"Biedactwo"

182 22 7
                                    

Będąc już u siebie w pokoju, odłożyłam książkę na komodę. Położyłam się na łóżku, uważając by nie pognieść sukienki. Najchętniej to bym ją wyrzuciła, ale Koda by mnie za to ukarał. Wolę nie ryzykować.
Zastanawiałam się co się stało z tamtymi chłopakami. Pierwszy z nich był wysokim brunetem, krótko ściętym. Jego czarne oczy ukryte były za okularami z granatową oprawką. Nosił srebrny kolczyk w wardze oraz w brwi. Drugi z nich zaś był niższy od poprzedniego ale nadal przewyższał mnie wzrostem. Był szatynem o zielonych tęczówkach. W jego wyglądzie wyróżniał się cieniutki warkoczyk pofarbowany na czerwono-niebiesko.
Ciekawość zżerała mnie od środka więc wstałam i wyjrzałam przez okno. Dostrzegłam ich na końcu ulicy. Wyglądało na to, że się kłócili. Pewnie mi tego nie darują i zemszczą się przy najbliższej okazji. Zaśmiałam się i chwyciłam książkę, z którą udałam się na dach przez moje okno. Jak byłam mała spędzałam tu bardzo dużo czasu. Lubiłam tą wysokość, oraz ciszę i spokój, która tutaj panowała. Usiadłam przed kominem, opierając się równocześnie o niego i wróciłam do nieskończonej książki. Była o dziewczynie, która straciła pamięć, a cała akcja rozgrywała się w przecudownym świecie fantastyki, który tak uwielbiałam.

Nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy słońce zaczęło zachodzić, a niebo nabierało czerwonej barwy.
- Ari! Jest już w pół do siedemnastej! – Z lektury wyrwał mnie głos brata.
- Już się szykuję. – Zamknęłam książkę i wróciłam do pokoju w którym znajdował się Koda.
- Naszykuj też jakieś ładne buty, bo planowałem gdzieś wyjść.
- Ładne, czyli?
- Najlepiej na obcasie. – Uśmiechnął się.
- Nie posiadam takich. – Odpowiedziałam bezbarwnie.
- A co z butami mamy? – Spytał, a przez moje ciało przeszła fala gniewu.
- Nie zamierzam dotykać rzeczy należących do tamtej kobiety!
- Ari, zrób to dla swojego kochanego braciszka. – Uśmiechnął się.
- Nie mam nawet takiego zamiaru! Ta szmata mogła nas nie opuszczać! – Wykrzyczałam ze łzami w oczach.
- Wiesz, że musiała. Inaczej nie mielibyśmy z czego żyć. – Odpowiedział ze spokojem.
- Ale nie musiała sobie zakładać nowej rodziny i rodzić kolejnych bachorów jakiemuś fagasowi! Mogła o nas nie zapominać! – Rozpłakałam się na dobre. Koda podszedł do mnie i mnie przytulił.
- Nie mów tak, przecież nie zapomniała o nas.
- W takim razie czemu nas nie odwiedza?! – Odsunęłam się od niego.
- Wiesz, że nie może.
- Może tylko jej się nie chce! Miała by mniej czasu na zabawianie się z tamtym typem!
- Nie mów tak, to nadal nasza matka.
- Ona nigdy nie była dla mnie matką! – Odwróciłam się od niego.
- Ari, uspokój się. – Ponownie mnie przytulił. Starałam się od niego odsunąć, szarpałam się i wierciłam, lecz bez żadnego skutku. Nie myśląc za wiele ugryzłam go w rękę. Było to na tyle bolesne, że odskoczył ode mnie przy okazji mnie popychając, przez co wylądowałam na ziemi. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego co zrobiłam. Blondyn podszedł do mnie, chwycił moje włosy i pociągnął w górę zmuszając mnie tym samym do wstania. Pisnęłam z bólu, na co on się zaśmiał.
- Boli? – Skinęłam głową.
- O nie, dopiero zacznie. – Popchnął mnie na krzesło, które pod moim ciężarem się złamało, kalecząc moje plecy. Krzyknęłam z bólu.
- Biedactwo. – Podszedł do mnie i pogłaskał mój policzek.
- To dopiero początek. – Chwycił moje gardło i podniósł. Odruchowo złapałam go za nadgarstek próbując się wyrwać. Zaśmiał się tylko i rzucił mną o szafę. Osunęłam się po niej na ziemię i z nadzieją spojrzałam na chłopaka.
- P... Proszę... - Było mi ciężko mówić. Podszedł do mnie i ukucnął przede mną.
- O co prosisz ? - Spytał z udawaną troską.
- Zostaw... mnie... - Zaśmiał się po usłyszeniu tych słów.
- Nie mogę, musisz zostać ukarana za nieposłuszeństwo. – Złapał mnie za przedramiona i podniósł do pozycji stojącej. Z bólem oparłam się o szafę i czekałam na cios. Tak jak się tego spodziewałam, uderzył mnie w brzuch. Zgięłam się w pół. Złapał mnie za włosy, zmusił mnie do wyprostowania się, a następnie spojrzał na mnie z uśmiechem.
Znienawidziłam go w tej chwili jeszcze bardziej i naplułam mu w twarz.
- Nieładnie. – Wytarł twarz i pchnął mnie na komodę. Powoli wstałam i chciałam wyjść z pokoju, jednak on był szybszy i zamknął mi drzwi przed nosem.
- Gdzie się wybierasz? Jeszcze nie skończyłem. – Zaśmiał się, a ja korzystając z sytuacji złapałam za wazon i wymierzyłam nim w Kodę. Los jednak chciał inaczej... Blondyn zdążył złapać mój nadgarstek, a uścisk jego był na tyle mocny, że puściłam wazon. Roztrzaskał się na drobne kawałeczki.
- Ze mną nie wygrasz. – Starałam się wyrwać jednak miałam zbyt mało siły. Uderzył mnie ponownie w brzuch, puszczając moją rękę. Upadłam na ziemię kalecząc dłonie o kawałki szkła. Krzyknęłam z bólu i delikatnie się podniosłam, ale nie na długo, ponieważ pchnął mnie do tyłu. Upadłam na łóżko. Zaśmiał się i wyszedł bez słowa z pokoju. Nie wiedziałam co chciał zrobić. Podniosłam się ostrożnie z łóżka i podeszłam do drzwi. Uchyliłam je lekko by zobaczyć gdzie idzie. Schodził po schodach. Wolałam go już -bardziej nie wkurzać, więc zamknęłam drzwi i usiadłam na łóżku. Spojrzałam na swoje dłonie, w których były jeszcze kawałki szkła. Zaczęłam je jak najdelikatniej wyciągać. Ból przy tym był spory jednak przygryzłam wargę, by nie wydać z siebie nawet najcichszego dźwięku. Gdy skończyłam tą czynność położyłam się na łóżku. Zerknęłam jeszcze na godzinę, która wskazywała 17.58. Koda pewnie odłożył spotkanie z Arturem na inny dzień, albo sam pójdzie. Nie pozwoliłby na to, by ktokolwiek się dowiedział o tym co mi robi. Jak mnie upokarza i bije.
Spojrzałam na okno, które było cały czas otwarte. Wstałam niechętnie z łóżka i podeszłam do niego by je zamknąć. Jednak zanim to zrobiłam spojrzałam na ulicę. Nie było, żadnych samochodów jeżdżących w te i z powrotem. Dzieci z sąsiedztwa już dawno pewnie siedzą w domach. Moją uwagę jednak przykuł facet w niebieskiej kurtce. Siedział on na ławce po przeciwnej stronie ulicy i chyba coś rysował. Nie mogłam dostrzec zarysów jego twarzy, która była zasłonięta czarnymi włosami. Po chwili bezsensownego wpatrywania się w niego, postanowiłam zamknąć okno. Nie zrobiłam tego jednak, ponieważ brunet oderwał wzrok od kartki i spojrzał w moją stronę. Nie byłoby to nic dziwnego, gdyby nie fakt, że miał na twarzy maskę. Białą z czarnymi oczami i namalowanym „krwistym" uśmiechem. Uznałam, że pewnie chce kogoś nastraszyć, więc zbytnio się tym nie przejęłam. Zamknęłam okno, zostawiając tym sami moją krew na klamce. Wyminęłam kawałki drewna na podłodze i położyłam się delikatnie na łóżku. Rany na plecach bolały mnie niemiłosiernie, jednak nie chciałam iść po apteczkę. Nie chciałam ryzykować spotkania z blondynem. Zamknęłam więc oczy i oddałam się w objęcia morfeusza.

This NightmareOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz