Wybiegam ze stacji, nie zatrzymuję się. Ostatnie czego teraz potrzebuje to policja i rozmowa z nimi. Tłumaczenie, uzasadnianie i wyjaśnianie – nie jestem w tym najlepsza. Do tego i tak nikt nigdy nie słucha. Każdy ma przygotowany w głowie scenariusz, gotową odpowiedź, obraz drugiego człowieka. Bez względu na to co powiem, jak się zachowam i jakie wyjaśnienie dam, zostanę oceniona.
Wyciągam telefon i w mapy wpisuję ulicę, na której mieszka ciocia. Dzwoniła już kilka set razy. Miałam nadzieję, że nie będę musiała i jej się tłumaczyć. Liczyłam, że przyjazd tu, będzie pierwszą i ostatnią wielką rzeczą w moim życiu. Savannah miała być moją sceną. Ostatnim aktem i popisową solówką. Wszystko popsuł ten chłopak. Bohater od siedmiu boleści. To jego zbolałe spojrzenie pełne niedowierzania i lęku. Wyciągnięta dłoń w moją stronę niczym koło ratunkowe. Gdy w głośnikach pojawiła się informacja o nadjeżdżającym pociągu, a jego światła skomponowały się z moimi oczami, czułam, jak ulga przeszywa moje ciało. Skończyłaby się walka i odliczanie dni, złe samopoczucie i udawanie szczęśliwej, wreszcie nie musiałabym chodzić do psychologa i słuchać o tym, jak cudowne potrafi być życie i że powinnam, czerpać z niego garściami a co najważniejsze nie musiałabym patrzeć w swoją przyszłość, którą zamknęli w tej idyllicznej klinice. Byłabym tylko ja i ...nicość. Na to liczę. Na gwiazdy i to, że właśnie w nie się zmienię. W energię, która będzie sunąc po kosmosie. Żaden raj, piekło czy czyściec i nie daj Boże reinkarnacja. Nie wiem, czy zdołałabym przetrwać po raz kolejny i kolejny na tym padole łez.
Spoglądam na wyświetlacz, dom ciotki znajduje się godzinę drogi stąd. Czy miałam ochotę łazić po tym mieście i go poznawać? Nie, zdecydowanie nie! Jednak perspektywa tego, że Klara się jeszcze bardziej wkurzy a ja nie będę musiała słuchać jej biadolenia przez kolejną godzinę wydaje się nad wyraz kusząca.
Klikam trasę i start. GPS zaczyna wskazywać uliczki, którymi powinnam podążać. Zakładam słuchawki na uczy, kaptur jeszcze mocniej zaciągam na głowę, włączam playliste i ruszam przed siebie, w kierunku swojego nowego cudownego domu.
•••
Jeśli domy odzwierciedlają duszę ich właścicieli to Klara i Dan Daglas, byli najbardziej radosnymi i szczęśliwymi ludźmi jakich spotkałam. Ich dom był jak z bajki. Piękny, kolorowy ogród, z piwoniami, kwitnącą magnolią czy różami. Biały płot z furtką witający gości i uroczy ganek ze stolikiem na kawę i pufami.
Dom był pokryty jasną cegłą, która w świetle mieniła się na lekki pudrowy róż. Posiadał duże przejrzyste okna, w których zawieszone były jasne zasłony a na parapetach stały kwiaty. Był dość spory, posiadał dwa piętra i poddasze, oraz garaż.
Wpatruję się w okno na poddaszu i zastanawiam się czy niczym niechciany i zawadzający kopciuszek wyląduje tam, z przyrodnią siostrą u boku. W zasadzie nie przeszkadzałoby mi to aż tak bardzo. Na uboczu, niewidzialna, dotrwałabym jakoś do końca własnej egzystencji.
– Lumi, dziecko! – słyszę spanikowany głos cioci Klary. Nie mam okazji się poruszyć, gdy jej ciepłe dłonie zarzucają się na moją szyję i mocno zagarniają do siebie – Tak się martwiłam. Wujek po ciebie pojechał, nie było cię. Dzwoniłam... – zaczyna wyliczać, a z jej oczu spływają łzy.
– Pojechałam pociągiem – wyjaśniam beznamiętnie i odsuwam od niej.
– Przecież ustaliłyśmy, że gdy karetka weźmie twoją mamę masz czekać i ktoś po ciebie przyjedzie. Na drodze był wypadek i... – zaczyna tłumaczyć.
– Spoko, przyjechałam pociągiem, nic mi nie jest – wchodzę jej w słowo – jestem zmęczona, gdzie mogę zostawić swoje graty?
Klara milknie. Wpatruje się w mnie z żalem. Wzdycha jedynie i otwiera furtkę.
– Pokaże ci twój pokój.
Podążam za nią do idealnego, bajkowego domu, którego zakażę swym mrokiem. Wolałabym nie wchodzić ze swoimi czarnymi glanami, brudnymi od błota a co gorsza ze swoją duszą, dużo bardziej niszczycielką niż buty.
– Tu jest salon – pokazuje mi poszczególnie pomieszczenia – tu jadalnia i kuchnia.
– Klara – wzdycham poirytowana – masz piękny dom, serio. Ale muszę się wykąpać.
– Oczywiście – miałam nadzieję, że zacznie krzyczeć. Drzeć się, najpierw o to, że wujek jechał kilkaset kilometrów na darmo, później o to, że się nie odzywałam a teraz, że jestem bezczelna. Jednak ona uśmiecha się markotnie i mi przytakuje. Czy tak ma być już do końca? Czy już zawsze będę zamknięta w klatce miłych słówek i obchodzenia się ze mną jak z jajkiem? Miałam nadzieję, że nie, że w końcu potraktuje mnie jak człowieka a nie dziwadło z cyrku. – Tu jest twój pokój. Mam nadzieję, że ci się spodoba.
Ciocia pokazuje mi mały, jasny pokój w odcieniach bieli i różu. Niczym sypialna pierdolonej księżniczki z bajki. Łóżko z baldachimem, toaletka, biurko. Szafa ze zdobieniami, a w niej pewnie suknie balowe. Przy łóżku stoją dwa stoliki nocne i lampki z witrażem. Przy szafie duże, drewniane, jasne lustro.
– Jeśli nie będzie w twoim stylu możemy je przemalować – rzuca po chwili widząc grymas na mojej twarzy. – Obok jest łazienka. Będziesz ją dzielić ze Stephani – mówiłam, przyrodnia siostra, musi być. W tym wypadku znienawidzona kuzynka.
– Nie trzeba, jest w porządku. Dzięki – wchodzę do środka i zamykam drzwi. Siadam na łóżko, ściągam plecak, rzucam go na ziemię i wpatruję się w lustro. Dłonią przeciągam po brudnej i zmęczonej twarzy rozmazując cały makijaż. W odbiciu widzę żałosnego klauna, którym się stałam na poczet scenariusza. Niczym Oskarowa aktorka odgrywam każdą kwestię starannie i z dokładnością pamiętając o wszystkich detalach. Zwracam uwagę na ton głosu, mimikę, gesty, słowa. A wszystko po to, żeby nikt nie zbliżył się zanadto, nie ujrzał małej, przestraszonej i samotnej dziewczynki. Gdyby tylko ją dotknął rozsypałaby się w drobny mak. Jest zbyt krucha i delikatna. Dlatego muszę ją chronić, przed światem i samą sobą. To nic, że cena jest tak wysoka.
CZYTASZ
Lumi
Teen FictionLumi to historia o umieraniu, mimo że nie przyszedł na to czas i o życiu, które, życiem wcale nie jest. To opowieść o dwóch pogubionych duszach, światłu i ciemności - i jak się okazuje, nikt nie jest tym, na kogo wygląda Lumi Ross, szesnastoletnia d...