Szesnastoletek siedział na dachu jednego z budynków, czekając tylko na odpowiednią chwilę. Jego broń była w gotowości od dobrych kilku minut, by namierzyć cel i strzelić. Ciemnoczekoladowe, bystre oczy obserwowały okolicę, wokół której słychać usłyszeć się dało pełno kroków, krzyków, różnego rodzaju bronie palne, które odbierały życia każdego, kto wszedł im w drogę. No cóż, taka już była rzeczywistość Piasty - stolicy, a zarazem największego z miast na Ziemiach Pustych. Tak przynajmniej twierdzili ci, którzy wierzyli, że istnieją także inne osiadłości.
Nikt już nie pamiętał, jak wyglądał świat, zanim zniszczyła go natura. Natura, która według nauk sama go stworzyła. Nie przetrwały nawet pisma, opisujące dawne dzieje. Wszystko przepadło, a w tym pamięć ludzka. Ci, którzy przetrwali zmarli dekady temu. Słowa z ich ust były początkowo przekazywane społeczności, lecz większość uznawała je za brednie, majaczenie starszych wiekiem osób. Piasta była wszystkim, co znali ludzie dość szczęśliwi, by się w niej urodzić. Była jaka była, ale tylko tu mieli pewne życie. Bez obaw o katastrofy naturalne na zewnątrz. Każdy słyszał o zagrożeniach poza murami miasta. Wojsko nie szczędziło opowiadań o swoich przygodach i tym, przez co musieli przejść. Mało kto jednak rozumiał, że największe zagrożenie było dokładnie tam, gdzie przebywają.
Ludzie.
Brunet wreszcie usłyszał to, na co czekał. Ktoś zbliżał się do zaułka, na który miał idealnie nakierowany celownik. Nachylił się nieco, odbezpieczając swój karabin. Był on dość nowy, wiedział, że dzięki temu nie chybi. Zmrużył oczy i strzelił od razu, gdy młody mężczyzna, którego imienia nawet nie znał pojawił się w zasięgu jego wzroku. Trafił prosto w głowę, tak jak zwykle. Dzięki temu miał pewność, że wykonał swoje zadanie. Natomiast pozbierał rzeczy i zbiegł na dół, by ktoś czasem nie postanowił dobrać się do jego zdobyczy. Kiedy był młodszy takie sytuacje zdarzały mu się cały czas. Sądził, że po zobaczeniu martwego ciała, inni je ominą, uznając, że morderca załatwił co miał, ale się mylił. Martwe ciała zawsze były sprawdzane, chyba, że ktoś był głupi i nie korzystał z okazji.
Rozejrzał się dookoła i maskę, którą miał na twarzy przesunął dłonią z ust i nosa na oczy i nos. To była jedyna wada, jaką przeszkadzała chłopakowi każdego dnia i nienawidził się za to. Mianowicie bał się krwi. Od ośmiu lat zdany był na siebie, by raz w tygodniu korzystać z jedynej dla niego okazji na zarobienie tak strasznie potrzebnych pieniędzy, a nie umiał się przełamać. Zabijał innych bez mrugnięcia, a nie potrafił spojrzeć na krew, którą sam przelał. Dlatego właśnie na ślepo wymacał na przedramieniu obecego mężczyzny mały, twardy element, który zamierzał odebrać. Wysunął z kieszeni nieduży sztylet i wbił go stanowczo w jego skórę, robiąc głębokie nacięcie. Następnie bez wahania wsunął palce, które pokrywały skórzane rękawiczki, w wykonaną ranę i zaczął poruszać nimi w celu zlokalizowania przedmiotu. Wreszcie z ulgą wyjął kwadratowy element, po czym otarł go o ubranie trupa i odłożył obok. Zdjął rękawiczki, od razu wymijając je na drugą stronę, by nie zobaczyć ani kropli krwi i ponownie wziął przedmiot do ręki.
Natychmiast odwrócił się za siebie i zaczął iść w kolejne ze sprawdzonych miejsc. Po drodze ściągnął poprawił maskę spowrotem na usta, by jego oczy znów miały dostęp do świata. Zerknął przelotnie na trzymany w dłoni chip, który jak zawsze utracił swój naturalnie lekko zielony kolor i stał się szary. To było potwierdzenie, iż został on wyłączony. Oczywiście w systemie dostali już informację o śmierci właściciela, ale wiedział, że w ciągu następnych siedmiu godzin musi zebrać więcej niż jeden. Jedna śmierć nie była wyczynem podczas nocy, jak ta. Suma za jeden chip niemal nigdy nie wystarczała na tydzień przeciętnej osobie z jego okolicy. Był zmuszony kontynuować, póki nie zasłuży na sumę, która zagwarantuje mu choć trochę normalnego trybu życia.
W końcu, czym jest jedno morderstwo podczas Killing Spree? Niczym.
Yongbok, po usadowieniu się w następnym z wybranych przez siebie miejsc, zamknął chip w obu dłoniach i przyłożył je sobie do czoła. Przymknął powieki, jakby odmawiał niemą modlitwę na zmarłego. Taki już miał zwyczaj. Choć życie nie pozwalało mu czuć empatii do nikogo podczas tych szczególnych nocy, przepraszał i dziękował po cichu człowiekowi, którego zabił. Odebrał mu życie, by samemu mógł zachować własne. Tak właśnie działała Piasta, odkąd pamiętali dziadkowie dziadków tych, którzy przechodzili na ulicach obok niego. Czy brunet zgadzał się z tym systemem? Oczywiście, że nie, ale nie miał mocy w prawie, by cokolwiek z tym zrobić. Mógł się jedynie dopasować, jak każdy inny.
Przynajmniej tak mówił publicznie. Spojrzał na sporą bliznę na dłoni, która zmieniła jego życie już wiele lat temu. Stanowiła ona dowód o oficjalnym członkostwie ruchu rebeliantów przeciw rządom Piasty. Największego, jaki istniał w historii. Do którego należeli za życia jego rodzice. Do którego teraz on dumnie należał.
Był jednym z Niezłomnych.
~~~
Powiem tyle, jest to projekt, nad którym myślałam od naprawdę dłuższego czasu i jestem mega szczęśliwa, że udało mi się zebrać i go zacząć. Mam nadzieję, że taki klimacik wam się spodoba.
Póki mam wakacje będę tu dość często, może nawet codziennie, jeśli się uda, a później będę już informować na bieżąco. Kocham was i do zobaczenia jutro w pierwszym rozdziale.
Luv, Anka ♡
![](https://img.wattpad.com/cover/370262575-288-k323262.jpg)
CZYTASZ
𝓢𝓽𝓮𝓪𝓭𝓯𝓪𝓼𝓽 𝓘 : 𝓣𝓱𝓮 𝓚𝓲𝓵𝓵𝓲𝓷𝓰 𝓢𝓹𝓻𝓮𝓮 ~Hyunlix~
Fanfiction"Zawsze lubiłem tu przychodzić, by pobyć całkiem sam. Teraz kocham tu być, bo mogę być tu razem z tobą." ... W świecie, gdzie dłużej niż ktokolwiek wie panuje pustka, strach, śmierć, każdy próbuje odnaleźć swoje miejsce. Każdy stara się przetrwać w...