Droga trwała jakieś pół godziny, a ja przez cały ten czas, męcząc się z bólem brzucha, tłumaczyłam jej jakim cudem wraz z zalotnikiem poczęli dziecko. Nie potrafiła tego pojąć, co mnie bawiło, ale jej mina kiedy w końcu ten fakt do niej dotarł, doprowadziła mnie znów do głośnego śmiechu. Po kilkunastu sekundach zauważyłam zza zasłonki oświetloną blaskiem księżyca ścianę mojego domu. Może pałacu.. Była to w końcu całkiem okazała budowla.
- Radzę zatem uświadomić swojego wielebnego dżentelmena o sytuacji, - znów zachichotałam - do zobaczenia El.
- Dobranoc, dziękuję. - Odparła łagodnym głosem, ale ewidentnie słychać było w nim niepokój.
Opuściłam powóz przyjaciółki i udałam się na schody mojego domu. Znajdował się on na rogu ulicy i zdecydowanie różnił się od reszty pałacyków. Inne były pełne zdobień, kwiatów i złota, posiadały zazwyczaj dwie kondygnacje, a ich kolor był biały lub delikatnie pastelowy. W oknach widniały jedwabne zasłony w kwiatowych odcieniach różów, fioletów czy błękitów. Były one piękne, ale powtarzalne i nudne, ponieważ na takiej ulicy znajdowało się podobnych z 10. Mój pałacyk stał na rogu i był okryty płaszczem tajemniczości, choć ja za zbyt tajemniczy go nie uważałam, to bogate dzierlatki wiedziały dużo lepiej i krzywiły się na jego widok. Wysokie ściany trójkondygnacyjnego budynku miały kolor szarości i były porośnięte bluszczem. Wewnątrz wisiały białe zasłony, a balustrady schodów, których tralki uwielbiałam liczyć i omiatać palcami, miały czarny kolor, tak samo z resztą jak okiennice. Mimo mroczności i inności, kochałam ten dom całym sercem.
Otworzyłam wysokie brązowe drzwi za ozdobną klamkę i weszłam do środka. Z kuchni wybiegła jakby wystraszona Eve w koszuli nocnej i podała mi świecznik.
- Odprowadzić Panienkę, Panienko Vivienne? - zapytała zaspana.
- Nie Eve, poradzę sobie, idź spać. - uśmiechnęłam się do niej troskliwie, a ona ze zmęczonymi oczyma odwzajemniła uśmiech i uwydatniła zmarszczki na swojej uroczej twarzy pełnej piegów.
- Dziękuję Panienko Vivienne, dobranoc.
Złapałam balustrady schodów i wspięłam się na samą górę domu, do swojej sypialni. Postawiła świecznik na stoliku i zaczęłam zdejmować założone kilka godzin temu warstwy ubrań. Gdy moje ciało dotykała jedynie bielizna podeszłam do drzwi balkonu, otworzyłam je i dotknęłam zimnej posadzki bosymi stopami. Podeszłam do barierki i wzięłam głęboki oddech.
Mój wzrok omiótł wielki ogród, który znajdował się za pałacykiem. Poza rabatami kwiatów i ozdobnych krzaczków stała w nim cudowna fontanna, altana, a przede wszystkim domek do zabaw, który zbudował mi tato. Jego widok zawsze mnie rozczulał i przypominał mi dziecięce beztroskie lata, kiedy to biegałam po trawie i ganiałam się z tatem. Mamusia zmarła przy porodzie mojego brata lub siostry, którego lub której nigdy nie poznałam ponieważ zmarło razem z nią. Delphine była cudowną kobietą. Kochała mojego tatę, mnie, ale także każdego innego człowieka, który ją szanował. To ona nauczyła mnie szacunku do innych, zwłaszcza do służby, której zawsze dawała dwa dni wolnego w przeciągu tygodnia. Sama wówczas przygotowywała nam posiłki i razem spędzałyśmy czas w kuchni, na dworze czy na innych rozrywkach. Dzięki niej potrafię sama zadbać o siebie. Moja mamusia Delphine zmarła gdy miałam siedem lat.
Został mi wtedy tylko tato, który kochał podróżować i nadto cenił sobie wiedzę. W wieku lat dwunastu mogłam pochwalić się rówieśnikom, że podróżowałam promem do Europy, potrafiłam płynnie czytać i pisać, oraz umiałam przeprowadzić ciekawe rozmowy na wszelkie tematy. Nauczył mnie patrzeć i obserwować. Opowiadał mi historie ludzi, jacy są, jacy byli, i jakie są ich cele w życiu. Umiałam dzięki temu ocenić kto jest wart poświęcenia uwagi, a kto nie. Tato poza tytułem miał także serce, a może przede wszystkim serce. Nie przywiązywał wagi do mody i innych rzeczy przemijających z biegiem czasu. Zamiast wydawać majątek na zdobienie domu, guwernantki czy inne pokojówki, kompletował bibliotekę, zatrudniał szachistów i nauczycieli, bo według niego dużo bardziej od majątku liczyła się wiedza.
Widocznie dotarło to do mnie tak mocno, że wszelkich zalotników - których było całkiem sporo - odrzucałam bo byli zbyt głupi. Ale gdyby nie moje doświadczenie, nie uświadomiłabym Elodie o jej stanie, i nie wytłumaczyłabym jak do niego doszło.
Niestety tato także zmarł, gdy miałam lat siedemnaście. Zostawił mi jednak Eve, która dbała o mnie jak mama. W wieku lat dwudziestu trzech pozostawałam niezależna, bogata i „do wzięcia" choć dla mnie to nie było w ogóle ważne.
Stojąc na balkonie i wdychając świeże powietrze poczułam, że brzuch przestał mnie boleć, ale w zamian za to poczułam ból głowy. W moim dziecięcym domku zaświeciło się światło.
- Jakim cudem pali się tam światło, podczas gdy nikogo tam nie ma? - powiedziałam szeptem do siebie. Wiem że gawędzenie z samym sobą to objaw szaleństwa. Nie jestem szalona, tylko czasem należy porozmawiać z kimś inteligentnym, a aktualnie w moim otoczeniu nikogo mądrego i przytomnego poza mną nie było. - Dlaczego to światło jest tak intensywne, przecież jest tam tylko stara świeca która nawet nie powinna się palić.
Dokładnie pamiętałam jak wyglądał domek, co w nim jest i resztę istotnych szczegółów. Regularnie prosiłam Eve o to aby tam sprzątała, ale niczego nie przestawiała. Ale kto zapalił tam światło, skoro w domy byłam tylko ja, śpiąca Eve i woźnica, który pewnie także spał, w końcu było już po pierwszej.
Nie przejęłam się tym zbytnio i położyłam do łóżka. Po sekundzie leżenia przypomniałam sobie, że nie zgasiłam świecy. Zerwałam się poirytowana i podeszłam do świecy.
- Vivienne, zamyśliłaś się na tyle, że nawet nie poszłaś do łaźni... - dalej prowadziłam konwersację ze sobą. Wyszłam z sypialni, zeszłam po schodach na najniższe piętro i udałam się na tylną stronę budynku do łaźni. Umyłam twarz zimną wodą, którą Eve wydobyła dla mnie ze studni. Wykonałam całą swoją rutynową toaletę i wróciłam znów do sypialni. Zgasiłam świecę i położyłam się. Oczywiście nie mogłam zasnąć i dręczyły mnie myśli.
Po kilku godzinach myślenia w końcu zasnęłam.