1

42 11 15
                                    

Kim na wpół zanurzony we śnie podciągnął kołdrę wyżej, zupełnie jakby chciał się skryć przed chłodem, który wślizgiwał się do jego pokoju jako nieproszony gość. Ziąb październikowych nocy zdawał się przenikać przez ściany, przypominając mu o swojej nieubłaganej obecności. W powietrzu unosił się zapach wilgotnych liści, które rozwiane łagodnym wiatrem tańczyły swawolnie na ziemi. Chłód przenikając przez cienką tkaninę jego piżamy, szczypał jego delikatne i bezbronne ciało. I choć do zimy wcale nie jest tak blisko, rankami takimi jak ten każdy oddech zmieniał się w mglistą chmurkę.

— Wstawaj. Powinniśmy zaraz wychodzić na śniadanie — Jungwon oparł się kolanem o ramę łóżka i zsunął pierzynę z twarzy śpiącego współlokatora.

— Spójrzcie kto postanowił wrócić — mruknął nie otwierając oczu i przekręcił ciało w taki sposób, że teraz leżał na plecach. Sunoo dodatkowo ułożył zgiętą rękę na twarzy tak, aby wschodzące słońce nie raziło jego delikatnych oczu.

Nie ważne jak przyjemny i beztroski był wieczór, zawsze musiał się skończyć. Yang Jungwon zmęczone powieki otworzył o piątej trzydzieści, aby niecałe dziesięć minut później wyjść z domu Jay'a i dotrzeć do szkoły przed śniadaniem. Mimo iż te serwowane były od siódmej, Jungwon z obudzeniem swojego partnera poczekał aż do siódmej trzydzieści. W międzyczasie chłopak powtórzył materiały do klas, wziął prysznic oraz posprzątał, bo nawet jeśli nie było go poprzedniej nocy, pokój zdecydowanie tego wymagał.

Finalnie Kim zrzucił z siebie kołdrę, czego od razu żałował. Jego ciało pokryła gęsia skórka w kontakcie z zimnym i suchym powietrzem, które Jungwon zdawał się przywlec z dworu. Uświadomienie sobie, która była godzina, prawdopodobnie było jego największym błędem tamtego ranka. Śniadanie zawsze mógł zjeść przerwę potem, a przed lekcją zaspokoić pusty żołądek jedną z wielu przekąsek, które skrywa w ostatniej szufladzie biurka. Pośpiech działał na jego niekorzyść i zauważyć to można było choćby po tym, że zaczął on prasować swój mundurek w dzień, który mundurków nie wymagał.

Koniec końców Sunoo wyrobił się na czas i wraz z Jungwonem na czele udali się do stołówki, gdzie zajmując miejsce w rogu zaczęli się delektować rozgrzewającą owsianką z warzywami. Obserwując twarze niektórych uczniów Kim zastanawiał się w jaki sposób funkcjonują o tej porze i są w stanie cokolwiek z siebie wydusić. On nie mógł zmusić się nawet do małego uśmiechu. Jeszcze bardziej zastanawiało go to, w jaki sposób Jungwon potrafił wrócić do akademiku o tak wczesnej porze.

Sunoo, mimo iż pozornie zajęty ocenianiem innych uczniów, nieświadomie przeszukiwał wzrokiem stołówkę w poszukiwaniu charakterystycznej rudawej czupryny i znużonych oczy, które przykuwały go swoim urokiem. Choć jego uwaga powierzchownie skupiała się na rozmowach, czy śmiechach innych nastolatków, jego myśli skupiały się na pewnej osobie, której obecność, nawet chwilowa, w pewien sposób by go ukoiła.

Na ziemie sprowadziła go dopiero nauczycielka biologii będąca zarazem opiekunką skrzydła północnego, w którym ten mieszkał.

— Słuchajcie, chłopcy, jest sprawa — zaczęła z uśmiechem, schylając się do wzrostu dwójki. Odgarnęła przy tym pojedyncze pasemka włosów, które wpadły jej na twarz i spojrzała na zegarek, upewniając się, że nie zabierze młodym całej przerwy — nie myślcie sobie, że to jakaś kara. Skąd! Moi prymusi muszą dumnie reprezentować szkołę i szerzyć miłą atmosferę, tak? — kiwnęła głową — w porze obiadowej dołączą do nas nowi uczniowie. Mam więc nadzieję, że powitacie ich z szacunkiem. Mogę na was liczyć?

Chłopcy kiwnęli niezręcznie głowami, zastanawiając się, czym sobie na to zasłużyli.

— Świetnie. Mają oni pokój niedaleko waszego, dlatego wybrałam właśnie was — zmrużyła oczy, pogłębiając uśmiech — jestem pewna, że wasi nowi sąsiedzi okażą się mili. Także na przerwie obiadowej widzimy się pod tą salą — wskazała palcami wskazującymi na podłogę — dobrze?

let me in  {sn. .nk}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz