniej profesorem magii teoretycznej, który został zatrudniony celem szkolenia Frigg. Tak się bowiem złożyło, że dziewczyna odziedziczyła dar po jednej z prababek. Nie były on czymś powszechnie spotykanym, zwłaszcza w tej części królestwa, dlatego znalezienie dla niej odpowiedniego nauczyciela, który na całe lata zgodzi się przeprowadzić z dala od stolicy, nie było zadaniem prostym. Ojciec nie szczędził złota na zachcianki Melepetusa, wyposażył jego pracownię w całą listę dziwactw, które czarodziej uważał za niezbędne do pracy. Tym większym rozczarowaniem okazało się jego nieoczekiwane zniknięcie, po zaledwie dwóch tygodniach nauki! Nie zabrał ze sobą nawet osobistych rzeczy! Jednego wieczoru zwyczajnie zszedł na kolację, a następnego ranka już go nie było. Co bardziej złośliwi twierdzili, że miała z tym wiele wspólnego urodziwa żona kowala, a konkretnie jej słynący z zazdrości mąż. Pomawiany upierał się jednak, że do zniknięcia czarodzieja nie przykładał ręki, a żadnych niepodważalnych dowodów na jego winę nie znaleziono. Ostatecznie stanęło na tym, że mistrz Melepetus pewnej nocy po prostu sam z siebie wziął i zniknął, i jak mu się kiedyś odwidzi, to może wróci. Wieżę z całym inwentarzem zamknięto na głucho, a stawiająca dopiero pierwsze kroki na polu magii Frigg pozostała bez nauczyciela. Ojciec kazał co prawda rozesłać po kraju ogłoszenia o poszukiwaniu nowego mistrza na miejsce Melepetusa. Nie było co się jednak łudzić, że po tajemniczym zniknięciu poprzednika, szybko znajdzie się ktoś chętny na jego miejsce.

FrygaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz