VII

31 7 23
                                    

- Matka Ziemia, Yellandey, miała trzech synów, a poza nimi cały świat który postawiła własnymi rękami. Wypełniła sobą pierwotną pustkę, a każda rzecz i byt śpiewały pieśń jej miłości. Jednak wszystko co stworzyła ojciec Czas pochłaniał w swoim głodzie - Lugia mówiła głośno, a jej głos odbijał się echem od ścian.

Starzec kazał iść przed siebie i opowiedzieć historię jak trzeba.

- Nie wolno ci pominąć niczego co ważne - oznajmił, kiedy siedzieli sami przy kotle, czekając aż zioła się zagotują.

Ojciec odszedł, szepczący posłał go po czakrę, cokolwiek by to nie znaczyło. Lugia czuła że coś było z tym poleceniem nie tak, budziło w niej trudne do wyjaśnienia przerażenie.

- Pomyśl o tym co już powiedziałaś, uzupełnij to o czym zapomniałaś - polecił surowo.

Łatwo mu było mówić, to nie jego głowa pełna była wirowania, które porywało słowa, nie za nim skradło się głodne widmo.

- Yellandey kochała wszystko co żywe i nieożywione jednak ludzie ujęli ją za serce w jakiś szczególny sposób. Nieśli w sobie cząstkę bogów i cząstkę śmiertelnego świata, stojąc pomiędzy jednym a drugim i nigdy nie należąc naprawdę do żadnego z nich. Patrzyła na nich i każdy wydawał się jak najcenniejszy klejnot, błyszczący, pęknięty, porysowany, jedyny w swoim rodzaju - mówiła, idąc przed siebie w ciemności tak jak jej nakazano. Cokolwiek było w tych obrzydliwych ziołach, które musiała wypić przywróciło siłę jej nogom i płucom, oddało ustom smak, a nozdrzom węch. Niestety głowa wciąż była jednym wielkim chaosem.

Szepczący zabrał ją w głąb jaskini do ściany połyskującej metalem, na której wyryte trzy węże połykały własne ogony splecione ze sobą w niekończącym się cyklu. Czarny, czerwony i srebrny łączyły się w jedno jak trzy sfery na których styku powstało życie. Położył dłoń na ścianie i kamień pod nią zabłysnął na chwilę. Kręgi się rozwarły a razem z nimi boska kość, Lugia stanęła przed ciemnością trzewi martwego boga.

- Idź przed siebie - polecił Starzec, stawiając dziewczynkę u wlotu do ciemnego tunelu.

Zawahał się.

- Stamtąd nikt nie wraca.

Szepczący pogładził ją po głowie, po czym pchnął delikatnie do przodu.

- Idź przed siebie i skończ to co zaczęłaś.

- Zaczęłam?

Starzec pochylił się i pocałowała ją w czoło z namaszczeniem.

- Przypomnisz sobie. Tymczasem mów. Słowa cię zaprowadzą. Pozwól im przyjść i rzeczom po prostu się dziać.

Posłuchał go, co innego jej teraz zostało?

To podążyło za Lugią, rozmyte gdzieś we wszechobecnej ciemności. Szła szybko bo wydawało się jej, że prześladowca skrada się coraz bliżej.

Korytarz zmienił swój kształt, przedtem mogła swobodnie rozłożyć ramiona i miała pod nimi tylko pustkę, teraz rozpościerała ręce i czuła zimny metal kości boga. Coś znajdowało się przed nią. Czuła to wyraźnie w powietrzu, coraz bardziej nieruchomym, ciepłym i wilgotnym.

- Yellandey pokochała ludzi, przyjęła ich otoczyła opieką i kiedy Czas przybył po nich błagała żeby ten jeden raz zrobił wyjątek. Nie są tylko z materialnego świata więc nie mogą wrócić do mnie kiedy odejdą. Nie są tylko duchem więc Well też nie ukryje ich w swoich ciemnych wodach żeby mogli się odrodzić. Nie są tylko myślą więc nie mogą płonąć w wiecznym ogniu Rara po wszeczasy. Urodzili się między śmiercią a wiecznością, między mocą a bezsilności, a wszystko to niosą ze sobą każdego dnia. Ich życie jest pełne strachu, niepewności, skazane na wieczne pragnienie, niespełnienie i każdy z nich zasługuje na więcej niż może otrzymać. Czy to sprawiedliwe oddawać ich pustce? Tymi słowami błagała swojego ojca... - nagle straciła wątek, a potem słowa przyszły same i znów nie rozumiała co znaczą. - Boli mnie.

Córka kowalaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz