8. Prawdziwe oblicze zawsze wychodzi na jaw

431 43 2
                                    

Griffin

Przemierzałem boisko truchtem w oczekiwaniu na odpowiedni moment. Jako zewnętrzny środkowy miałem tylko kilka zadań, z czego jedno było najbardziej istotną funkcją w trakcie meczu. Byłem prowodyrem większości ofensywnych akcji i to ja często stanowiłem klucz otwierający drzwi do perfekcyjnego przyłożenia. Można by rzec, że byłem jak pieprzony walec, który tworzył przestrzeń dla reszty, głównie skrzydłowych. Razem z numerem czternastym, pod którym krył się Julian, współpracując pilnowaliśmy, żeby akcja przez jak najdłuższy czas utrzymywała się w polu punktowym.

Gdy tylko czternastka razem z nazwiskiem Crowford mignęła mi przed oczami, usunąłem się, żeby zrobić mu miejsce. Wyczekiwałem odpowiedniej chwili, dzięki której mógłbym wykupić chłopakom jeszcze trochę czasu. Ten moment nadszedł szybciej, niż mógłbym zamarzyć i właśnie dzięki niemu w akompaniamencie piosenek puszczanych przez odpoczywające cheerleaderki, wbiłem się w Alana trzymającego piłkę.

A przynajmniej dokładnie tak bym postąpił, gdyby nie coś, a raczej ktoś, zderzający się ze mną krok przed tym ruchem.

Silne uderzenie posłało mnie na murawę, przez którą baj się poturlaliśmy. Wylądowałem tuż przy linii boiska, hamując dłonią brudzącą się błotem. Nie przejmowałem się tym jednak, bo przez lata zdążyłem przyzwyczaić się do bólu, który mimo wszystko w trakcie rozgrywki, przykryty przez falę adrenaliny, odgrywał drugie skrzypce.

Nie marnując już więcej czasu, rzuciłem się po piłkę. Nie oglądałem się w bok, bo w momencie takim jak te, nic nie było istotniejsze od niej. To właśnie piłka stawała się naszym oczkiem w głowie, gdy tylko gwizdek czy odgłos z głośników informował o rozpoczęciu meczu. Była trochę jak dziecko, tyle że z drobnym wyjątkiem, bo o malucha biłbym się raczej nie trzymając go w rękach podczas całej przepychanki.

- Dawaj ją, McCarthy, no już! – wykrzyczał Kaden, a jego donośny głos przybrał barwę, którą lubiłem najbardziej. Duch walki w tym facecie był na tyle imponujący, że nieważne ile razy nie wyszlibyśmy na to samo boisko, w tych samych wersjach strojów czy nawet składach, dalej podziwiałbym go tak samo cholernie mocno.

Nie chciałem spowalniać przejęcia, więc hardo ścisnąłem piłkę w dłoniach, nie planując pozwolić jej nikomu odebrać.

- Nie tak szybko. – Usłyszałem nagle, gdy tylko zacząłem zabierać się za wyrzut w stronę kapitana.

Zdążyłem tylko spojrzeć w bok i odrzucić niechlujnie piłkę, a momentalnie straciłem dech w piersi. Jedna sekunda sprawiła, że cały ciężar obcego ciała przygniótł moje idealnie w miejscu, którego nadal nie wyleczyłem. Palący ból barku przelał się po reszcie kości i mięśni powodując, że spięły się one na tyle, że nie byłem w stanie wziąć pełnego oddechu.

Otworzyłem szeroko oczy, a panika przejęła nade mną kontrolę. Tylko raz w życiu zdarzyła mi się sytuacja, w której płuca odmówiły mi posłuszeństwa i nie zapamiętałem jej zbyt dobrze, głównie wynosząc z niej wspomnienia kozetki szpitalnej.

- Powiem to tylko raz. – Głos Thomasa szybko pokrył się z rysami jego twarzy wiszącej tuż nade mną.

- Thomas – wycharczałem, przełykając kolejne hausty powietrza, które były teraz na wagę złota.

- Przestań wpierdalać się w nieswoje sprawy, McCarthy, bo następnym razem wyrwę ci ten jebany bark – wypluł, dociskając łokciem moje skatowane ramię. – To moje pierwsze i ostatnie ostrzeżenie. Jeśli jeszcze raz Jordan chociażby stanie bliżej twojego samochodu...

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Sep 27 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Reckless TitanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz