12

100 13 68
                                    

Lily

Melodia dzwonka potoczyła się echem po poczekalni, a potem gładki kobiecy głos zapowiedział przyjazd Hogwart Expressu. Nareszcie.

Wstałam z ławki i wyszłam na peron, gdzie kilku czarodziei stało z walizkami w rękach, czekając na pojawienie się pociągu. Tory zadrżały, rozległ się odległy gwizdek i już po minucie ciężka, żelazna maszyna zatrzymała się przed naszymi nosami. Wytężyłam wzrok, żeby odnaleźć wśród garstki wysiadających swoją siostrę, ale to zadanie okazało się prostsze, niż przypuszczałam, gdyż ubrana ona była w jaskrawy, czerwony płaszcz oraz wzorzyste spodnie.

I jakby tego było mało, rozmawiała w z konduktorem – młodym mężczyzną w eleganckim, czarnym uniformie. Po jej szerokim uśmiechu oraz sposobie, w jakim trzepotała rzęsami, od razu widziałam, że musiał jej się spodobać. Zaśmiała się na coś, co powiedział. Dotknęła jego ramienia. On skinął głową na pożegnanie i wrócił do pociągu.

Elin w końcu się odwróciła i mnie zauważyła. Spotkałyśmy się w połowie drogi.

– Nowa znajomość?

– Tak wyszło. – Wzruszyła ramionami, ale uśmiech nie schodził jej z twarzy.

Przeszłyśmy przez budynek dworca i wyszłyśmy na brukowaną drogę prowadzącą do Hogsmeade. Pogoda tego dnia dopisywała, choć ziemia była mokra od nocnego deszczu, a zimne powietrze przypominało o tym, że był już koniec października.

– Całkiem miły facet – dodała Elin, wspominając konduktora. – Powiedział, że rzadko widuje takie piękne kobiety w pociągu i że podobają mu się moje spodnie. Sama je farbowałam. Powiedział też, że chętnie odwiedzi mój sklep następnym razem, gdy będzie w Londynie.

– Co za innowacyjny sposób na pozyskiwanie klientów – zaironizowałam.

Żeby dostać się ze stacji do domu musiałyśmy przejść przez całą długość miasteczka i Elin ze świecącymi oczami obserwowała każdy powykrzywiany budynek, witryny pełne magicznych przedmiotów i ekstrawagancko ubranych czarodziejów. Dotarło do mnie, że to był prawdopodobnie pierwszy raz, kiedy w ogóle odwiedziła Hogsmeade. Zrobiłam mentalną notkę, żeby niedługo zabrać ją tutaj na drobne zakupy.

Dotarcie na drugi koniec miasteczka zajęło nam ponad pół godziny, a gdy tylko Elin zobaczyła moją leśną chatkę, na wpół się skrzywiła, na współ uśmiechnęła.

– Faktycznie. Skansen.

– A w środku jest jeszcze lepiej!

Elin nie była pod wrażeniem staromodnego wystroju. Po zdjęciu butów i odwieszeniu płaszcza wytknęła, jak krzywe były schody na piętro, jak porysowane były deski podłogowe i jak w rogu przy suficie odchodziła tapeta – coś, czego nawet ja nie zauważyłam po tylu miesiącach. Potem przeszła wzdłuż korytarza i wyśmiała każdy pejzaż i każdą martwą naturę. Robiła to wszystko jednak w wesoły, lekkoduszny sposób i nie miałam jej tego za złe.

– A gdzie moje magnum opus? – zapytała, gdy dotarła już do końca korytarza. – Nie chciałaś wieszać w przedpokoju, żeby nie straszyć gości?

Zaprowadziłam ją do salonu i wskazałam na odpowiednią ścianę.

– Jakich tam gości. Ten dom odwiedzam tylko ja i... – Ugryzłam się w język, ale było już za późno.

Siostra wbiła we mnie wzrok, momentalnie zapominając o swoim obrazie.

– I...? Tylko ty i...?

Im bardziej gorąco mi się robiło, tym bardziej jej oczy błyszczały. Docierało już do niej, co się działo, a ja poczułam niespodziewany wstyd, jakbym została przyłapana na tym, że po raz pierwszy się zakochałam.

Lilia i tojad || Remus LupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz