Rozdział 10

31 5 11
                                    


Kim

Teraz

Jim Henderson to kłopoty dla mojego serca. Wiedziałam to już w momencie, gdy zaczynaliśmy grać w piwnego ping ponga, ale dalej w to brnęłam. Jak ćma w stronę światła leciałam do niego nie zważając na własne obawy i podpowiedzi zdrowego rozsądku. Skończyło się tak jak przewidywałam, a pomimo tego byłam tym zaskoczona. Niedowierzałam, że po raz kolejny moje serce roztrzaskuje się jak fale o skały. Byłam głupia, młoda i zakochana po uszy. Teraz byłam mądrzejsza, dojrzalsza i wiedziałam, że dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi, szczególnie, gdy nosinazwę „miłość".

A czym była ta miłość?  

Uczuciem, za którym goni cały świat jakby to był lekiem na wszelkie problemy, nie zaważając na to, ile bólu może ono spowodować. Ludzie są zaślepieni, otumanieni jak najlepszym narkotykiem, robią irracjonalne rzeczy. Nie chciałam już więcej cierpieć ani być powodem cierpienia innych.

Patrzenia na Jima na boisku było jak oglądanie filmu Titanic. Zachwycasz się jaki jest wspaniały, tak jak zachwycasz się relacją Jacka i Rose, potem on idzie do szatni i patrzy na mnie tak, że ciało przeszywa mi miliony małych szpileczek i staję się moją górą lodową, o którą lada moment mam się rozbić, dokładnie tak jak statek.

Dziękowałam Bogu za tę kłótnię podczas kolacji. Mogę trzymać się na dystans, a bardzo go potrzebowałam. Najważniejsze to dostrzegać plusy każdej sytuacji.

Jak przeżyję ten sezon to znaczy, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych.

Jeszcze ten długi weekend w Irlandii. Po co robić wesele, które ma trwać kilka godzin jak można świętować cztery dni?

Patrzyłam na swoją, w połowie spakowaną walizkę i nie miałam pomysłu co mogę jeszcze zabrać. Niby pogoda w Irlandii bywa kapryśna, ale mamy sierpień. Chyba nigdzie na świecie nie ma jesiennej pogody w sierpniu. Wzruszyłam ramionami i wybrałam na komórce numer Liv.

– Nie wiem co jeszcze zabrać – wyjęczałam, nie dając jej szansy nic powiedzieć. – Mam jakiś limit? Denerwuje się Liv. Tak bardzo się denerwuje tym ślubem.

– Ale to ja wychodzę za mąż – zaśmiała się. – Będzie ok, dasz radę. Masz tylko nieść kwiatki i stanąć obok mnie. Ja mam teraz problem z usadzeniem gości, to prawdziwa udręka.

– A ja, gdzie siedzę? – zapytałam zaciekawiona.

– Koło Jima i Nailah, a z drugiej strony siedzi Erick z osobą towarzyszącą, a potem Arthur.

– Jim i Nailah? Oni idą razem?!

Nie wiem skąd pojawił się u mnie ten wysoki ton głosu, świadczący o lekkim – a może nie lekkim – zdenerwowaniu.

Nie miałam nic do Nailah, poza tym, że byłam trochę zazdrosna, ale nie w kontekście Jima tylko Liv, a może raczej czasu, który z nią spędza. Jak Liv wyjechała po szkole do Irlandii, bardzo rzadko z nią rozmawiałam przez różnicę czasową. Wymieniałyśmy e-maile, raz do niej nawet poleciałam. A potem wyjechała do LA i niby bliżej, ale jednak dalej daleko. Przynajmniej strefa czasowa była korzystniejsza. Tam zaczęła pracę jako asystentka fotografa i tak poznała Nailah. Obie mieszkają teraz w LA, gdzie mogą widywać się codziennie. I to mnie tak kłuje. Ja mogę mieć tylko namiastkę tego i najzwyczajniej w świecie tęsknie. Wiem, że Liv też tęskni. Teraz już się do tego przyzwyczaiłam, pogodziłam z tym faktem. Ale za Nailah dalej nie przepadałam i jeszcze teraz idzie na wesele z Jim'em.

Wkurzyłam się na siebie za swoją głupią reakcję i to, ile emocji we mnie ten fakt wzbudził.

– Przesadź mnie koło Arthura, nie koło nich – powiedziałam błagalnie i wydęłam dolną wargę niczym smutny bobas.

INTRUSIVE FEELINGS [+18] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz