Rozdział 1

2 1 0
                                    

1 czerwca 2024

ALICE

Nowy York, umywa się moim zdaniem do Charleston w Karolinie Południowej. Gdy tylko podjechałam pod hotel, ożyły wszystkie wspomnienia. Te noce na plaży, ogniska, imprezy.  Można było nie spać, a energia ładowała się chyba od tych widoków. 

Wiedziałam, że już nie mam 17 lat, ale 25 to nie było jakoś dużo, choć energii na pewno miałam mniej, nie wiem czy przez chorobę, czy przez ustabilizowane życie. Kiedyś było dużo adrenaliny, która dawała energie, to tak jak poznajesz nową osobę, w której się zakochujesz i nie chcę ci się spać bo chciałabyś z nią ciągle... gadać - między innymi. To było to czego potrzebowałam do ładowania moich zmęczonych baterii, nowych ludzi i wrażeń.

Zaparkowałam swoim białym Mercedesem CLA na miejscu dla pracowników, wysiadłam i zaczęłam wyciągać swoje walizki. 

- Przepraszam panią, to miejsca dla pracowników, dla gości parking jest z przodu, tam będzie pani wygodniej. Jeżeli pani chcę to mogę przeparkować. - Młody chłopak, zestresowany zwracanim komuś uwagi, patrzył na mnie z nadzieją, że go nie skrzyczę, bo śmiał mi powiedzieć, że źle stanęłam. 

- Cześć.- Spojrzałam na mój samochód, pełna chęci do nowej-starej pracy. -Zapewniam, że stoję we właściwym miejscu. - Uśmiechnęłam się przyjaźnie i zabierając swoje walizki, ruszyłam do wejścia dla służby, zostawiając zszokowanego przyszłego kolegę z pracy. 

Wnętrze hotelu było odnowione od mojej ostatniej wizyty, drewniane ściany odświeżone a na nich nowoczesne obrazy - których nigdy nie będę umiała zinterpretować.  Takie ładne bohomazo podobne abstrakcje. Szklane balustrady i wielkie okna z widokiem na las i morze. To zdecydowanie jest miejsce, w którym chce się spędzić ostatnie chwilę. 

Prosto korytarzem doszłam do drzwi biura, w którym kiedyś siedział właściciel i jego sekretarka. Lekko zapukałam i powoli zaczęłam otwierać drzwi. 

-Dzień dobry- Powiedziałam niepewnie wchodząc do środka.

-Alice? - Pan Blackwall stanął przede mną z wyciągniętymi do uścisku rękoma. Jak zwykle miał na sobie czarny garnitur, i nadal wyglądał bardzo przystojnie, mimo że podchodził już pewnie pod sześćdziesiątkę. Jego włosy zmieniły kolor na siwy, co dodało mu urody, a jego zielone oczy biły dobrocią i ciepłem. - Miło cię widzieć. - Uścisnęłam go na powitanie. - Nie wiem czy miałaś okazję poznać moje dzieci. To Tom i Scarlet. 

- Chyba nie miałam okazji poznać tej dwójki. Cześć. - Uścisnęłam im ręce na powitanie. 

- Zawsze staraliśmy się  je z żoną wysyłać  gdzieś na wakacje, żeby nie marudziły, że nie widziały nic prócz swojego hotelu. - Scarlet przewróciła oczami i zaczęła zajmować się papierami na biurku. Musiała być jakoś w moim wieku, albo nie dużo młodsza. Byli bardzo do siebie podobni, cała trójka miała te zielone wielkie oczy, choć spojrzenie Toma było mniej przyjazne.  Ta sama oliwkowa karnacja, łagodne rysy twarzy i oczywiście kruczoczarne włosy.

- Dał nam chwilę dzieciństwa zanim zagonił do pracy. - Powiedziała Scarlett bez podnoszenia wzroku z nad papierów. 

- Miło, że dojechałaś. - Pan Blackwall całkowicie zignorował uwagę córki. - Idźcie na obiad, ja muszę porozmawiać z Alice. - Jego dzieci wyszły z wielką niechęcią, patrząc na mnie podejrzliwie. - Przepraszam cię za nich, są źli bo uważają, że nie mogli sami wybrać sobie kariery, a prawda jest, że nie mieli na nią pomysłu. Ktoś musi przejąć w końcu te stery, sama rozumiesz. 

- Zrozumiałe, ale zawsze miałam wrażenie, że pana najstarszy syn się tym chciał zająć.

- On zawsze miał dla siebie inny plan. - Jego oczy pociemniały a głos posmutniał. - Pomagał mi tylko by mnie odciążyć, ale to Tom zawsze mówił, że chce ten biznes. 

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jun 23 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Zapomnij mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz