Deszcz

28 5 8
                                    

Rozdział dedykowany moim najukochańszym przyjaciółkom. Możecie wydawać się kruche, ale nie ma nikogo silniejszego od was.

- Wiesz czego mi najbardziej brakuje w Szkocji? - zapytałam podnosząc się z podłogi i patrząc na blondynkę, która od pół godziny starała się ugotować spaghetti bolognese. Nie zapowiadało się na to, aby w najbliższym czasie skończyła je przyrządzać, a mój brzuch już dość mocno dawał o sobie znać.
Nie powiem, że była złą kucharką - była w tym wręcz tragiczna, ale w porównaniu do mnie nie spaliła jeszcze tostów. Zamiast tego miała okazję spalić dwa garnki, wodę na makaron i pomidorową. Mimo to upierała się, że dopóki nie spaliła tostów, to jest lepsza ode mnie w kuchni.

- Czego? - obróciła się w moim kierunku podchodząc do wyspy kuchennej. Nawet brudna od sosu oraz z makaronem we włosach wyglądała atrakcyjnie. Podeszłam z drugiej strony mebla i nachylając się wyciągnęłam spośród jej blond kosmyków jedzenie - Oj, dzięki.

- Spacerów.

- Co?

- Tego mi tak jakoś brakuje. W Nowym Jorku szłyśmy do Central Parku i po prostu przesiadywałyśmy tam godzinami, a tu przez pogodę jest ciężko znaleźć choćby jeden słoneczny dzień - mruknęłam wyglądając przez okno, za którym wyjątkowo przestało padać, ale wciąż było chłodno.

- Przecież możemy się w każdej chwili przejść jak chcesz. Albo nie, bo zimno tam - odparła ze skwaszoną miną.

Zaśmiałam się z jej reakcji, dalej tęskno wpatrując się w krajobraz za oknem. Trafiło nam się mieszkanie z naprawdę wspaniałym widokiem. Niedaleko był park pełen kolorowych drzew, stare kamienice pokryte bluszczem i sklepy, które gdy się otwierały dodawały uroku szarym ulicom. Wszystko to idealnie komponowało się z porą roku, która nastała. Jedynym minusem była pogoda. Westchnęłam.

- Chcesz to idź, bo wątpię, że uda mi się ugotować ten makaron - podeszłam spoglądając do garnka z gotującą się wodą.

- Wiesz, że on już dawno się rozgotował? - zapytałam, wyławiając trochę na łyżkę.

- CO?! Ja się zaraz rozpłaczę! - jęknęła porzucając rękawice i fartuch.

- Będzie dobrze - powiedziałam pokrzepiająco klepiąc ją po plecach.

- Mam dość. Zamawiamy coś na kolację - postanowiła biorąc do ręki telefon. - Na co masz ochotę?

- Jeszcze nie wiem. Zdecyduję jak wrócę, najwyżej nie czekaj na mnie - krzyknęłam ubierając buty i zakładając płaszcz. Zabrałam jeszcze szalik, portfel oraz telefon po czym wyszłam z mieszkania.

Spacerowałam ulicami Edynburga, które pomimo piątkowego popołudnia były prawie puste. Mijałam kolejną kamienicę pogrążając się we własnych myślach. Od poniedziałku zaczęłam pracę w szkockiej kancelarii, z dala od domu. Kupiłam nowe mieszkanie i to na czym mi najbardziej zależało, w końcu byłam niezależna finansowo, bynajmniej starałam się aby tak było. Nie chciałam polegać na pieniądzach matki, lub co gorsza ojczyma, ale nie chciałam też mieć do czynienia z brudną gotówką ojca. Chciałam samodzielności i momentu, w którym w końcu będę mogła poczuć się wolna. Powoli dążyłam do celu, ale wciąż długa droga przede mną.

Spacery pozwalały mi oczyścić umysł, oderwać się od rzeczywistości. Po raz pierwszy od przylotu do Szkocji czułam się spokojnie, powiedzmy. W mojej głowie wciąż kłębiły się różne myśli i obawy.
Przechodziłam przez park, gdy znów zaczęło padać.

- Cholera - przeklęłam uświadamiając sobie, że zapomniałam z domu wziąć parasol.

Przyspieszyłam kroku, aby dotrzeć do jakiegoś miejsca, w którym mogłabym schronić się przed deszczem. Narzuciłam sobie szal na włosy, tak aby choć odrobinę ochronił fryzurę przed wodą z nieba oraz szczelniej opatuliłam się płaszczem. Gorsza widoczność spowodowana opadami, sprawiła, że zostałam zmuszona do opuszczenia głowy, przez co mój wzrok był cały czas wlepiony w ziemię i nie za bardzo wiedziałam dokąd idę. Ocknęłam się dopiero, gdy poczułam mocne szarpnięcie, a następnie chłodny chodnik pod sobą.

𝑴𝒚 𝑺𝒘𝒆𝒆𝒕 𝑷𝒔𝒚𝒄𝒉𝒐𝒑𝒂𝒕𝒉 Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz