Płynąc cały czas na południe, w górę Wołchowu, nie zatrzymywali się. Współczesna zabudowa Wielkiego Nowogrodu, choć będąca świadectwem nowoczesności, niespecjalnie interesowała. Zdaniem Skirnira, złodziej Tyrfinga ruszał raczej ku Ilmeniowi – jezioru, na północ od którego założona została pierwotna osada.
- Jeśli miałbym obstawiać, gdzie bym na miejscu złodzieja ruszał ze zdobyczą, to dosyć prawdopodobnym kursem byłaby najstarsza część miasta – stwierdził bez ogródek.
Żegluga minęła im spokojnie, nowogrodzianie raczej niespecjalnie przejmowali się na ich terenie widokiem dziwnej jednostki pływającej, wyglądającej jako wyciągnięta z filmów i seriali o wikingach. Inna sprawa, że przez większość czasu osłaniały ich nadbrzeżne drzewa i krzewy, których nie brakowało zwłaszcza w północnej części miasta.
Nie wiedzieli, ile czasu tak płynęli. Dopiero po jakimś czasie obok nich zamajaczyły rude, ceglane mury nowogrodzkiego kremla. Budowla – swą formą pamiętająca czasy wielkiego księcia moskiewskiego Iwana III Srogiego – położona była na lewym brzegu rzeki. Widok ten wzbudził w dzieciakach z załogi ogólne poruszenie, we czworo stłoczyli się przy relingu, podziwiając czerwone obwarowania z zębatymi blankami i nakryte spiczastymi hełmami wieże wartownicze. Znaczyć mogło to tylko jedno – zbliżali się do celu.
Tym zaś było Rurykowe Grodziszcze – leżąca w pobliżu Ilmenia, przy zbiegu Wołchowa z kanałem łączącym z odległą Mstą ruina. Co jednak zauważyli dość szybko, coś zaczęło się zmieniać. Zrujnowane zabudowania i kupy gruzu, którymi od czasu II Wojny Światowej było stanowisko, nagle jakby rozmywały się. Zamiast nich – otoczone dziwną, błyszczącą mgiełką – pojawiały się drewniane obwarowania i wieże strażnicze. Przy redzie stała niewielka flota snekkarów i drakkarów, a także kupieckich knarrów. Na drewnianych pomostach widoczne były postaci ubranych w wełniane tuniki i spodnie, nakrytych futrami i skórami mężczyzn. Przy bramie stali wartownicy w łuskowych i kolczych zbrojach, z hełmami okularowymi na głowach i z wielkimi toporami oraz okrągłymi tarczami w rękach. Nad tym wszystkim górowały zaś zabudowania okazałego dworu.
- Gdzie myśmy, u licha trafili? – zapytała Tove.
- Holmgard – odezwała się Sigrun. – Jeszcze przed przybyciem Ruryka na te ziemie.
Rudowłosa Szwedka zmarszczyła brwi. Spojrzała na swoich towarzyszy i na siebie. W ich obecnej odzieży pasowali do otoczenia jak pięść do nosa. Żeby nie wspomnieć o tym, jako nagłe znalezienie się w miejscu z odległej przeszłości budziło w niej niemałą konsternację. Jak to, u licha, w ogóle się stało, że zamiast wciąż znajdować się w ich czasach, trafili nagle gdzieś w daleki punkt na osi czasu, w otchłań Mrocznych Wieków? Co miało znaczyć to pojawienie się w quasi-wczesnośredniowiecznych realiach? Co się tu, do cholery, wyprawiało?
- Tutejsi wezmą nas chyba za jakąś obwoźną bandę dziwaków, jeśli zobaczą nas w takim stanie, w jakim jesteśmy obecnie – stwierdziła koniec końców. – Chciałabym wiedzieć, co tutaj działa, skoro wrzucono nas nagle do alternatywnego wymiaru.
- Wszyscy chcielibyśmy to wiedzieć – stwierdził Ivarr. – Sam nie mam pojęcia, co tu się wyprawia, do jasnej Anielki.
- Nie tylko wy jesteście w szoku – odezwała się Freya. – Cokolwiek jednak się dzieje, to lepiej dla nas, byśmy jednak starali się nie wtarabanić w jakieś kłopoty. I tak wyglądamy jak jakieś cudaki, jak stwierdziła Tove.
- Jakbyśmy nimi wcześniej nie byli – prychnął Simo.
- Cokolwiek będziemy robić, róbmy to jednak ostrożnie – stwierdził Skirnir. – Nigdy nie wiadomo, na kogo wpadniemy i z kim przyjdzie nam się mierzyć. Mam złe przeczucia co do tego wszystkiego.
Sigrun tradycyjnie się nie odezwała. Widocznie nie miała zbyt wiele do powiedzenia.
Dobili do portu, po czym zeszli z pokładu na nabrzeże. Na drewnianym pomoście przy porcie Skirnir skompresował ich okręt do formatu jedwabnej chusteczki. Tę następnie włożył sobie w kieszeń. Przybyli do Nowogrodu, uzbrojeni po zęby i w strojach z – chyba najtrafniej w bieżących warunkach mówiąc – przyszłości, jak słusznie zauważyła Tove, wzbudzali niemałą konsternację i zaciekawienie. Mówili między sobą dudniącym, szorstkim językiem Północy, który ze zdumieniem dzieciaki odkryły jako zrozumiały. Jednocześnie część mieszkańców tego miejsca rozmawiała ze sobą w śpiewnej, miękkiej i szeleszczącej mowie. Nie było wątpliwości, trafili w miejsce, gdzie mieszały się ze sobą światy nordycki i słowiański. Zaś rozmawiający po słowiańsku ludzie musieli być żyjącymi w okolicy Ilmeńcami.
Niestety, spokój zakończył się dokładnie w momencie, w którym trafili przed miejskie bramy. Zatrzymali ich tam strażnicy.
- Kto wy? I skąd? – zapytał jeden ze strażników.
- Przychodzimy z dalekiej krainy – odparł Skirnir. – Chcemy oddać hołd władającemu w Holmgardzie księciu Rusów, Rurykowi.
- Nie znamy żadnego Ruryka. Rusowie zaś, o ile wiemy, nie wyściubiają nosa ze swoich ziem w Roslagen – odparł strażnik.
- To kto jest waszym panem? – zapytał zdziwiony elf.
- Wielki Svafrlami, król Holmgardarike i potomek samego Odyna! – odparł wojownik mocnym głosem.
Skirnir na chwilę zbladł. A więc to nie był nawet Nowogród z czasów Ruryka, a jeszcze wcześniejszego okresu. Cholera, że też musieli na początku od razu mieć takiego pecha.
- Przekażcie więc waszemu królowi, Svafrlamiemu Odinsonowi, że przybyli do niego goście z odległych krain i pragną złożyć mu hołd! – oznajmił elf.
Jeden ze strażników zniknął w czeluściach bramy, po czym przekazał wieści któremuś ze swoich towarzyszy. Ten kiwnął głową i pobiegł w stronę dworzyszcza.
Skirnir tymczasem odwrócił się do swoich towarzyszy.
- No to mamy mały problem – powiedział cicho, starając się, by nie usłyszeli tego dwaj strażnicy przy bramie.
- To znaczy? – zapytała Freya.
- Jeśli dobrze główkuję, miecz trafił do swojego pierwszego właściciela i tego, który kazał go wykuć. Do jednego z synów samego Odyna, Svafrlamiego – szepnął.
- Mamy się bać? – zapytał Simo, siląc się na dowcipny ton.
- Nie wiem – pokręcił głową elf. – Cokolwiek się stanie, lepiej się pilnujmy.
Chwilę później w bramie pojawił się mały poczet wojowników. Bez słowa kazali pójść grupie przybyszy za sobą, uliczkami grodziska każąc kierować się w stronę wielkiego wzgórza, na którym stało drewniane dworzyszcze. Z oddali wyglądało jak typowa wikińska hala, gdzie wojownicy mieli zwyczaj wraz ze swoim wodzem świętować. Mimo to, Skirnir nie mógł się pozbyć wrażenia, że tchnie od niej niewypowiedzianą zgrozą i niebezpieczeństwem. Jak gdyby w jej sercu czaiło się coś, czego nie powinni oglądać za żadne skarby. I z czym nie powinni w najlepszym wypadku zadzierać.
Od dworzyszcza ciągnął zapach śmierci i zimna.
CZYTASZ
Dzieci Niflheimu
FantasyZ dedykacją dla @haappysun i @NKubicius. Od wydarzeń opisanych w "Valhalli" i "Ragnaroku" minęło ponad dwadzieścia lat. Po zakończeniu wojny i ukończeniu szkoły przyjaciele zaczęli w zasadzie wieść każde swoje życie i założyć rodziny. Spokój nie trw...