Rozdział 1

349 17 1
                                    

8 X 2002, piątek

Purpurowa ciecz dymiła z kotła.

Hermiona potrafiła wyrecytować z pamięci recepturę i sposób przygotowania Eliksiru czyszczącego rany od wielu lat. Przezornie jednak zerknęła na ogromny zegar wiszący nad drzwiami.

— Zagasisz ogień za osiem minut? — spytała zamyślona wiedźma. Dźwięk jej głosu sprawił, że stojąca za nią Pansy Parkinson odwróciła się z dokumentami i piórem w dłoni, przerywając inwentaryzację.

— Znów masz jakieś spotkanie? — Pansy sceptycznie zmierzyła wzrokiem niechlujny i ogromny kok na czubku głowy Hermiony. Loki zostały spięte, gdy ich właścicielka zręcznie włożyła w nie różdżkę, której czubek nieśmiało sterczał po boku jej głowy. — Chyba nie pójdziesz w tym okropnym kitlu.

Hermiona zmarszczyła czoło zdezorientowana i powiodła wzrokiem na dół. Blada, niebieska plama przy kołnierzu żółtych szat.

— Nie mam spotkania, Pansy — odparła, unosząc z rozbawieniem jedną brew. — Zawsze miło usłyszeć od ciebie komplement.

Brunetka wzruszyła ramionami, posyłając koleżance wredny uśmiech, w którym widoczna była także sympatia. Gest, który rozumiały tylko we dwie.

W pracy mimo wszystko porozumiewały się bardzo dobrze. Pansy często bywała również gościem w progach Hermiony, smakując kolejne wypieki, które Gryfonka wymyślała w wolnych chwilach. Po kłótniach z mężem zawsze piekła coś z galaretką, której on nie znosił, a Pansy uwielbiała. Latem obowiązkowo na stole pojawiał się sernik z truskawkami, a szarlotka Hermiony została pochwalona przez samą Molly Weasley. W ostatni weekend wiedźma zawzięcie próbowała odmierzyć odpowiednią ilość soku cytrynowego do tarty jagodowej tak, aby wydobyć z niej więcej słodyczy.

Wciąż jej się to nie udało.

— Mogliby dać ci fory, a co za tym idzie inny kolor fartucha — ciągnęła Parkinson, wodząc wzrokiem po współpracowniczce. — W końcu nie jesteś bezpośrednią uzdrowicielką.

— Zasady to zasady.

— A gust to gust. Siedzisz tu zamknięta cały dzień. Byłoby ci o wiele raźniej, gdybyś siedziała w kolorach dobranych do twojej cery — stwierdziła kwaśno i wróciła do zawziętego notowania. Ona również była ubrana w kitel, tylko biały. Jako pielęgniarka musiała również nosić biały czepek na czubku głowy. Parkinson faktycznie wyglądała w tym niesamowicie. Jasny kolor podkreślał jej surową urodę i kruczoczarne włosy.

Hermiona wciąż była rozbawiona. Ponownie zerknęła na zegar.

— Idę po paczkę, Pansy. Zaraz wrócę. Błagam, nie spal mi pracowni w międzyczasie — powiedziała uzdrowicielka, chowając dłonie do kieszeni ohydnego fartucha. Gdy ruszyła do wyjścia, koleżanka machnęła ręką znad notatnika na znak, iż usłyszała, ale nawet nie podniosła już wzroku znad dokumentacji.

Pakunek, po który szła Hermiona czekał od wczoraj na parterze w izbie przyjęć. Po ostatnim meczu Quidditcha, gdzie Harpie przegrały z Jastrzębiami, doszło do zamieszek na trybunach. Duża część kibiców trafiła do szpitala z przeróżnymi urazami. Wiedźma twierdziła, że zrobili to sobie na własne życzenie, kiedy musiała na bieżąco dorabiać Szkiele-Wzro, a także Eliksir Wiggenowy. Akurat tego dnia przybyli stażyści, co nieco uratowało ją przed nadgodzinami, choć zwykle pracowała sama. Ale pakunku tego dnia nie odebrała.

Strout minęła się z dziewczyną na sterylnie białym korytarzu, gdzie wymieniły się uprzejmymi uśmiechami oraz kiwnięciami głowy. Hermiona mimo wszystko obejrzała się przez ramię na oddalającą się sylwetkę kobiety, uśmiechając się szerzej do samej siebie. Zatrzymała się przed windą znajdującą się na samej górze szpitala. Jej pracownia mieściła się na końcu korytarza, za sklepikiem dla pacjentów i odwiedzających. Pasowało jej to idealnie.

Jak rozkochać w sobie Hermionę Granger? I to po raz drugi.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz