I

53 14 220
                                    

Publikowane bez korekty, bez namysłu. Nie pozdrawiam.

„Nazywam się Julia i byłam normalną dziewczyną, do czasu aż…” – kojarzycie te oklepane początki co drugiej książki? Tak myślałam. Tyle tylko, że ja nigdy nie byłam normalna… no chyba, że to określenie na osobę obsesyjnie kolekcjonującą porcelanowe świnki, rozkręcającą pozytywki o niepokojącej melodii czy robiącą naszyjniki z kłów ludzi i zwierząt. Sorry not sorry, ale ktoś taki nawet w mojej chorej, wypaczonej opinii nie zalicza się do grona zwyczajnych.

Jestem wiedźmą. W dodatku bezczelną do granic, bo rudą. Nieudana koloryzacja, nie pytajcie. Mieszkam razem z resztą przyszywanej rodzinki w Wiosce Czarownic (uwielbiam używać skrótu i szeptać ofiarom na moment przed śmiercią „Wyłoniłam się z WC…”) gdzie domów niestety nie stawiał Bob Budowniczy, u którego wszystko było wiecznie picuś-glancuś, a jakaś marna imitacja „sąsiadów”, która nie umie nawet postawić porządnej lepianki.

Najchętniej przeniosłabym się samotnie na opuszczone bagno i topiła zbłąkane duszyczki, ale reszta ferajny mi na to nie pozwala.

– Halooo, ziemia do Julii! – krzyczy mi ktoś do ucha ze zniecierpliwieniem, aż podskakuję. Z trzaskiem zamykam notes i kieruję wzrok na stojącą przede mną, uśmiechniętą Sandrę. Co ona robi w moim domu tak wcześnie? I czego chce?

– Już zostawiłaś Adidasa? – Unoszę brwi w autentycznym zdumieniu i zapamiętuję, by odnotować nowy rekord w specjalnym zeszycie. Adidas to ksywa jej męża, Abbadona, zresztą jedna z wielu. To taki osiedlowy Sami-Wiecie-Kto, przypakowany menel.

– Uspokój się – warczy groźnie, a ja natychmiast kulę się w sobie i staję się niższa o dobre parę centymetrów. Jest gotowa postraszyć mnie swoim słodkim psem wcale-nie-mordercą, Pianką, dlatego wolę udawać skruchę. Ale przecież powinna się cieszyć, że za nim nie przepadam, prawda? W ten sposób pozbywa się konkurencji.

– Chyba cię Bóg opuścił… – mamroczę i spuszczam wzrok, udając, że muszę zawiązać buta. Właśnie, Bóg. Znalazłam coś, co sprowadzi rozmowę na inne, bardziej sprzyjające mi tory.

Dominika, tytułowana w ten sposób, ustawicznie sprzecza się z Królem Stefanem (Olą) o władzę w plemieniu. Są to jednak tylko przyjacielskie przekomarzanki, bo tak naprawdę dziewczyny to najlepsze kumpele.

– Widziałaś Dominikę? – Kurczowo chwytam się ostatniej deski ratunku, by niepostrzeżenie zakopać topór wojenny.

– To ona mnie tu przysłała – wyjaśnia. – Mają w końcu rozsądzić sprawę Elle. Pomyślałyśmy, że to coś dla ciebie i odgryziesz nam łby, jeśli cię nie zaprosimy.

Trzeba przyznać, że domyślne z nich babki. Rzeczywiście odrobinę bym się zdenerwowała, gdyby nie poinformowano mnie o wymyślaniu przebiegu długiej agonii dla tej puszczalskiej idiotki.

Elle to wioskowa dziwka. Od dawna próbujemy wywalić ją z plemienia, ale skurczybyk się nie daje. Napusciłam na nią krokodyla, zagoniłam do jej domu gladiatora, wmówiłam jej małżonkowi, faraonowi, że zdradza go z niewolnikiem (co, o zgrozo, okazało się prawdą), lecz na marne. Teraz zgotujemy ostateczny koniec tej irytującej kobiecie.

Sandra macha ręką, sygnalizując tym samym, że mam za nią iść. Wychodzimy na brudne podwórko i przemierzamy brzydkie ulice, aż docieramy do Placu Zgromadzeń. To coś w rodzaju rynku lub rzymskiego forum, urządzamy tu głosowania, zebrania, palenie żywcem naszych wrogów… dziś trwa dzień targowy, ale po lewej dostrzegam poszukiwaną dwójkę. Dyskutują o czymś i gestykulują żywo. Kiedy podchodzimy bliżej, słyszę strzęp prowadzonej rozmowy.

– I gdy już wyprujesz flaki – tłumaczy z ożywieniem i uśmiechem na twarzy domniemany Stwórca – rozcinasz żebra i…

– Eee, zbyt lajtowe. – Wzrusza ramionami władca z lekką pogardą.

NOStalgia Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz