15

73 6 25
                                    

Remus

Jeśli ze śmierci Syriusza mogłem wyciągnąć cokolwiek pozytywnego, było tym uświadomienie sobie, że nie powinienem zaniedbywać kontaktów z ludźmi, na których mi zależy. Na Petera i na Syriusza było już za późno, ale James wciąż żył i miał się dobrze.

Dumbledore pozwolił mi wziąć wolne do końca tygodnia. Dokończyłem dzień pracy, dając z siebie tyle, ile mogłem, choć nie było łatwo. Miałem wrażenie, że wszyscy patrzyli na mnie ze współczuciem w oczach – zarówno dorośli jak i dzieciaki. Wszyscy wiedzieli, co się stało. Wychodząc, odwiedziłem Lily w skrzydle szpitalnym. Czułem się zobligowany do uprzedzenia jej o wyjeździe. Pożegnaliśmy się krótko, a potem poszedłem prosto na stację kolejową Hogsmeade i wsiadłem do najbliższego pociągu do Londynu.

James mieszkał na przedmieściach, w cudnym jednorodzinnym domku z szerokim podjazdem, krótko przyciętą trawą i ogrodem. Marzenie dla każdej rodziny takiej jak jego. Mogli sobie na to pozwolić. Oboje pracowali w Ministerstwie, nie narzekali więc na biedę. Stać ich było nie tylko na dom w dobrej dzielnicy i porządny samochód, ale również na goszczenie przez kilka dni takiego darmozjada jak ja.

W parterowym oknie coś się poruszyło. Gęsta, ciemna czupryna i szczerbaty uśmiech Harry'ego. Wyglądał jak mała kopia Jamesa z lat szkolnych. Siedział na parapecie i gdy tylko mnie zobaczył, zapukał w szybę. Mimochodem się uśmiechnąłem. Pomachałem do niego, a on odmachał. Skręciłem na ścieżkę i podszedłem do drzwi wejściowych. Nie musiałem nawet pukać, doskonale było słychać Harry'ego powtarzającego w zapętleniu:

– Wujek przyjechał! Wujek przyjechał! Wujek przyjechał!

Potem przerwał mu ciepły głos Jamesa.

– No już, mały, pięć procent energii mniej, bo wujek zejdzie na zawał.

Uśmiechnąłem się pod nosem. James przekręcił klucz w zamku i drzwi się otworzyły. Ubrany był w dresy i fartuch kuchenny. Jego włosy jak zawsze były roztrzepane, a uśmiech czarujący. Puścił mnie w drzwiach. Nim zdążyłem odłożyć swoją walizkę na podłogę, Harry już przyczepił mi się do nogi na powitanie.

– Harry! – przywitałem go wesoło. – Chłopie, jak ty urosłeś! Jeszcze trochę i będziesz wyższy od taty!

– Noo! – ucieszył się. – Będę mógł wreszcie latać na miotle!

– Naprawdę? Rodzice ci pozwolą?

Harry pokiwał głową. Wszystko, co robił i mówił, miało w sobie ilość energii, którą można zasilić cały Londyn. Było to równie urocze co przerażające.

– Tata obiecał kupić mi Grzmiącego Pieruna! – wykrzyknął, podskakując z radości.

Zaśmiałem się, a Lily (która właśnie wyłoniła się z salonu) i James mi zawtórowali.

Pioruna, Harry – poprawiła go.

– Nie, mamo. Pieruna. Prawda? – wzniósł swoje oczy ku ojcu. James z pełną powagą pokiwał głową. – Widzisz! To jest Grzmiący Pierun.

Lily westchnęła z rozbawieniem, przewróciła oczami.

– Będziesz go potem tego oduczał – rzuciła do Jamesa. Ten puścił jej oko, po czym schylił się do swojego syna.

– Hej, chłopie, może pokażesz wujkowi jaki fajny samolot ostatnio złożyliśmy?

Harry znów podskoczył, podekscytowany. Pokiwał energicznie głową.

– Noo! Zaraz przyniosę! – Wywijając zygzaki w holu, odbiegł w stronę schodów na piętro i wbiegł na nie z zawrotną prędkością, nie trzymając się nawet poręczy. Pamiętałem jeszcze wyraźnie nie tak odległe czasy, gdy wchodząc na nie, musiał stawiać noga za nogą na każdym schodku, w związku z czym wejście na górę zajmowało mu dobrą minutę. Jak on szybko dorastał...

Lilia i tojad || Remus LupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz