9

118 10 60
                                    

Lily

Pomimo zmęczenia nie spałam najlepiej. Powykręcane stworzenia o bezdusznych oczach goniły mnie przez las, podczas gdy ja desperacko próbowałam wydostać się z jeżyny, której kolce rozrywały moje łydki. Kiedy się obudziłam, okazało się, że to tylko zimne powietrze wpadające przez otwarte okno szczypało moje nogi.

Blade światło świtu odbierało mojej sypialni jakikolwiek kolor. Drewniane ściany poddasza pochylały się nade mną, jakby próbowały zamknąć mnie w swojej garści. Wyglądając za okno, w gęstej mgle ledwo mogłam dostrzec poszycie lasu i prowadzącą w jego głąb ścieżkę.

Wszystko w tym widoku namawiało mnie do schowania się pod kołdrę, mimo to wstałam. Ubrałam się w pierwsze lepsze ubrania, zeszłam na parter i wyszłam z domu tylnymi drzwiami. Świergot ptaków i szum drzew wypełniały rześkie powietrze. Wąska ścieżka łączyła się kilkaset kroków dalej z szerszym szlakiem, który zaprowadził mnie pod górę, gdzie nad strumieniem porastały mchem ruiny kamiennej chaty. Łupkowy dach już dawno zapadł się do środka, ramy okien zbutwiały. Sądząc po użytym materiale i kształcie, dom musiał być co najmniej tak stary jak samo Hogsmeade.

Odkryłam go jeszcze w czasach nauki w Hogwarcie, na jednym z ostatnich lat. W wolne dni przed egzaminami często wychodziłam na spacery, żeby ulżyć sobie w stresie. W tych rejonach grasowały podobno leśne trolle, ale do tej pory nigdy nie udało mi się na żadnego wpaść.

Spędziłam w okolicy kilkanaście minut, napawając się samotnością, pozwalając sobie odpocząć od natłoku myśli. Cokolwiek stało się w zamku, tutaj, pomiędzy drzewami, nie miało tak dużego znaczenia.

Wydarzenia poprzedniego wieczoru rozmywały się w mojej pamięci. To, co wtedy wydawało mi się przerażające – pusty wzrok Atkinsa, jego ucisk na ramieniu, groźby – teraz zdawało się ledwie złym snem. Mogłam udawać, że to się nigdy nie stało. Kartkę z przepisami na truciznę i antidotum mogłam schować do szuflady. Okrągłe siniaki, które wykwitły na moim ramieniu, mogłam ukryć pod rękawem ulubionego swetra.

Gdy tylko wróciłam ze spaceru, tak też zrobiłam. Dochodziła godzina jedenasta.

Ponieważ Dumbledore zmusił mnie do wzięcia dzisiaj wolnego, żebym odpoczęła po naszej rozmowie, miałam doskonałą okazję do odwiedzenia Elin. Nie powiedziałam jej jeszcze o "Przepowiedniach..."; chciałam zrobić jej miłą niespodziankę. Spakowałam wolumin do torby, weszłam do kominka i rzuciłam garść proszku Fiuu pod nogi.

Moją wizję zalał niebieski blask, świat zawirował.

Byłam optymistyczna. Pomimo ciężkiej nocy ten dzień zapowiadał się przyjemnie. Poranny spacer odświeżył moje myśli, a spędzenie popołudnia z Elin wydawało się dobrym sposobem na zajęcie sobie czasu, skoro pomimo najlepszych chęci w skrzydle szpitalnym miałam się kategorycznie nie pokazywać.

Do mojego nosa wdarł się zapach farb, kadzideł szałwiowych i dymu papierosowego. Niebieska mgła zaczęła się rozpraszać, kanapa w salonie i stosy pudeł z przyborami artystycznymi nabrały ostrości. W świetle okna na końcu pokoju stała nie jedna, lecz trzy sylwetki. Poznałam w nich Elin oraz moich rodziców.

Gula urosła mi w gardle. W panicznym odruchu sięgnęłam do kieszeni po kolejną dawkę proszku Fiuu, żeby natychmiast wrócić do siebie.

Nie miałam dzisiaj na nich siły. Rozmawianie z rodzicami było jak walka ze związanymi rękami. Nie dało się wygrać, można było jedynie jak najdłużej nie przegrać.

Zatrzymałam się jednak w połowie ruchu. Użycie proszku Fiuu nie miałoby sensu. Usłyszeliby, że wymawiam adres swojego domu. Po raz kolejny pożałowałam, że moja magia jest zbyt słaba, żebym mogła względnie bezpiecznie użyć teleportacji.

Lilia i tojad || Remus LupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz