Prolog

7 1 0
                                    

12 kwietnia 2024

Patrzyłam na lekarza oczami pełnymi nadzieji, kiedy uważnie przeglądał moje wyniki. Jeden z najgorszych stresów jakich doświadczyłam w moim życiu. Gdy tylko podniósł swój wzrok wiedziałam co powie, a jednak mój puls przyspieszył jeszcze bardziej.  

- Przykro mi, przeszczep nie pomógł. Nie... - nie wiem co powiedział dalej, ale to było jak zderzenie. Zderzenie moich nadziej i bański mydlanej, w której trwałam z betonową ścianą. Jakby mnie coś roztrzaskało na milion kawałków.

Kiedy wyszłam na korytarz i zobaczyłam mojego cudownego chłopaka, wiedziałam co musiałam zrobić. On był za dobry, za kochany, był marzeniem każdej dziewczyny i zasługiwał na coś lepszego niż patrzenie jak umieram. 

- I jak? Co powiedział lekarz? - Jego spojrzenie mogło ukoić wszystkie bóle, pełne nadzieji i miłości. 

- Przeszczep się udał. - To był początek tego co moim zdaniem wypadało zrobić.


20 kwietnia 2024

Pakowałam swoje rzeczy z naszego wspólnego mieszkania.  Nie było tu już dla mnie miejsca. Nie powinno go dla mnie być. 

- Kochanie, pogadajmy. Ja nie rozumiem co się stało. - Paul patrzył na mnie zdezorientowany, bawiąc się nerwowo swoimi brązowymi włosami, których już nigdy miałam nie dotknąć. 

- Nie ma o czym. Przemyślałam sobie wszystko, nie kocham Cię. - Mówiłam to beznamiętnie, a w środku czułam jakby ktoś wbijał mi nóż w serce, wyciągał i znów wbijał. To był kolejny cios, który tym razem sama sobie zafundowałam. 

Z walizką ubrań i jedną torbą wyszłam, nie oglądając się za siebie. Paul był w takim szoku, że nawet nie próbował za mną wybiec. Pewnie myślał, że ochłonę i wrócę, ale ja wiedziałam, że nie mogę tego zrobić. Wiedziałam jak to jest patrzeć na kogoś kogo kochasz a on umiera i lepiej było mu dać szanse na lepsze życie. Zakocha się w kimś innym i będzie szczęśliwy, a mnie z czasem zapomni- na tym zależało mi najbardziej. 


15 maja 2024


Minął tydzień, odkąd ostatni raz Paul napisał, albo przyszedł pod moją pracę. Chyba zrozumiał, że to nie ma sensu i w końcu odpuścił. Czułam ból, ale też ulgę.

 Zostało mi naprawdę nie dużo czasu, rok może dwa i uświadomiłam sobie, że nie chcę marnować go na ośmiogodzinną pracę w biurze. Miałam odłożone na prawdę sporo pieniędzy, których do grobu i tak nie zabiorę więc stwierdziłam, że mogę wrócić do czegoś co mi dawało radość. 

- Dzień dobry Panie Blackwell. - To była osoba, którą wspominałam najlepiej z tamtych czasów. Czasów zabawy, wyjść z przyjaciółmi i nie martwieniem się gonitwą za pieniędzmi, karierą, budową domu i wszystkimi innymi natręctwami, które myślimy, że dają nam szczęście. 

- Alice? To ty? Wieki cię nie słyszałem. Co u ciebie? - Jego głos był niski i przytulny jak zapamiętałam.

- Wszystko w porządku, po prostu chciałam się zapytać, czy nie szuka pan może animatorki do pracy?- Zapadła chwila niezręcznej ciszy. Pewnie wolał młodsze osoby, zawsze bardziej opłacało się zatrudniać, te które się jeszcze uczą. 

- Nie za bardzo rozumiem, chcesz mi kogoś polecić? 

- Tak, siebie. - Wydałam z siebie dźwięk poddenerwowanego śmiechu, bo zaczynałam tracić nadzieję na tę pracę.

- Chyba mnie na ciebie nie stać. - Roześmiał się ciepło. -Z tego co wiem to się ładnie wspięłaś w swojej karierze programisty. Coś się stało? Jak cię zwolnili to na pewno znajdziesz coś z takim doświadczeniem, nie ma co wracać do takich posad. 

- Sama się zwolniłam, chciałam zrobić sobie reset. Wie pan, praca przy biurko i takie tam. 

- Tak, zawsze byłaś bardzo żywiołowa. - Znowu się roześmiał.

- To jak, znajdzie się coś dla mnie? Ja na prawdę nie oczekuję jakiś wielkich zarobków, zrobię to za normalną stawkę. 

- No skoro tak mówisz, to zapraszam. Od kiedy możesz zacząć? - Nie widziałam go, ale wiedziałam, że się uśmiecha.

- Od czerwca.

- W takim razie, do zobaczenia. 



Zapomnij mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz