6. Lokal pod Ślepym Wieprzem

109 18 7
                                    

– Gdzie my tak właściwie idziemy?

   Mikołaj szedł z Jose tuż za nowo poznaną aurorką oraz Black. Dziewczyny całą drogę przegadały na różne tematy, szepcząc i śmiejąc się między sobą. Kowalskiemu przypomniała się Chatka na Kurzej Nóżce i jego koleżanki, które rozmawiały ze sobą na tyle cicho, by ich koledzy idący z tyłu nie mogli nic usłyszeć.
   Najwyraźniej z wiekiem to również pozostaje bez zmian.

– 124 Macdougal Street-wyrecytowała Eveline. Ascella przystanęła.
– Lokal pod Ślepym Wieprzem?-zdziwiła się.
– No proszę!-zaśmiała się Picquery.-To chyba nie jest twój pierwszy raz w Nowym Jorku.

   Black tylko się zaśmiała, pozostawiając ją bez odpowiedzi. Mikołaj zastanawiał się o co chodzi. Te dwie, choć ledwo się znały, co chwilę wymieniały porozumiewawcze spojrzenia.
   Chyba, że znały się już wcześniej, a Black przemilczała tę sprawę... Nie, nie było to możliwe. Gdzie Ameryka, a gdzie Polska? Gdzie Hiszpania czy Wielka Brytania?

– Eveline?-odezwał się nagle Jose.
– Tak?
– Jakie języki umiesz?

   Mikołaj zauważył jak te dwie czarownice idące przed nim ponownie wymieniają spojrzenia z delikatnymi uśmiechami na ustach. Nie rozumiał o co mogło im chodzić. Najwyraźniej coś bardzo je bawiło.

– Pytasz czy umiem coś innego poza angielskim, tak? Czy jestem z tych nie wyedukowanych Amerykanów czy raczej z tych, którzy nie są ignorantami.
– Yyy...
– Umiem hiszpański i francuski, z tych ludzkich.
– Z ludzkich...-powtórzył Mikołaj, mrużąc oczy.

   Eveline wiedziała, że jej nie ufał. Miała to w głębokim poważaniu. Czuła też, że Polak próbuje użyć na niej legilimencji, którą ta zgrabnie blokowała.
   Kowalski był silny w tej dziedzinie. Zdążyła już to zauważyć. W końcu używał tego całe życie, nawet nieświadomie. Skubany był urodzonym legilimentą, co sprawiało, że był bardziej niebezpieczny.

– Z ludzkich-oznajmiła mniej wesoło, jednak nie kontynuowała tematu.
– Hablas español, ey?-spytał Jose, czując, że sytuacja nie jest zbyt kolorowa.
– Si. Pero es ni bueno, ni malo-zaśmiała się Eveline.
– Możemy cię z Jose poduczyć na statku-zaproponowała Ascella.
– Świetnie!-ucieszyła się Picquery.
– Et comment est ton français?
– Black!-parsknęła Amerykanka.-Znasz też francuski?
– Black'owie wywodzą się z Lyonu. Nawet jeśli od pokoleń siedzimy w Londynie, nigdy nie pozbyliśmy się genów. Każde pokolenie najpierw mówiło po francusku, dopiero później po angielsku.
– Twoje też?-spytał Mikołaj.

   Musiał zebrać jak najwięcej informacji o dziewczynie. Nie miał akt, więc zostawało mu słuchać i odsiewać informacje przed swoje sito.

– Ja tak. Moje rodzeństwo nie. Siostra najlepiej mówiła po angielsku, brat po hiszpańsku.
– Jak to jest mieć rodzeństwo?-zaciekawiła się Eveline.-Ja nie mam nikogo.
– Moim zdaniem to nie ma tak, że dobrze, albo że niedobrze. Jest... Dziwnie.
– Kogo wolisz?-zapytał nagle Jose.-Brata czy siostrę. Sam mam małą siostrzyczkę, ma 8 lat. Ale wy chyba jesteście w podobnym wieku, co nie?
– Nie mam ulubieńca-oznajmiła Black, choć dało się wyczuć jakieś niedopowiedzenie.-Jesteśmy jak trojaczki. Nawet jeśli jestem starsza o te kilka miesięcy.

   Jose chciał ciągnąć rozmowę, jednak stanęli przed plakatem reklamującym czerwoną szminkę. Eveline i Ascella ponownie wymieniły spojrzenia, by machnąć różdżkami i całkowicie zmienić ich stoje. Obydwie odziane były w krótkie, satynowe sukienki oraz srebrne szpilki. Sukienka Picquery przypominała kolorem śliwkę, a Ascelli była ciemna jak jej własne nazwisko.

– Wasza kolej, panowie-oznajmiła Eveline, machając różdżką.

   Mikołaj i Jose w kilka sekund stali w białych koszulach i, odpowiednio, ciemnoturkusowych i brązowelych spodnielach od garnituru.

PANNA BLACK | next gen eraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz