II. S Z A N S A

8 1 0
                                    

Shannon 

ponad rok temu


Opadłam na trawę łapiąc łapczywie oddech.

Kolejny trening, kolejne dawanie z siebie ponad sto procent by nadrobić zaległości. Robiłam to po to żeby udowodnić każdemu, kto we mnie wątpił, że jestem warta tej drużyny, że jestem warta tego jebanego miejsca.

Robiłam to by pokazać mojej matce, że popełniła błąd każąc mi odpuścić dalszą grę, chociaż wiedziałam, że zrobiła to bo martwiła się o mnie. Zrobiła to by nie dawać mi nadziei, gdy niedostane zgody na powrót. Jednak to też zabolało. Zabolało bardziej niż cokolwiek innego, co spotkało mnie w życiu.

Przez rok robiłam wszystko by wrócić do formy po utraconych czternastu miesiącach spędzonych na rehabilitacjach i innych rzeczach. Przez dwanaście miesięcy starałam się odzyskać prawie rok od treningów. Dwa lata, w których moje życie sportowe stało a cała reszta drużyny zdobywała kolejne medale, puchary i stawała się coraz lepsza, ja chciałam nadrobić w rok. W jeden cholerny rok.

Byłam głupia myśląc, że to się uda. Nie byłam na tym samym poziomie co przed wypadkiem, było za to gorzej, a ja wmawiałam sobie, że jest inaczej.

- Jeśli się zaharujesz nic z tego nie będzie – mruknął Tom kopiąc mnie lekko w kostkę by zwrócić na siebie moją uwagę, gdy tępo wpatrywałam się w chmury na niebie.

Wydawały się takie wolne...

- Ziemia do Shan – mężczyzna usiadł na trawie niedaleko mnie. – Ciężko pracujesz, ale to nie wystarczy – słyszałam to na każdym treningu. Dawał mi rady, których ja nie chciałam brać do siebie. Słuchałam go zawsze, ale jak idiotka zawsze myślałam, że wiem lepiej.

Dokładnie. Jak idiotka. Bo taka byłam.

- Czyli dostałam odpowiedź? – zagadnęłam podnosząc się do siadu. Paliło mnie całe ciało od wysiłku. Prawa ręka wydawała się dwa razy cięższa niż zawsze.

Gdy musiałam opuścić drużynę razem z tatą (a raczej to on) przekonaliśmy mamę na zajęcia z badmintona, które wydawały jej się owiele lepszą decyzją niż siatkówka. Tom, który był trenerem naszej grupy obiecał moim rodzicom, że dopilnuje żebym się nie przemęczała, oczywiście robił to, ale nie tak jakby moja mama sobie to wyobrażała. Ona widziała mnie jako jajko, o które trzeba dbać na każdym kroku by się nie stłukło. Podczas gdy on widział we mnie trochę więcej niż bardzo ostrożna rodzicielka. Dawał mi dużo swobody, którą wykorzystywałam do granic możliwości. Szybko zostawałam sprowadzana na ziemię, gdy przekraczałam wspomniane granice.

Miałam grać a nie się wymęczać.

Chociaż właśnie to często robiłam. Nie znałam granic, przez co często tak kończyłam. Na ziemi, łapiąc powietrze dużymi haustami, gdy już się dusiłam z przemęczenia.

- Zielone światło od twojego lekarza i naszego nic nie daje.

Czułam jak moje serce roztrzaskuje się na milion kawałków.

- Kto nie dał mi zgody? – czułam jak bardzo drży mi głos. Od dwóch tygodni czekałam na odpowiedź odnośnie letnich zawodów. Ostatnie cztery miesiące wdrażaliśmy z Tomem ćwiczenia z siatkówki. Miałam szanse, chociaż do drużyny U15, na której utknęłam. Dyrektor klubu zgodził się na to, chociaż w sierpniu miałam mieć siedemnaście lat, zgodził się, bo nie mogłam wskoczyć do innych drużyn przez braki. Zgodził się. Nawet moja matka po namowie ojca podpisała tą głupią zgodę. – Drużyna, bo nie mieszczę się wiekowo? Czy reszta trenerów, bo nie ćwiczyłam z resztą? – desperacko próbowałam znaleźć odpowiedź. Chociaż była ona tuż pod nosem.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jul 17 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

I always lied || +16Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz