Rozdział 10

26 4 1
                                    

Koniec weekendu nadszedł zdecydowanie zbyt szybko.

Zostałam zaproszona do domu Theo również w niedzielę, lecz nie skorzystałam z zaproszenia. Jego mama jest cudowną kobietą, pełną ciepła i miłości, bardzo energiczną, ale przebywanie w jej towarzystwie uświadomiło mi, jak mało uwagi dostaję od swoich rodziców. Serce boleśnie mnie kłuło za każdym razem, gdy obserwowałam zainteresowanie na twarzy pani Rodriguez słuchającej opowieści swoich synów.

W dodatku była wyśmienitą kucharką i żałowałam swojej odmowy, gdy w niedzielę otworzyłam lodówkę i zobaczyłam w niej światło. Zamówienie fast food'a mi się nie uśmiechało, jednak nie miałam zbyt wielkiego wyboru.

Wracając do sobotniego popołudnia...

Theo odwiózł mnie do domu chwilę przed ósmą wieczorem. Trochę się zasiedziałam i miałam tego świadomość. Najbardziej przerażał mnie fakt, że zostawiłam telefon na kuchennym blacie, całkowicie zapominając o tym, że przecież mogła do mnie dzwonić matka. W głowie miałam tysiąc scenariuszy na kolejne kłamstwo, którym bym ją uraczyła, jednak nie miałam żadnych nieodebranych połączeń, ani wiadomości tekstowych.

Byłam rozdarta, bo zasmuciło mnie to, a jednocześnie byłam szczęśliwa, że nikt mnie nie kontrolował.

Jakimś cudem Theodore jechał teraz bezpieczniej niż poprzednio. Żaden z moich sąsiadów nie czaił się przy chodniku, żeby myszkować, i naprawdę byłam dobrej myśli, jeśli chodziło o niewydanie się naszej małej „kradzieży". Chociaż osobiście nazwałabym to bardziej „pożyczką".

Nie zmieniło to jednak faktu, że siedziałam jak na szpilkach, gdy reflektory samochodu taty błysnęły w kuchennym oknie. Dla niepoznaki rozłożyłam przed sobą zeszyty oraz kartki z notatkami. Nie chciałam prowokować Caroline już na samym wejściu.

– Wróciłam! – krzyknęła Ruby, wbiegając do domu.

– To świetnie! – odkrzyknęłam, parskając śmiechem.

Siedmiolatka wpadła do kuchni, od razu wtulając się w moje plecy, co było niezłym wyczynem, bo siedziałam na stołku barowym.

– Stęskniłam się za tobą – wyszeptała, żebym tylko ja mogła ją usłyszeć.

– Ja za tobą też, skrzacie. – Obróciłam się w jej stronę, jednocześnie schodząc z krzesła, żeby mogła obdarzyć mnie pełnowymiarowym przytulasem.

Chwilę później w korytarzu pojawili się nasi rodzice. Ojciec ubrał się w ciemnofioletową bluzę i spodnie do kompletu, co wyglądało dziwnie w połączeniu z w pełni eleganckim ubiorem jego żony. Caroline włożyła ciemnoczerwony kombinezon z szerokimi ramiączkami, a na nogach miała nieodłączoną część swojej garderoby, czyli szpilki. Henry trzymał w dłoni jej płaszcz.

– Jak bal? – zapytałam z grzeczności, chociaż tak naprawdę mało mnie interesowało to targowisko próżności.

– Fantastycznie – odpowiedział tata, uśmiechając się szeroko. – Ale teraz marzę tylko o swoim własnym łóżku.

Przeniosłam ukradkiem wzrok na Caroline, która z uwagą lustrowała, co znajdowało się na wyspie kuchennej. Gdy dotarło do niej, że wszędzie walały się moje notatki do szkoły, jej oblicze wygładziło się nieznacznie.

Oczywiście nauka była najważniejsza.

– Bal był niesamowity. Chyba jeden z najlepszych, jakie udało nam się zorganizować. Zebraliśmy naprawdę ogromną kwotę podczas licytacji, ale dokładną sumę poznamy w przyszłym tygodniu, gdy zostaną zliczone pieniądze z datków – powiedziała, a jej usta na krótką chwilę nawet wykrzywiły się w uśmiechu. – Szkoda, że cię nie było. Willow była bardzo zasmucona tym faktem, jednak obiecała, że wybierze się kiedyś do nas z ojcem.

Bursztynowe serceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz