II

31 11 168
                                    

Dziś słabszy rozdział, krótszy i gorszy. Znowu totalnie bez korekty i namysłu, piszę i wrzucam.

Mam nadzieję, że choć trochę wam poprawię humor ❤️

Wszystko postanowione. Krucjata rozplanowana z uwzględnieniem najdrobniejszych szczegółów. Azjaci dopisani do listy potencjalnych pamiątek, zaraz po poćwiartowanych fragmentach ciał niewiernych. To znaczy, to nie tak, że romantyzujemy przemoc czy coś. Po prostu moje pięści i ledowy miecz identyfikują się jako dyplomacja i zdrowy rozsądek.

Właśnie, trzeba naładować niezawodne ostrze, by jaśniało w ciemności światłem prawdy. Przede wszystkim nie możemy jednak zapomnieć o naszym głównym celu: długiej i powolnej agonii specjalnie dla Elżuni.

Myślę nad tym, co koniec końców powinnyśmy jej zgotować. Pomysł króla był niezły, z humorem, jednak co tradycja to tradycja. Może rzucić ją na pożarcie mrocznym aniołom? Leśnemu Paterze? Uroczemu Dante? Istnieje ryzyko, że miast ją zabić w sposób okrutny i brutalny, poszliby z nią do łóżka. A nie możemy pozwolić, by ta dziwka puściła się choćby jeszcze jeden raz. W końcu za to zawiśnie.

No, może nie do końca zawiśnie. Powieszenie to podobno śmierć względnie humanitarna, a przecież nie na takiej nam zależy. Odpada też ścięcie głowy, bo będzie zbyt wiele krwi, i rzucenie na pożarcie krokodylom. Ostatnia sztuka popełniała samobójstwo na widok banana, jakkolwiek to brzmi.

Swoją drogą, ciekawe, którym bananem był tamtego dnia? Tym tańczącym, pajęczym czy tym z zaparciem, jak to wdzięcznie określiła go Kasia?

O Kasi chyba jeszcze nie opowiedziałam, a ta postać jest bardzo istotna w tej opowieści. Po pierwsze, to ona jest matką tej poczwary. Wiem, że miała dobre zamiary, ale Elle zerwała się ze smyczy i okryła nas hańbą. Nie martwcie się, wszystko zostanie opanowane z chwilą, kiedy przelejemy jej brudną krew.

Teraz, przed podróżą, należy iść do niej po błogosławieństwo i motywujący cytat. Idealna pora.

– Urlich!!! – krzyczę, ile fabryka dała. – Chodź, idziemy odwiedzić Kasię!!!

– Idę! – odkrzykuje i wybiega z szałasu. Ma na sobie krzyżackie szaty, ale twarz wysmarowała czerwonymi pasami indiańskim zwyczajem. To oznaka nadchodzącej wojny, choć do tej pory nic takiego u niej nie widziałam, ale jestem pewna, że to nie szczyt jej możliwości.

Czy to pora na zainwestowanie w bębny bojowe, czy też nasz śpiew skutecznie odstrasza?

Póki co, zostajemy przy śpiewie. Naprawdę dobry wokal, muszę przyznać.

– OOOOO PANIEEEEEE, TO TY NA MNIE SPOJRZAŁEŚ… – intonuje ktoś zza naszych pleców. To siostra naszego Krzyżaka nad Krzyżakami.

– TWOJEEE USTAAA, DZIŚ WYRZEKŁY ME IMIĘ – ciągnę dalej ochoczo.

– SWOJĄ BARKĘ POZOSTAWIAM NA BRZEGUUU – kontynuuje Ulrich głośno i radośnie.

– RAZEM Z TOBĄ, NOWY ZACZNĘ DZIŚ ŁÓW – kończy Sandra i entuzjastycznie podrzuca w górę pluszową ośmiornicę (imię tego jebańca).

Teraz całą trójką biegniemy, wymachując dzidami, do namiotu Mistrza Kontemplacji, czyli Kasi.

Ja wpadam pierwsza, jak zwykle zdyszana.

Pomieszczenie jest czyste i schludne, proste meble, świece, suszone zioła i te sprawy. Żadnych trupów, a jeśli już, to dobrze schowane. Półki zastawione są książkami, grube zasłony nie przepuszczają światła, a na stoliku stoi ogromny słoik.

Tak, słoik. I wyjątkowo nie są to kiszone cioci Oli.

To Słoiczek Inspiracji, legenda i latarnia wskazująca zbłąkanym właściwą drogę. To motywator i pocieszacz, podżegacz i uspokajacz. I jakie tam jeszcze nazwy wam przyjdą do głowy.

– Mistrzu. – Schylam kornie głowę, bo przecież będę zmuszona zabić jej córkę. Co prawda to podstępna żmija na własnej piersi wyhodowana, ale jeden pies. – Przyszłyśmy, by prosić cię o złotą myśl słoiczka z WC.

Z początku nie odpowiada ani słowem, a jedynie wyciąga rękę i wyjmuje cztery złożone karteczki. Zaraz poznamy przyszłość i zrozumiemy przeszłość. Ewentualnie zwyczajnie popsujemy teraźniejszość.

– Maszyna losująca w toku – mówi w końcu. Zawsze zgywa tę nieśmiałą, lecz kiedy przyjdzie co do czego… – Najpierw Ulrich.

– Ja?

– A mamy jakiegoś innego Ulricha na stanie? – niecierpliwi się.

– Nie, tylko jeden, niepowtarzalny – prostuję szybko. Oby tylko bitwa nie wybuchła przedwcześnie.

– Rozumiem. – Kiwa, byśmy podeszły bliżej. – A więc, Ulrichu, cytat dla ciebie brzmi: „Niech ci futro lekkim będzie”, cokolwiek to znaczy… zapamiętaj i weź to sobie do serca. Teraz ty.

Wskazuje mnie palcem.

– Hmmm, do ciebie słoiczek woła… „Nienawiść to nie miłość, nie można w nią zwątpić”. Jak to rozumiesz?

– Eeee… że jak kogoś nienawidzę, to już na zawsze? – dukam niepewnie. – I że mogę przestać dopiero jak go sprzątnę?

Kręci głową z politowaniem i rozkłada ostatnią karteczkę. To ma być myśl przewodnia naszej krucjaty.

– „Gdzie dwóch się bije, tam lepiej się odsunąć”.

Cóż, zapowiada się doprawdy interesująco.
__________________________________________

– Myślisz, że miała na myśli to, że mamy się wycofać i nie krucjatować? – pyta zafrasowany Ulrich.

– Oczywiście, że nie! – zaprzeczam momentalnie, choć sama mam wątpliwości. – Słuchaj, robisz to w imię wiary tak? Nie można się poddawać! Zabijemy ją!

– Prawdziwy krzyżak nie wbija miecza w plecy! – przetoczyła fragment naszej dawnej rozmowy.

– A kto ci powiedział, że masz celować w plecy? – odparowuję i tym samym kończę tę wymianę zdań. Znów jesteśmy besties i lecimy palić wioski.
__________________________________________

Po dłuższej wędrówce, kiedy radośnie podśpiewujemy wszystkie znane nam przyśpiewki, nawet te głupie, pojawia się propozycja, a nawet konieczność postoju.

No dobra, tak naprawdę pojawia się ona po głośnym darciu ryja do „Siku, siku mocz”. Nie dziękujcie za zmarnowany wieczór.

Kiedyś ktoś nas prawie-wcale-nie-podglądał-przy-sikaniu, więc jesteśmy ostrożne. Prawdę mówiąc, było to kolejne dziecko Kasi. Nie wiem, jaki miało w tym cel, ponieważ możliwości jest wiele.

– Ludzie zakochani nie chcą podglądać swoich obiektów zauroczenia w czasie sikania! – protestuje nasz superbohater.

– Wiem – kwituję tylko.

– Hmmmm… albo ona robi coś, o czym nie chce, żeby on wiedział, a on jest tego świadomy i mu to nie przeszkadza?

– Możliwe – odpowiadam posłusznie, bo, prawdę mówiąc, zgubiłam się już po pierwszym słowie. Mimo to, teoria jest naprawdę solidna. – Chodź, rozpalimy ognisko.

– Ognisko! – cieszy się. – Wiadomka, że ogień to najlepszy żywioł. Możesz coś spalić, albo kogoś spalić, albo go rozpalić, choć on cię raczej nie rozpali. Z jego pomocą możesz sprzątnąć dowody, wrogów, ślady po naszym zakonie…

– Żadnego usuwania naszego zakonu! – oponuję gwałtownie. – Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego musi istnieć! Wiesz, ile mamy za sobą historii?

– Yhm, historia – pochmurnieje. – Właśnie mi przypomniałaś o największej porażce mojego życia.

– Ups. – Wtopa. – O co poszło?

– O kanapkę Pomorze.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Aug 22 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

NOStalgia Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz