1. Dla dobra większości

1.3K 60 17
                                    

Griffin

- Kurwa, musisz przestać się na nią tak gapić, Nico – wyrzuciłem, nie mogąc już zdzierżyć tego, jak nawet nie próbował się z tym ukryć.

- Co rozumiemy przez tak? – zapytał, dalej nie odwracając od niej wzroku.

- Ostentacyjnie. Gapisz się na nią, jak Kaden na piłkę – wtrącił Alec, poprawiając się na krześle. Nogi rozłożył swobodnie na stoliku, zahaczając podeszwami trampek o krzesło kolejnego miejsca w rzędzie.

- Nikt na nic nie patrzy tak, jak on na piłkę – odparł Nico, w końcu odciągając oczy od czarnych, pokręconych włosów dziewczyny siedzącej na samym przodzie.

Jeszcze jakiś czas temu nikt w tej klasie nie powiedziałby, że posadzi tyłek tak blisko tablicy. Ale teraz siedziała tam, żeby być jak najdalej od tego, który mimo rozstania, w dalszym ciągu obsesyjnie obserwował każdy wykonywany przez nią ruch. Może i Nico nie chciał przyznać tego głośno, ale za cholerę nie wyleczył się z Dani Morales. Oboje zachowywali się jak popieprzeni i każdy z nas miał już tego dość, choć kompletnie się na to nie zanosiło.

- A jednak – prychnąłem, nachylając się nad naszym stołem.

Byłem wręcz pewien, że nie dam rady usiedzieć w miejscu. Po wczorajszym treningu, który zostawił mnie z wcale nie tak drobną kontuzją, mój bark odmawiał posłuszeństwa. Był jak kula u nogi, ograniczając większość ruchów z prawej strony ciała.

Z dwojga złego, chociaż o tyle dobrze, że nie dałem po sobie poznać, że aż tak mnie to załatwiło. Gdyby tylko Kaden, nasz kapitan, zobaczył, że jego zastępca gryzie piach zwijając się z bólu, posadziłby mnie na ławce do końca sezonu. Ale na szczęście maskowanie fizycznego bólu było moim drugim imieniem, dzięki czemu zanim Kaden zdążył do mnie dobiec, ja już stałem prosto, podnosząc się o własnych siłach.

Takie niewyleczone gówno mogło ciągnąć się za mną przez naprawdę długi czas, a jego konsekwencje boleć bardziej, niż samo zderzenie i upadek. Ale tak to już było. W rugby nie ma miejsca dla takich, którzy nie wstają po upadku. Ten sport był, jest i zawsze będzie definicją brutalności.

Napiąłem mięśnie ramienia i mimo nagminnego pulsowania, starałem się trzymać w jednej pozycji, żeby jakoś usztywnić bark.

- Sorry za wczoraj, stary. Wpadłem na ciebie jak jakiś pojebus – zaczął nagle Alec, zupełnie jakby czytał mi w myślach.

- Wyluzuj. Nie pierwszy, ani nie ostatni raz i sam dobrze o tym wiesz – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Boisko to nie piaskownica, a...

- A Tytani to nie beksy – dokończył za mnie Nico, obracając głowę w naszą stronę.

- Jeszcze raz wspomnicie coś o Kadenie, to się zrzygam – wtrącił John siedzący w lustrzanym odbiciu od nas, w rzędzie obok.

I zrobił to w zdecydowanie nieodpowiednim momencie.

- Powtórz, Kelly. – Kaden stanął tuż przed nim, górując swoją postawą.

Nieważne było, czy John również by wstał, nasz kapitan przeważał wzrostem nad większością szkoły. Nad większością, bo była też mniejszość, która zwyczajnie bała się do niego podejść. Ręce pełne tatuaży na tyle, że nie pozostawiały po sobie ani jednego prześwitu. Twarz niczym kamień, który nigdy nie zmieniał wyrazu ze swojego bazowego, którym w wielu wzbudzał jakiś dziwny, wewnętrzy lęk. Jego styl bycia, styl ubioru i wymowy, wszystko to sprawiało, że Kaden wychodził na tego, z którym nie powinno było się zadzierać. A kto już to zrobił... Drugi raz nie potrzebował się o tym przekonać.

Reckless TitanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz