- Matka Ziemia Yellandey miała trzech synów i była z nich dumna tak jak jej ojciec, Czas, z niej - wyszeptała Lugia, tak cicho żeby tylko To mogło ją słyszeć.
Tato wyglądał jakby miał iść na wojnę. W jego ruchach, spojrzeniu był upór i ten trudny do opisania rodzaj spokoju, którzy kojarzył się jej z mężczyznami co zaraz znikną z domu. Kiedy tego wieczora szykował ich do drogi nie było w tym zwykłej radosnej swobody, ale ponure, stalowe skupienie. Mimo to Lugia cieszyła się w duchu, że się w ogóle ruszył. Odkąd wyszedł doktor, siedział po prostu przy jej łóżku z pochyloną głową i roztargnieniem w oczach. Chciała mu powiedzieć żeby się nie martwił, ale jakoś nie miała siły. Z resztą kiedy słyszał jej zachrypnięty głos, wydawał się czuć jeszcze gorzej. Na szczęście podniósł się i znowu stał prosto, nawet trochę bardziej niż zazwyczaj. Zupełnie jakby chciał coś wystraszyć.
Przypomniała sobie dni pod dachem Wodza i mężczyzn krążących po korytarzach. Tamten świat pełen ich długich bród i wesołych głosów. Dziadek i wujowie w jej pamięci byli jak giganci, przetaczający się z grzmotem ciężkich kroków i klekotem zbroi gdzieś w oddali. Zbyt wielcy by mogła zobaczyć ich twarze, zbyt odlegli żeby zdołała ich zapamiętać.
W górach wojna była święta. To właśnie z niej powstali ludzie. Dawno temu Behemoty - bogowie stwórcy, tak twardzi że po śmierci ich kości zmieniły się w stal - wypowiedzieli bitwę Czasowi, a on ściął ich z nieba swoim mieczem. Kiedy spadli na ziemię z ich ciał wpłynęły wnętrzności, z których powstali ludzie. Odtąd zawsze mieli walczyć z Czasem. Czas miał wiele twarzy, a każda z nich pożerała. Rdza zjadała stal, starość ciała, smutek serca. Z tym wszystkim walczyli chociaż nie mogli wygrać.
Lugia nie lubiła tej opowieści, może dlatego że wszystko z nią związane zawsze było głośne i oddalone od niej. Była za mała na wojnę - tak szeptała matka i zaraz zabierała ją z pokoju, kiedy tylko padło to słowo. Zazwyczaj miękkie i ciepłe ciało Lueny stawało się wtedy twarde i sztywne.
Tej nocy ojciec też miał sztywny, twardy uścisk kiedy owinął córkę kocem i załadował na konia. Ruszyli ścieżką w górę, a nie jak się spodziewała do osady w dolinie. Lugia zacisnęła powieki. Nie lubiła tej drogi. Prowadziła wysoko w stronę małego cmentarza w gaju Wella, obok Dworzyszcza, a potem jeszcze dalej, podobno do samego nieba.
To nie spuszczało ich z oczu. Prześladowca nabierał śmiałości, nie przegnała go obecność ojca, ani lekarza z Dworzyszcza. To wydawało się wręcz rozbawione obecnością dorosłych, dla których przecież zawsze było niewidzialne. Usłyszała jego śmiech pomiędzy uderzeniami końskich kopyt o mokrą trawę.
- Matka ziemia Yellandey miała trzech synów - wyszeptała i zaraz zaniosła się kaszlem.
- Ćsiii - szepnął kowal i spiął mocniej boki wierzchowca. Zwierzę szarpnęło się parskając ze strachem. Ojciec ledwo utrzymał je w ryzach. Z każdym kolejnym krokiem stok stawał się bardziej stromy a ciemności gęstsze. Tej nocy księżyc spał gdzieś w wodach ciemności. W powietrzu zbierała się wilgoć i niebo mruczało we śnie, kiedy brnęli mozolnie po stoku, rozgrywając małą bitwę z górą o każdy kolejny krok.
Pierwszy raz historię o wojnie Lugia usłyszała w wysokim domu. Pamiętała słowa, jak wypadały spomiędzy łez i całunów. Luena płakała, a w rytm jej szlochu pracowała igła. Babcia miała za to suche oczy i uniesiony wysoko podbródek, mówiła, a zebrane kobiety słuchały i szyły. Babcia wiedziała że słowa mają moc i ta zaklęta w nici poprowadzi jej chłopców dalej. Rozumiała siłę opowieści. To ona była matką i miała trzech synów. Lugia pamiętała jak całuny lśniły w ogniu stosów pogrzebowych. Tego samego dnia odprowadzono ją do domu ojca. Babcia odeszła w dolinę do zamku z kamienia, gdzie stare kobiety mogły śpiewać pieśni i modlić się do duchów, a obcych z nieba nie widywano w ogóle. Tydzień później Luena założyła czerwoną suknię i spotkała się z Młodym Panem. Splątano im dłonie ponad kamieniem granicznym nazywając to nowym początkiem. Tak oto powstała Luena z Dworzyszcza i prawie od razu znowu zaszła w ciążę.
Nadzieja - Tak Luena nazwała drugiego syna, bo podarował go Chorst w święto zasiewów. Malec przyszedł na świat razem z pierwszym ciepłym wiatrem, kiedy wiosna złamała zimę i lód na rzece puścił. Tym razem to matka niemal spłonęła w ogniu gorączki, ale obcy doktor ocalił ją i mogła się cieszyć swoim synem. Nadzieja nie był tak piękny jak Dar, nie mógł być, za dużo miał w sobie ze swojego bladego, wiecznie chorego ojca, ale to wydawało się jej nie przeszkadzać. Kobiety mówiły, że zawsze okazywała niepokój, wypuszczając syna z objęć. Trudno było się jej dziwić, mieszkała w obcym domu z obcymi ludźmi. Jedyne czego mogła być tam pewna to siebie i swoich ramion. Ręce piastunki nie były tak stabilne, chłopczyk wyślizgnął się z nich pewnego letniego poranka. Zrozpaczona opiekunka twierdziła że to nie ona była winna, ale silny wiatr, który nagle wpadł przez okno i porwał dziecko. Tym razem doktor nie umiał zdziałać cudu. Już dwa dni potem przy studni kobiety kiwały głowami ze smutkiem, szepcząc że bogowie zawsze odbiorą co ich.
Kiedy ojciec zsiadł z konia i zaczął ciągnąć zwierzę za uzdę Lugia zrozumiała że dotarli na miejsce.
To też wiedziało.
- Któregoś dnia - śmiało się razem z wiatrem.
- Matka Ziemia Yellandey miała trzech synów. Drugi narodził się w ciszy codzienności ze spokoju jaki czuła, patrząc na dzieło stworzenia. Urodził się bez oddechu, zimny i pusty, więc Matka wyniosła go na zewnątrz żeby odżył w blasku swojego brata. - mówiła szybko, popadając w mamrotanie, nie miało to teraz znaczenia. Słowa miały moc zawsze, nawet jeśli tylko ona je rozumiała - Dała mu na imię Chorst, a kiedy doświadczył ognia Rara, zapłonął srebrnym blaskiem, urósł, stał się piękny i pełny, lecz zawsze miał to być blask skradziony i złudny tak jak spokój.
Zaniosła się kaszlem.
- Ćsi - ojciec pogłaskał ją po mokrych od potu włosach. Oboje przeoczyli postać w czerwonym płaszczu, która obserwowała ich z ciemności, dlatego jej głos spadł na nich jak wiekowy głaz oderwany od szczytu.
- Oszalałeś do reszty.
CZYTASZ
Córka kowala
FantasyGdzieś daleko w innym czasie i świecie córka kowala zapada na wiosenną zarazę. Jej ojciec jest gotów na wszystko, żeby ją ocalić. Udaje się po pomoc do tajemniczego starca z gór. Ta historia leży w mojej szufladzie już od pięciu lat. Jest napisana...