Rozdział V

157 19 4
                                    

― Kłamie, że mamy wszystko.

*

Biegł przez kolejne ulice, przeklinając w myślach. Właśnie teraz, kiedy tak rozpaczliwie potrzebował użyć magii, nie mógł tego zrobić; było późne piątkowe popołudnie, a ulice pełne były ludzi, relaksujących się po całym tygodniu pracy.

Nie radził sobie.

Musiał to przyznać. Bez opiekunki jego życie nabrało jeszcze bardziej zawrotnego tempa, a on nie miał chwili wytchnienia, nawet nocą, biorąc dodatkowe zmiany. Odkąd nie miał pomocy, sam musiał odbierać Albusa z przedszkola i zapewniać mu opiekę wieczorami, co zmusiło go do zmiany grafiku. Dzisiejsze roboty przeciągnęły się i już był spóźniony po syna. Czuł do siebie obrzydzenie za to, że zawiódł.

Oczami wyobraźni widział już, jak Albus siedzi na brudnych schodach, wyglądając go za każdym razem, gdy usłyszy jakiś dźwięk. Ostrzegał właścicielkę przedszkola, że coś takiego może się zdarzyć, ale teraz to nie była już tylko hipotetyczna sytuacja. Naprawdę zawiódł Albusa.

Zostały mu dwie przecznice. Spojrzał na zegarek i zobaczył, że spóźniał się już niemal godzinę. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie niekompletne plany, które im przekazano; brak jednej rury opóźnił ich pracę.

― Tato! ― Ledwo minął róg, Albus wyrwał się do przodu, zostawiając młodą dziewczynę, która z nim czekała, a chwilę później Harry trzymał go na rękach, chowając twarz w jego pachnące dziecięcym mydłem włosy.

― Panie Potter...

― Wiem, strasznie przepraszam. I dziękuję, że pani z nim poczekała. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. ― Patrzył na nią ponad głową syna, obawiając się, że kobieta zabroni mu przyprowadzać Albusa.

― Rozumiem, niech pan się tak nie martwi. I tak musiałam zostać dłużej. Albus cały czas uspokajał mnie, że zaraz pan się pojawi. ― Uśmiechnęła się i uniosła rękę. ― Miłego weekendu, panie Potter. Trzymaj się, Albusie! ― W jej głosie pojawiło się coś miękkiego, a Potter tylko mocniej przytulił syna. Nie chciał, by kobieta myślała, że przez to, iż ich rodzina jest niepełna, czegoś im brakuje.

Nawet, jeśli tak było.

― Przepraszam, synku. Nie chciałem, byś musiał czekać. ― Nie spodziewał się, że jego głos będzie tak zdławiony.

― Nie szkodzi, tatusiu. Ani przez chwilę nie wątpiłem, że przyjdziesz.

Harry pocałował go jeszcze w czoło, zanim odstawił go na ziemię i podał mu rękę.

― To co, może ci to jakoś wynagrodzę i coś sobie obejrzymy?

**

Klatka piersiowa dziecka unosiła się i opadała miarowo. Harry nie poruszył się z miejsca odkąd chłopiec zasnął, odnajdując spokój ducha w tych powtarzających się ruchach. Pragnął, by twarz Albusa na zawsze pozostała tak rozluźniona, wolna od trosk, rozczarowań. Gniewu. Gdyby mógł, zrobiłby wszystko, by oszczędzić chłopcu cierpienia.

Choć wkrótce to on miał zadać największe.

Oparł głowę na brzegu łóżka, zmieniając dotychczasową pozycję, od której całkowicie zdrętwiał. Albus pytał go, kiedy znowu będą mogli odwiedzić Snape'a, a on odetchnął z ulgą, że obecność chłopca nie przeszkadzała mężczyźnie. Dzięki temu, mimo utraty opiekunki, nie będzie musiał rezygnować z tych krótkich spotkań. Zresztą, prawdopodobnie wkrótce i one ustaną; spodziewał się coraz szybszej poprawy Snape'a i w końcu po prostu nie otworzy mu drzwi.

Jego dłoń momentalnie uniosła się do ust, a przez głowę przeszła myśl, że może jednak znajdzie się inny powód dla ich spotkań. Snape nie powiedział nie. Nie wyrzucił go też ze swojego domu po tym, co się stało, chociaż też nie wyszedł już z pokoju, by pożegnać się z Albusem.

Biegnij przed siebie  | SnarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz