Rozdział VI

153 20 1
                                    

― Kłamie z mojego powodu.

**

Przez kolejne dwa dni Albus wydawał się czymś rozproszony, jednak ilekroć Harry pytał, chłopiec opowiadał mu o kolejnej rzeczy, którą przeczytał w książce podarowanej przez Snape'a.

Mimo to Harry spodziewał się, że w końcu syn zdobędzie się na to, by podzielić się z nim swoim problemem, albo przynajmniej tym, co dokładnie zaprzątało mu głowę.

Schylił się do torby i wyjął z niej syrop klonowy, który kupił, wracając z pracy. Uwielbiał początki miesiąca – chwilę, gdy jego konto było najbardziej zasilone i przez moment mógł udawać, że świat stoi przed nim otworem.

― Masz ochotę na naleśniki? ― zapytał niby mimochodem, już otwierając szafkę w poszukiwaniu odpowiedniej miski. Momentalnie jego uszu dobiegł entuzjastyczny okrzyk, a drobne ręce objęły jego nogi. Albus stał tak przez dłuższą chwilę, nim w końcu puścił go i odsunął się o krok, robiąc mu więcej miejsca.

Patrząc, jak chłopiec wycofuje się, by usiąść przy stole, Harry pomyślał, że nie potrzebuje całego świata. Albus był dla niego wszystkim, był jego słońcem, a każdy jego uśmiech był promieniem rozświetlającym jego dzień.

Zawahał się przez moment, myśląc o Severusie. On... był księżycem. Światłem rozpraszającym mrok.

Wbijając jajka do miski, zastanawiał się, czy chciałby innego życia. Czy gdyby ktoś dał mu drugą szansę, zrezygnowałby z tego, co miał.

I chociaż wyobraźnia podsuwała mu piękne obrazy, chociaż może byłoby łatwiej, bał się, że nie byłoby to równie prawdziwe, co jego obecne życie.

Poznał ból i stratę, dobrze wiedział, jak smakuje samotność, jak to jest, kiedy nie można zapewnić ukochanej osobie wszystkiego, na co ta zasługuje. Znał uczucie głodu i upodlenia, jednak kiedy zamykał oczy, nie widział ciemności i wszechogarniającej pustki, ciągnącej go na dno. Nie żył złem, którego doświadczył.

Albus wspiął się na palce i zajrzał na patelnię, na której właśnie smażył, po czym uśmiechnął się i otworzył szafkę, by wyjąć talerze.

― Kocham cię, tato.

Nie potrafiłby rozpamiętywać zasnutych cieniem dni, nie kiedy tak mocno świeciło słońce.

**

― Pytałem profesora Snape'a, czy nogi go bolą ― zaczął Albus, wsuwając się pod koc obok Harry'ego. Mężczyzna spojrzał na niego, widząc zdecydowaną minę chłopca. Nie podjął jednak tematu, czekając, aż syn się rozwinie. ― Powiedział, że na początku bolało go naprawdę mocno.

― To dobrze, że już nie, prawda? Eliksiry najpewniej działają jak należy i już niedługo będzie mógł samodzielnie się poruszać ― odpowiedział, przeskakując po kolejnych kanałach. Usłyszał westchnięcie i przygryzł policzki, by ukryć uśmiech wywołany tym dźwiękiem.

― Czasami niczego nie rozumiesz, tato! ― jęknął Albus, a gdy Potter na niego spojrzał, dostrzegł radość w jego oczach. ― Profesor powiedział, że to dzięki tobie go nie boli.

Harry spiął się lekko, a po chwili miał wrażenie, że zrobiło mu się cieplej. Podał chłopcu pilot i przeczesał mu włosy.

― Poczekaj chwilę, zaraz wrócę ― powiedział, już wstając i kierując się ku wyjściu z domu. Miał wrażenie, jakby się palił, a kiedy niechcący otarł się ramieniem o ścianę, aż się wzdrygnął; całe jego ciało mrowiło. Wyszedł na tyły domu i zaczerpnął powietrza, jednak nawet to nie pomogło. Przesunął palcem po przedramieniu, a jego oczom ukazały się lekkie iskry, i dopiero wtedy dotarło do niego, że to jego magia. Ostatnim razem czuł ją tak wyraźnie, kiedy pokonał Voldemorta, gdy przepełniała go tak ogromna radość, że jego oczy wypełniły się łzami.

Biegnij przed siebie  | SnarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz