Rozdział 4- Proszę o dowody.

12 1 0
                                    

*A dzisiaj w mediach mamy Michaela Aftona, czyli moje profilowe *

★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★

Policja. Świetnie. Tylko tego mi tu brakowało.
-Czego panowie tutaj szukają ?- Zapytałem nadto uprzejmym głosem. De facto oczywiście nie jestem aż taki życzliwy. Funkcjonariusz spojrzał na mnie spod byka. Albo spod wagi. Nie wiem, może jednak był wodnikiem ?

-Myślę że oboje wiemy, panie Afton.- Powiedział głosem "nie znoszącym sprzeciwu". Super kolego. Tylko że ja sprzeciwiam się praktycznie każdemu więc powodzenia mordo.

-Naprawdę nie wiem o co panu chodzi. Może więc zechce mnie pan oświecić ?- Zapytałem unosząc brwi.

-Dostaliśmy zgłoszenie że był pan widziany w pobliżu lasu, jadąc cross'em. Według opisu miał pan być cały ubrudzony krwią.

-No tak. To już nie można nic sobie zrobić i się krwią pobrudzić ? Trochę się poobijałem, ot co. A teraz, jeśli panowie pozwolą, udam się do łazienki by oczyścić rany.- Powiedziałem już twardziej. Gdy chciałem wyminąć "psy" zostałem złapany za ramię. Uniosłem pytające spojrzenie nie buldoga.

-Można, o ile nie należy do zamordowanego mężczyzny.

-He ?- Przybrałem maskę nazwaną "mind fuck"- Zamordowano kogoś ?-

-Panie Afton, proszę się nie wygłupiać. Zamordowano mężczyznę mieszkającego na skraju lasu, niedaleko drogi którą pan jechał. Jest pan głównym podejrzanym więc z łaski pańskiej, proszę za mną.- Typie, ja jestem ateistą, mówić o łasce pańskiej w moim towarzystwie nie za dużo zmieni kumasz ?

-Jeśli pan pozwoli, sprzeciwie się. To że byłem obecny w niedalekim od miejsca zbrodni miejscu, nie znaczy że to ja jestem sprawcą. Poza tym, jestem najmłodszym potomkiem wielkiego rodu, muszę dawać ludziom dobry przykład. Gdybym był mordercą, nie dawał bym dobrego, lecz zły. Więc to się proszę pana wyklucza.- Powiedziałem wyćwiczonym tonem dobrze wychowanego dziecka.

-Dobrze- Usłyszałem ciche westchnienie, prowadzące zapewne od wąsatego policjanta- Przepraszamy za zajęty czas, Panie Afton- Ukłonili się lekko w stronę mojego ojca- Dziękujemy za gościnę, pani Afton- Tym razem ukłonili się do matki i, dzięki, tak powiem to, Bogu wyszli.

-Michael, pozwól tu- Spiąłem się automatycznie, czując jak temperatura w pomieszczeniu gwałtownie spada, mimo wszystko podchodząc do ojca- To za twoją nie ostrożność- Następne co poczułem to ból. Ból, okropny ból prawego policzka. Potem poczułem jego ciepło. Krew. Krew. Krew. TO MOJA KREW. Użyłem całej swojej woli żeby nie złapać się za bolący obszar, bo to skończyło by się kolejnym uderzeniem. Zacisnąłem tylko lekko oczy by nie pozwolić łzą popłynąć. Gdy je otworzyłem, ojca już nie było a w pokoju, została jedynie matka, patrząc na mnie z mieszanymi emocjami. W następnej sekundzie zerknęła przez ramię po czym podbiegła do mnie, chowając w swoich kruchych, delikatnych ramionach. To takie... Dziwne... Jest mi... Ciepło ?

-Ciiiii- Takiego tonu używała gdy byłem malutki...- Jesteś już bezpieczny... Ze mną nic ci się nie stanie...- Słyszę to mamo. Boisz się. Boisz się że on tu przyjdzie.- Idź do siebie, lepiej żebyś na niego teraz nie trafił- Szepnęła tak cicho że ledwo ją usłyszałem. Kiwnąłem głową a ona wróciła do swojej "postaci dla publiczności" i zaczęła wychwalać Evana który właśnie zjawił się w pokoju. Ja tylko wszedłem jak duch po schodach i zamknąłem za sobą delikatnie drzwi na klucz.

-Pierdol się tatusiu- Warknąłem pod nosem mimo że oczy były pełne łez. Przecież to był tylko zwykły plaskacz, a ja jak panienka już ryczę ? Co prawda to prawda, tylko że... Wiele rzeczy mi już zrobił, za każdą mógłby zostać zamknięty w więzieniu, jednak nigdy nie tknął mojej twarzy. Dziwne nie ? A jednak dla mnie nie. Całe ciało jestem w stanie zakryć i nie potrzebować do tego wymyślnych wymówek. A twarz ? Przecież nie powiem "No, trochę mi zimno więc chodzę w kominiarce. Ale ja wiem że jest ponad 25 stopni". Tak więc, próbując otrząsnąć się z szoku, upadłem jak długi na łóżko i przytuliłem się do maskotki. Bo w końcu jestem poważnym, umięśnionym i wysokim szesnastolatkiem nie ?

-Życie jest pojebane- Zaśmiałem się, lecz nie tak jak jeszcze wczoraj. To był śmiech osoby, której nie pozostało już nic. Śmiech bezsilności . Śmiech kogoś, kto właśnie tracił zmysły. Śmiech szaleńca.

★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★★

Przepraszam mordeńki za to że rozdział taki krótki... Ale, nie będę ukrywać, nie miałam na niego większego pomysłu. Jest to akurat rozdział przejściowy, będzie taki jeszcze z jeden a potem znów będziemy jechać z tymi 800/900 słów

*645 słów bez notatki*

Las Harmilton - ZniknięciaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz