✾Rozdział 36

74 8 9
                                    



Ziemia drżała pod moimi stopami.

Wiedziałam, że Cassyan celowo wybrał Nicollaza, by to on się ze mną zmierzył. Nie chodziło tylko o sprawdzenie moich umiejętności, ale i o przełamanie strachu. Lęku przed ogniem, który prześladował mnie nawet w snach.

Obudziłam drzemiącą we mnie magię, gotowa stanąć naprzeciw Nico. Uśmiechnął się zawadiacko, po czym odrzucił głowę do tyłu i związał włosy w koński ogon. Jego oczy błysnęły dziko.

A potem przywołał ogień w swoich dłoniach.

Poczułam, jak uginają się pode mną kolana. Rzuciłam Cassyanowi spanikowane spojrzenie, ale on machnął ręką.

– Dasz radę. Robiłaś to już wiele razy – powiedział uspokajająco.

Wzięłam głęboki wdech. Płomienie przeskakiwały pomiędzy palcami Nicollaza.

– Możemy zacząć?

Przypomniałam sobie, jak kilka dni temu zbudowałam wokół siebie kamienny mur, odgradzając się tym samym od nacierających na mnie pocisków. Teraz mogłam przecież zrobić to samo. Wiedziałam, jak się obronić.

Powoli pokiwałam głową, szykując się na nadchodzący atak.

Kiedy płomienie pomknęły w moją stronę, spanikowałam. Uskoczyłam na bok, boleśnie uderzając plecami na ziemię. Nico nie pozwolił mi zebrać sił. Ruszył na mnie, otoczony pierścieniem ognia.

Wzniosłam ścianę ziemi, która przyjęła na siebie płomienie. Co teraz? Myśl! Rzucić w niego skałami? A może opleść korzeniami i wciągnąć pod ziemię?

Podniosłam się niezgrabnie i uniosłam głaz, czekając, aż Nico przebije się przez mój mur. Przeskoczył górą, roztaczając wokół nas ogień. Pożar trawił ziemię dookoła, bezlitośnie niszcząc także moją tarczę.

– Rzucaj, teraz! – Usłyszałam głos Cassyana.

Głazy pomknęły w stronę Nicollaza, jeden za drugim. Zwinnie uniknął obydwu ataków, utrzymując ogień wirujący wokół niego. Posłał płomienie w moja stronę i zanim zdążyłam zareagować, jeden z nich liznął moje ramię.

Wrzasnęłam, opadając na kolana. Ten ból był znajomy. Znów byłam w moim koszmarze, uwięziona w środku pożogi trawiącej wioskę. Bezsilna i słaba. Ogień palił wszystko wokół mnie, a ja mogłam tylko patrzeć.

Tym razem ochroniła mnie ziemia. Łzy ciekły po mojej twarzy, gdy kuliłam się pod kopułą z kamieni, ściskając poparzone ramię.

Dopiero po kilku długich minutach dotarł do mnie krzyk Cassyana. Ogień ustąpił, ale nie opuściłam swojej tarczy.

Czułam, że ktoś próbuje przebić się przez głazy. Powinnam ich wpuścić, wychylić się zza kopuły, ale nie mogłam. Bałam się wyjrzeć na zewnątrz. Czułam dym drapiący mnie w gardło i zbliżające się płomienie. Ramię wciąż paliło żywym ogniem.

Czyjś dotyk wyrwał mnie z tego koszmaru. Spojrzałam w oczy Cassyanowi, krzywiąc się, gdy napotkałam promienie słońca. Starł łzy z mojego policzka.

– Przepraszam – powiedział. – Chyba jednak dla ciebie za wcześnie.

– Emma, nic ci nie jest? – Nico upadł na ziemię obok nas i rzucił zatroskane spojrzenie oparzeniu na moim ramieniu. – Wybacz, ja...

– To nie twoja wina – wychlipiałam, trąc twarz aż do czerwoności. – Powinnam umieć się obronić...

– Przepraszam, Emma. – Nicollaz przepchnął Cassyana na bok i chwycił mnie za przedramiona. – Przepraszam, przepraszam...

Klątwa orchideiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz