✾Rozdział 41

41 8 8
                                    


Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału! Zapomniałam, że nie skończyłam dodawać tutaj Klątwy XD

Książkę mam już całą napisaną, więc rozdziały będę wrzucała równiutko co tydzień <3



Cassyan zaległ w swojej sypialni i nie pokazał się już do końca dnia. Był coraz słabszy, a jego stan doskonale obrazował wygląd ogrodu. Część kwiatów uschła zupełnie, a drzewa powoli traciły swoje liście. Płacząca wierzba znów chyliła się ku ziemi, pozbawiona iskry życia.

Zajęłam czas rozmową z Ailą, a w szczególności tłumaczeniem zasad panujących w Eskalionie. Jej noga została wyleczona na tyle, że wieczorem była już w stanie wyjść z pokoju i z moją pomocą przejść się po piętrze dworu. Myślałam, że zemdleje z ekscytacji, gdy wyczarowałam na jej dłoni niebieski kwiat. Była zachwycona moimi opowieściami o magach, elfach i klątwach. Ale szczególnie zachwycał ją Nicollaz.

Pomimo tego, że odkąd wyszła z komnaty, zamienili ze sobą może dwa słowa ("Dzień dobry"), nie przestawała mnie o niego pytać, a szczególnie o to, jak całkiem sam pokonał grupę wilkołaków, rozpalając ogień na dworze w R'even. Jej maślane oczy przypominały mi o tym, co wydarzyło się w Wierzbowym Bractwie. O Hadrianie i jego żałosnym konkursie. O Lae.

– Wciąż jesteś mężatką – przypomniałam jej, gdy siedziałyśmy na tarasie, jedząc poziomki. Nicollaz pomagał Virienne zrywać lecznicze zioła, co jakiś czas machając w naszym kierunku. To zupełnie wystarczyło, by temat naszej rozmowy zszedł właśnie na niego. – Wystarczająco już wycierpiałaś.

– Nie nazwałabym tego małżeństwem – odpowiedziała ostro. – Raczej niewolnictwem. Wziął mnie za żonę jeszcze tego samego dnia, gdy dotarliśmy do pałacu. Kiedy zobaczyłam ten czarny moloch, z piersi prawie wyrwał mi się płacz. Myślałam, że będę mieszkać w złocie i marmurze, a trafiłam do miejsca ciemnego i zimnego. Jednak kiedy szepnął mi czułe słówko, uwierzyłam, że jeszcze będzie pięknie. Ale potem było tylko gorzej. Ubrano mnie w czarną suknię, jakbym miała umrzeć, a nie wyjść za mąż. Na kamiennym ołtarzu złożyliśmy przysięgi, a po kilku kielichach wina... zupełnie odpłynęłam. Potem obudziłam się w komnacie, na twardym łożu, obolała, w rozdartej sukni. – Głos Aili zadrżał, a gdy spojrzałam w jej oczy, dostrzegłam w nich łzy. – Teraz wiem, że nie ma niczego za darmo. Musiałam zapłacić za małżeństwo z królem.

– Nigdy więcej cię nie skrzywdzi – powiedziałam. – Nigdy.

Oderwała wzrok od Nicollaza i Virienne, i popatrzyła znów na mnie.

– Wiem, Em – odparła, ale jej głos wciąż zdradzał smutek. – Tutaj... jest inaczej. Nie wiedziałam, że magowie mogą być dobrzy. I driady, elfy, syreny. Wszyscy. Masz wielkie szczęście, że tutaj trafiłaś – dodała, patrząc tęsknie na horyzont.

Tutaj jest mój dom – przeszło mi przez myśl. Byłam ogniwem, tak jak wszyscy eskalończycy. Pasowałam do tego miejsca, a magia, która pulsowała w tej ziemi, płynęła także w moich żyłach. Pragnęłam je odnaleźć przez wiele lat i nie wiedziałam, że już je znalazłam.

Aila też zasługiwała, by być szczęśliwą.

– Chciałabym, żeby Lae tu była – wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

– Z nas trzech ona najbardziej zasługiwała na dobre zakończenie.

Miała rację. Lae była łagodna i dobra, i miała więcej cierpliwości, niż my. Znosiła każdą zniewagę i złośliwość. Zawsze była gotowa pomóc każdemu, a kiedy przyszło co do czego, nikt nie mógł zrobić niczego dla niej.

Klątwa orchideiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz