Znam wiele kryjówek. Za garażami, w piwnicy, w zaułku między blokami. Mogę ukryć się tak, żeby nikt mnie nie znalazł. Zamknąć oczy i nasłuchiwać kroków nic nieświadomych ludzi. Niczym czarodziejka z bajki, przenikać między światami niespostrzeżenie. Bez względu jednak na to, na jak długo się ukryję, to przed czym uciekam jest zawsze przy mnie.
Chciałabym móc zniknąć. Schować się w magicznej krainie, odlecieć w stronę księżyca i zmienić się w blask gwiazd na nocnym niebie.
A nie, chwileczkę...
Przecież to możliwe!
Tak się właśnie stanie. Umrę. Jak każdy. Pewnego dnia, schowam się, a moje ociężałe powieki się zamkną, moje ciało pozostanie tu na ziemi, marne i obolałe a ja ulecę do nieba, zmieniając się w kulę światła i energii, którą zawsze byłam.
Czym więc się martwię? Mogłabym żyć, ciesząc się egzystencją czekając na ten dzień. Mogłabym poznać miłego chłopaka mieć przyjaciół i na pozór tak szczęśliwe życie, które codziennie relacjonowałabym w mediach społecznościowych. Po zerwaniu – z tym miłym chłopakiem, który okazałby się, niedojrzałym dupkiem, który zdradziłby mnie właśnie z moją najlepszą przyjaciółką – usunęłabym wszystkie nasze wspólne zdjęcia i emanowała wolnością na imprezach. Wstawiała smutne TikToki, które lajkowałyby osoby, w takiej samej sytuacji. Poczulibyśmy nić porozumienia i być może, nie czułabym się aż tak samotna i skrzywdzona. W końcu jednak czas leczy rany, czyż nie?
Po liceum poszłabym na studia. Nie wiedziałabym do końca jaki profil wybrać, bo większość osiemnastolatków, po porostu nie ma o tym pojęcia, ale przecież na coś trzeba iść. Jako artystka z nutą humanistki, może próbowałabym swoich sił na SAIC a może na aktorstwie. Niestety moje dziecięce marzenia roztrzaskałyby się o bruk i w końcu, z braku pomysłów za namową, racjonalnych rodziców i dziadków – których, w tym moim idealnie nudnym życiu bym posiadała – wybrałabym najlepszy zawód dla kobiety, która myśli o założeniu rodziny, czyli zostałabym nauczycielką lub pracowałabym jako księgowa.
Na studiach poznałabym znów miłego chłopaka, który nie wiedzieć czemu, również wybrał najmniej opłacalny zawód świata i po kilku latach umawiania się, w końcu oświadczyłby się a ja powiedziałabym t a k.
Później to już z górki. Praca, mieszkanie na kredyt, po ślubie dzieci i do emerytury jakoś pociągnę. Wnuki, reumatyzm, demencja i upragnione gwiazdy w końcu by nastały. Na mahoniowym pomniku, na końcu cmentarza, wyryliby napis
Lumi Ross
08.10.2006 – 15.06.2092
Kochająca matka, żona i babcia.
Spoczywaj w pokoju.
Na początku ktoś by przychodził. Na początku zawsze przychodzą. Płaczą, wspominają, tęsknią. Później pochłonęłaby ich praca, życie i ich własne umieranie. Ale mi byłoby już wszystko jedno.
Perspektywa godna wielu osób. Może gdyby była jakakolwiek szansa na realizację takiego planu, skusiłabym się. Racjonalizowałabym sobie, wypierała i robiła mnóstwo innych rzeczy, żeby tylko przekonać siebie i innych, że jestem szczęśliwa a moje życie ma sens. W chwilach zwątpienia przyszłaby z pomocą lampka wina i xanax. To wydaje się rozsądna opcja.
Problem polegał na tym, że bez względu na to, ile bym nie fantazjowała, ile planów nie snuła moja przyszłość była zapisana w moich genach jeszcze przed narodzeniem. Została naznaczona w momencie poznania się moich rodziców i tej nieszczęsnej daty - 15 października 2014 roku – tydzień po moich ósmych urodzinach. Jak się okazało, ta data była przekleństwem dla moich rodziców, ale co gorsza, stała się przekleństwem również dla mnie.
..................................................................................................
(1) SAIC - School Of The Art Institute Of Chicago

CZYTASZ
Lumi
Teen FictionLumi to historia o umieraniu, mimo że nie przyszedł na to czas i o życiu, które, życiem wcale nie jest. To opowieść o dwóch pogubionych duszach, światłu i ciemności - i jak się okazuje, nikt nie jest tym, na kogo wygląda Lumi Ross, szesnastoletnia d...