Dziś słabszy rozdział, krótszy i gorszy. Znowu totalnie bez korekty i namysłu, piszę i wrzucam.
Mam nadzieję, że choć trochę wam poprawię humor ❤️
Wszystko postanowione. Krucjata rozplanowana z uwzględnieniem najdrobniejszych szczegółów. Azjaci dopisani do listy potencjalnych pamiątek, zaraz po poćwiartowanych fragmentach ciał niewiernych. To znaczy, to nie tak, że romantyzujemy przemoc czy coś. Po prostu moje pięści i ledowy miecz identyfikują się jako dyplomacja i zdrowy rozsądek.
Właśnie, trzeba naładować niezawodne ostrze, by jaśniało w ciemności światłem prawdy. Przede wszystkim nie możemy jednak zapomnieć o naszym głównym celu: długiej i powolnej agonii specjalnie dla Elżuni.
Myślę nad tym, co koniec końców powinnyśmy jej zgotować. Pomysł króla był niezły, z humorem, jednak co tradycja to tradycja. Może rzucić ją na pożarcie mrocznym aniołom? Leśnemu Paterze? Uroczemu Dante? Istnieje ryzyko, że miast ją zabić w sposób okrutny i brutalny, poszliby z nią do łóżka. A nie możemy pozwolić, by ta dziwka puściła się choćby jeszcze jeden raz. W końcu za to zawiśnie.
No, może nie do końca zawiśnie. Powieszenie to podobno śmierć względnie humanitarna, a przecież nie na takiej nam zależy. Odpada też ścięcie głowy, bo będzie zbyt wiele krwi, i rzucenie na pożarcie krokodylom. Ostatnia sztuka popełniała samobójstwo na widok banana, jakkolwiek to brzmi.
Swoją drogą, ciekawe, którym bananem był tamtego dnia? Tym tańczącym, pajęczym czy tym z zaparciem, jak to wdzięcznie określiła go Kasia?
O Kasi chyba jeszcze nie opowiedziałam, a ta postać jest bardzo istotna w tej opowieści. Po pierwsze, to ona jest matką tej poczwary. Wiem, że miała dobre zamiary, ale Elle zerwała się ze smyczy i okryła nas hańbą. Nie martwcie się, wszystko zostanie opanowane z chwilą, kiedy przelejemy jej brudną krew.
Teraz, przed podróżą, należy iść do niej po błogosławieństwo i motywujący cytat. Idealna pora.
– Urlich!!! – krzyczę, ile fabryka dała. – Chodź, idziemy odwiedzić Kasię!!!
– Idę! – odkrzykuje i wybiega z szałasu. Ma na sobie krzyżackie szaty, ale twarz wysmarowała czerwonymi pasami indiańskim zwyczajem. To oznaka nadchodzącej wojny, choć do tej pory nic takiego u niej nie widziałam, ale jestem pewna, że to nie szczyt jej możliwości.
Czy to pora na zainwestowanie w bębny bojowe, czy też nasz śpiew skutecznie odstrasza?
Póki co, zostajemy przy śpiewie. Naprawdę dobry wokal, muszę przyznać.
– OOOOO PANIEEEEEE, TO TY NA MNIE SPOJRZAŁEŚ… – intonuje ktoś zza naszych pleców. To siostra naszego Krzyżaka nad Krzyżakami.
– TWOJEEE USTAAA, DZIŚ WYRZEKŁY ME IMIĘ – ciągnę dalej ochoczo.
– SWOJĄ BARKĘ POZOSTAWIAM NA BRZEGUUU – kontynuuje Ulrich głośno i radośnie.
– RAZEM Z TOBĄ, NOWY ZACZNĘ DZIŚ ŁÓW – kończy Sandra i entuzjastycznie podrzuca w górę pluszową ośmiornicę (imię tego jebańca).
Teraz całą trójką biegniemy, wymachując dzidami, do namiotu Mistrza Kontemplacji, czyli Kasi.
Ja wpadam pierwsza, jak zwykle zdyszana.
Pomieszczenie jest czyste i schludne, proste meble, świece, suszone zioła i te sprawy. Żadnych trupów, a jeśli już, to dobrze schowane. Półki zastawione są książkami, grube zasłony nie przepuszczają światła, a na stoliku stoi ogromny słoik.
Tak, słoik. I wyjątkowo nie są to kiszone cioci Oli.
To Słoiczek Inspiracji, legenda i latarnia wskazująca zbłąkanym właściwą drogę. To motywator i pocieszacz, podżegacz i uspokajacz. I jakie tam jeszcze nazwy wam przyjdą do głowy.
– Mistrzu. – Schylam kornie głowę, bo przecież będę zmuszona zabić jej córkę. Co prawda to podstępna żmija na własnej piersi wyhodowana, ale jeden pies. – Przyszłyśmy, by prosić cię o złotą myśl słoiczka z WC.
Z początku nie odpowiada ani słowem, a jedynie wyciąga rękę i wyjmuje cztery złożone karteczki. Zaraz poznamy przyszłość i zrozumiemy przeszłość. Ewentualnie zwyczajnie popsujemy teraźniejszość.
– Maszyna losująca w toku – mówi w końcu. Zawsze zgywa tę nieśmiałą, lecz kiedy przyjdzie co do czego… – Najpierw Ulrich.
– Ja?
– A mamy jakiegoś innego Ulricha na stanie? – niecierpliwi się.
– Nie, tylko jeden, niepowtarzalny – prostuję szybko. Oby tylko bitwa nie wybuchła przedwcześnie.
– Rozumiem. – Kiwa, byśmy podeszły bliżej. – A więc, Ulrichu, cytat dla ciebie brzmi: „Niech ci futro lekkim będzie”, cokolwiek to znaczy… zapamiętaj i weź to sobie do serca. Teraz ty.
Wskazuje mnie palcem.
– Hmmm, do ciebie słoiczek woła… „Nienawiść to nie miłość, nie można w nią zwątpić”. Jak to rozumiesz?
– Eeee… że jak kogoś nienawidzę, to już na zawsze? – dukam niepewnie. – I że mogę przestać dopiero jak go sprzątnę?
Kręci głową z politowaniem i rozkłada ostatnią karteczkę. To ma być myśl przewodnia naszej krucjaty.
– „Gdzie dwóch się bije, tam lepiej się odsunąć”.
Cóż, zapowiada się doprawdy interesująco.
__________________________________________– Myślisz, że miała na myśli to, że mamy się wycofać i nie krucjatować? – pyta zafrasowany Ulrich.
– Oczywiście, że nie! – zaprzeczam momentalnie, choć sama mam wątpliwości. – Słuchaj, robisz to w imię wiary tak? Nie można się poddawać! Zabijemy ją!
– Prawdziwy krzyżak nie wbija miecza w plecy! – przetoczyła fragment naszej dawnej rozmowy.
– A kto ci powiedział, że masz celować w plecy? – odparowuję i tym samym kończę tę wymianę zdań. Znów jesteśmy besties i lecimy palić wioski.
__________________________________________Po dłuższej wędrówce, kiedy radośnie podśpiewujemy wszystkie znane nam przyśpiewki, nawet te głupie, pojawia się propozycja, a nawet konieczność postoju.
No dobra, tak naprawdę pojawia się ona po głośnym darciu ryja do „Siku, siku mocz”. Nie dziękujcie za zmarnowany wieczór.
Kiedyś ktoś nas prawie-wcale-nie-podglądał-przy-sikaniu, więc jesteśmy ostrożne. Prawdę mówiąc, było to kolejne dziecko Kasi. Nie wiem, jaki miało w tym cel, ponieważ możliwości jest wiele.
– Ludzie zakochani nie chcą podglądać swoich obiektów zauroczenia w czasie sikania! – protestuje nasz superbohater.
– Wiem – kwituję tylko.
– Hmmmm… albo ona robi coś, o czym nie chce, żeby on wiedział, a on jest tego świadomy i mu to nie przeszkadza?
– Możliwe – odpowiadam posłusznie, bo, prawdę mówiąc, zgubiłam się już po pierwszym słowie. Mimo to, teoria jest naprawdę solidna. – Chodź, rozpalimy ognisko.
– Ognisko! – cieszy się. – Wiadomka, że ogień to najlepszy żywioł. Możesz coś spalić, albo kogoś spalić, albo go rozpalić, choć on cię raczej nie rozpali. Z jego pomocą możesz sprzątnąć dowody, wrogów, ślady po naszym zakonie…
– Żadnego usuwania naszego zakonu! – oponuję gwałtownie. – Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego musi istnieć! Wiesz, ile mamy za sobą historii?
– Yhm, historia – pochmurnieje. – Właśnie mi przypomniałaś o największej porażce mojego życia.
– Ups. – Wtopa. – O co poszło?
– O kanapkę Pomorze.
CZYTASZ
NOStalgia
HumorNIE WCHODŹ TU JEŚLI NIE NALEŻYSZ DO @GrupaNOS!!!! To nasz jeden, wielki inside joke Okładkę wykonała @MiriaMaddie