II. Counting Stars

242 46 5
                                    

Brunet siedział na dachu starego pustostanu, którego nikt nie palił się, by zburzyć. Osoby mające taką możliwość nie interesowały się życiem przy murach. Wolały za to poczekać, aż budynek sam się zapadnie i najlepiej dodatkowo przygniatając te mniejsze z jak największą ilością osób w środku. Ludziom bliżej centrum, pracującym w normalnych zawodach z reguły nie podobało się, że produkują żywność, odzież, meble i inne rzeczy, które sprzedane zostaną także wyrzutkom. Nie ważne było to, że niektórzy opychają żołądki to pełna, często aż to nudności, gdzie w tym samym mieście panował wieczny głód, kupują ubrania na jedną okazję, kiedy inni trzęsą się z zimna przez połowę roku. Podobnych sytuacji było mnóstwo. Bogaci nie szanowali kompletnie tego co mają, a zamiast pomóc tym, którzy zadowolą się tym, czym oni gardzą, wolą wyrzucić co nieprzydatne do śmietnika. Mitem nie był fakt, że większość ulicznych psów w centrum miało lepsze życie niż ktokolwiek na slumsach. Społeczeństwo robiło co mogło, by się ich pozbyć i wiedział to każdy. Takich rzeczy głośno nie trzeba było mówić nawet małym dzieciom.

Yongbok westchnął cicho, spuszczając nogi na dół, przesuwając się bliżej krawędzi. Odkąd pamiętał lubił przychodzić tu, kiedy chciał pobyć sam. Może brzmiało to śmiesznie, patrząc na to, że całe życie był samotny, ale tutaj czuł się wolny. Dawniej spotykał tu więcej ludzi, lecz z biegiem lat wieżowiec był w coraz gorszym stanie i mało kto odważył się jeszcze wejść na samą górę. Szesnastolatek nie utożsamiał się z nimi. Uwielbiał patrzeć z góry na całe miasto, którego tak potwornie nienawidził. Ale było piękne, temu nie dało się zaprzeczyć. Wyraźnie dało się odznaczyć granice. Najbliżej niego, niedaleko muru odgradzającego Piastę od reszty świata widział czysty obraz nędzy i biedy. Swój dom. Dalej byli właściciele drobnych sklepów, którzy nie zarabiali wiele, lecz nie brakowało im niczego. Nieco bliżej centrum większe sklepy, w których ceny były już za wysokie dla przeciętnych osób. W środku tego wszystkiego właściciele firm, inżynierzy, rodziny wojskowych, projektanci, politycy i tak ciągnęło się to aż do Żelaznej Twierdzy, w której mieszkał kanclerz oraz najważniejsi członkowie zarządu miasta. Tak to właśnie wyglądało. Warstwy społeczne były układane tak, by każdy wiedział kto jest na dnie, a kto na szczycie.

Zerkał na gwiazdy, które zaczęły powoli przebijać się na niebie. One wędrowały wszędzie, kiedy on był zamknięty w jednym miejscu, bez możliwości jakichkolwiek zmian. Co prawda do tworzącej się rebeli dołączało więcej członków, tak wszyscy wiedzieli, że nie mają siły przebicia. Jeden błąd, zbyt śmiały ruch, a dadzą radzie prowokację do wybicia ich. Według ustalonego prawa, rząd nie może zaatakować mieszkańców bez konkretnego powodu, jednak historia pokazała już nie raz czym skutkuje fizyczne pokazanie im niezadowolenia. Dlatego się ukrywali. Dawali sobie wzajemnie marną nadzieję, że kiedyś przyjdzie ich dzień. Nawet jeśli było to niemal niemożliwe, byli tacy, co wstawali rano wierząc, że ich cichy bunt w końcu zostanie zauważony i tym razem wygrają. Yongbok natomiast nie był optymistą i wiedział jak jest. Do końca swoich dni będzie żył tak, jak teraz albo gorzej, jeżeli noga mu się podwinie. Jego cel skupiał się na utrzymaniu domu, posiadaniu wody, jedzenia i broni. Już z tym i tak miał problem to nie widział powodu, by mierzyć wyżej.

Czując powiew chłodnego wiatru zdecydował się wreszcie wrócić do domu. Nie miał zamiaru zasiedzieć się tu dłużej niż powinien i zostać napadnięty zaraz po zejściu na dół. Wpadał już w tego typu kłopoty. Po zmroku zbierali się tu dość agresywni ludzie, którzy pobiją cię i okradną ze wszystkiego bez skrupułów. Trzy lata temu tak właśnie mu się przytrafiło, po tym, jak zasiedział się na dachu nieco za długo. Nie zauważył nawet kiedy, grupa starszych mężczyzn obezwładniła go, zabrała co miał przy sobie, pozbawiła przytomności i nim się obejrzał, szedł do mieszkania niemal w samej bieliźnie w zimową noc. Pamiętał, jak płakał z bólu i trząsł się z zimna, nie będąc w stanie ogrzać się wystarczająco przez parę godzin. Miał tylko trzynaście lat, a ich nie obchodziło, że zostawili go być może na śmierć. To właśnie działo się na obrzeżach. Jedni byli dla siebie mili i próbowali poprawić drugiej osobie dzień, a inni po ciemku czekali, by znaleźć ofiarę i wzbogacić się o jej grosze.

𝓢𝓽𝓮𝓪𝓭𝓯𝓪𝓼𝓽 𝓘 : 𝓣𝓱𝓮 𝓚𝓲𝓵𝓵𝓲𝓷𝓰 𝓢𝓹𝓻𝓮𝓮  ~Hyunlix~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz