Rozdział XI
„Zazdrośćjest namiętnością, która z zapałem szuka tego, co sprawiacierpienie."
- Luise Rinser
W wielkiej sali większość osób pozajmowała już miejsca przy wielkim drewnianym stole. Po brzegi zastawiony najróżniejszymi mięsami, owocami czy serami, zachęcał kompozycją kolorów i podaniem. Wielkie kandelabry, wciąż jeszcze nie wszystkie rozpalone, zdawały się dzielić stół na niepisane przedziały. No i te karafki! Piękne szklane dzbanki załamywały padające na nie promienie niskiego już słońca, barwiąc stół w różowe smugi. Efekt był na tyle wystawny, że zaczęłam się zastanawiać czy to wszystko jest w ogóle do przejedzenia?
Na nasz widok pradziadek gestem ręki dał znać abyśmy podeszli bliżej jego honorowego miejsca u szczytu stołu. Jako pan domu wyglądał dumnie, choć bez zadufania. Mój dziadek miał ten sam sposób bycia. Nawet kiedy oglądaliśmy jakiś film na kanapie w naszym salonie, wyglądał jakby brał udział w równie wystawnej uczcie. Teraz to ja miałam faktyczną okazję doświadczyć tej elegancji na sobie. Myśląc o tym jak dziwnie ułożyło się moje życie, ruszyłam wyprostowana w jego stronę. Nie dotarłam jednak do pustego krzesła, bo jak spod ziemi wyrósł przed mną mężczyzna.
Instynktownie spojrzałam mu prosto w okrągłe piwne oczy i był to największy błąd jaki mogłam popełnić. Żołądek wykręcił mi się na lewą stronę, a nogi ugięły jakby ktoś mi je podciął. Całe szczęście, że de Coligny szedł tuż za mną, bo w ostatniej sekundzie chwycił mnie pod pachy i utrzymał w pionie już drugi raz tego dnia.
- Słodki Panie... - przemówił mężczyzna o piwnych oczach, których uczepiłam się jak rzep, bo naprawdę nie mogłam się teraz na niczym innym skupić.
Dotarło do mnie, że i on pochwycił się oparcia wysokiego krzesła, jak gdyby również łapiąc równowagę. Miał w sobie coś znajomego...
- Ojcze, czy to właśnie nasza urocza kuzynka? - zapytał oniemiały, taksując mnie od góry do dołu, a ja zrozumiałam co się właśnie działo.
„Uważaj na mojego syna", rozbrzmiał mi w głowie głos Domas'a. Stałam oko w oko z moim kolejnym pradziadkiem, ewidentnie bardzo źle rozumiejącym moje omdlenie i dezorientację. Bardzo źle! Obrzydliwe...
- Wszystko dobrze? - zapytał de Coligny, po czym zdałam sobie sprawę, że wciąż mnie podtrzymywał.
Stanęłam na równe nogi nawet nie wiedząc jak mam się wytłumaczyć i jemu, i „kuzynowi". W głowie wciąż mi jeszcze szumiało, a zmieszanie nie pomagało.
- Panienko? - ponaglał admirał.
- Ja... - zaczęłam. - Ja... - No dalej, Kate! - To chyba ten gorset. Służąca za mocno go ściągnęła.
Było to wierutnym kłamstwem, bo w życiu nie biegałabym przecież po ogrodzie, ale mój towarzysz chyba kupił tą ściemę.
- Panna Katherine, tak? - Włączył się mój kuzyn, jakby nie mogąc być dalej ignorowanym.
Nie chciałam być niegrzeczna, więc otrząsnęłam się i wykładając na usta uśmiech, wyciągnęłam do niego dłoń. Pochwycił ją tak szybko, że aż się wzdrygnęłam. Uniósł do swoich ust i trochę zbyt mokro pocałował jej wierzch.
- Zgadza się - przytaknęłam i pohamowałam przed wyszarpnięciem z obrzydzeniem.
- Louis de Ricaud - przedstawił się. - Och, kuzynko... Doprawdy, ojciec nie wspominał, że mamy w rodzinie taki skarb.
CZYTASZ
Miejsce historii 1. Spalona Droga
Romance21-letnia Kate Marshal utknęła w dziwnym punkcie, w którym nie wie co zrobić ze swoim życiem. W tym momencie nie ma własnego mieszkania, miłości ani odwagi, by coś zmienić. Trwa i pracuje - tyle jej wystarcza. Jej bezpieczny świat wywraca się do gór...