W mroku opuszczonego magazynu Peter Parker, przywiązany do metalowego krzesła, czuł, jak drży z bólu i wycieńczenia. Ślady po torturach rozciągały się na jego ciele, siniaki i rozcięcia były widoczne pod brudnym, podartym kostiumem. Zdawał sobie sprawę, że świat zewnętrzny oddala się coraz bardziej. Rany, pamiątki po nieudanych próbach ucieczki, zaczynały goić się wolniej, niż mógłby sobie tego życzyć, ale to nie fizyczny ból go łamał. Najgorsze było to, co działo się w jego głowie. Każda porażka, każda nieudana próba ucieczki zostawiała kolejny ślad w jego umyśle, przypominając mu, że jest tutaj uwięziony na łasce człowieka, który balansował na granicy obłędu.
Od tygodni, może nawet miesięcy, Deadpool był jego oprawcą. Wade Wilson, z charakterystycznym dla siebie stylem, umiejętnie mieszał ból fizyczny z psychiczną torturą, sprawiając, że Peter zaczynał tracić rozeznanie w rzeczywistości. Z każdym żartem, każdym kąśliwym dowcipem, Wade podważał fundamenty tego, kim Peter był – bohaterem, który zawsze stawiał dobro innych ponad własne.
Magazyn był cichy, niemalże klaustrofobicznie przytłaczający. W ciemnościach słychać było jedynie cichy szum maszyn i odgłos kroków Deadpoola, który zbliżał się z nonszalanckim uśmiechem pod maską.
— No, Petey, jak tam? — zapytał jego oprawca, przysiadając na starej skrzyni obok Petera, jakby odwiedzał dobrego przyjaciela na popołudniową pogawędkę. Jego maska, choć zakrywała twarz, zdradzała uśmiech, który czaił się pod spodem. — Wciąż próbujesz być bohaterem? To przecież takie nudne i wyczerpujące. Uwierz mi, próbowałem kiedyś być w twojej skórze, choć nie dosłownie. Twoje pajęcze wdzianko to nie mój styl.
Peter zacisnął zęby, starając się nie reagować na słowa Deadpoola. Każda odpowiedź dawała mu tylko więcej paliwa do kontynuowania swojej gry. Zbyt dobrze znał Wade'a, by wiedzieć, że ten karmił się reakcjami, czerpał z nich radość. Spędzał godziny na próbach złamania go mentalnie, wyśmiewając jego bohaterstwo, przypominając mu o jego porażkach. Czasami Peter miał wrażenie, że Deadpool wcale nie jest tu po to, by go zabić. Nie, on chciał czegoś znacznie gorszego — chciał, by Peter zrezygnował z bycia Spider-Manem i stał się kimś o wiele gorszym. Jedak nie mógł całkowicie odciąć się od tego, co słyszał. W końcu, Wade mówił to od dni, tygodni, a może i miesięcy – kto to mógł liczyć?
— Wiesz, Petey — kontynuował Deadpool, przechadzając się po pomieszczeniu z nonszalancją, jakby był to jego prywatny salon. — Świat na zewnątrz nie rozumie takich jak my. Mnie? Zaakceptowałem to już dawno. Ale ty? Ty wciąż próbujesz udawać bohatera, ratować każdego, kto się nawinie. Problem w tym, że kiedy wszystko się wali, kto uratuje ciebie?
Peter podniósł zmęczony wzrok. W jego oczach migotała jednak resztka oporu, której Deadpool nie zdołał jeszcze złamać. Jego ciało mogło być wyczerpane, jego mięśnie osłabione, ale wola walki wciąż tliła się gdzieś w głębi. Mimo że był uwięziony w tej ciemnej klatce szaleństwa, gdzie każdy dzień zdawał się zamazywać w jeden niekończący się koszmar, Peter trzymał się nadziei. Nadziei, że ktoś po niego przyjdzie.
Ale kto?
Pytanie to rozbrzmiewało w jego głowie. Każda chwila, każda sekunda niewoli tylko pogłębiała jego wątpliwości. Był tylko chłopakiem z Queens, który wpadł w zbyt duże buty bohatera. Może Wade miał rację. Może nie było nikogo, kto miałby powód, by go ratować.
— Może zostaniesz tu na zawsze! — Deadpool niemalże zaśpiewał, podskakując jak dziecko, które właśnie odkryło nową zabawkę. — Może Tony Stark wcale nie wie, jak bardzo jesteś ważny. Może... zapomniał o tobie...
Imię Tony'ego odbiło się w głowie Petera, jak uderzenie młota. Tony Stark... Jego mentor. Jego przyjaciel. Czy wiedział, co się stało z Peterem? Czy próbował go znaleźć? A może, jak Deadpool sugerował, zrezygnował? Parker nie wiedział. Jedno było pewne – jeśli ktokolwiek mógł go uratować, to właśnie Tony. Iron Man nigdy nie zostawiał swoich przyjaciół, prawda?
W jego sercu, mimo całego zmęczenia i bólu, zapłonęła mała iskra nadziei. Gdzieś tam, w świecie zewnętrznym, ktoś musiał go szukać. A jeśli nie Tony, to kto? Może... może Avengersi?
Deadpool zdołał przeczytać tę nadzieję w oczach Petera. Zbliżył się, pochylając się ku niemu, jego twarz zaledwie centymetry od twarzy Parker'a.
— Naprawdę myślisz, że ktoś po ciebie przyjdzie? — zapytał cicho, niemal szeptem. — Ludzie zawsze mówią, że będą tam dla ciebie. Ale kiedy sprawy idą źle, wszyscy znikają. Wszyscy zostawiają cię samego...
Deadpool, widząc milczenie Petera, skrzywił się teatralnie.
— Ojej, Petey! Taki cichutki dzisiaj? Nie martw się, mały pajęczaku, zaraz cię rozweselę! — Wade sięgnął po katany, które stały oparte o ścianę. — Może mały pokaz akrobatyczny? Co ty na to? Pamiętasz, jak kiedyś byłeś taki zwinny? — zaśmiał się wesoło. — Wiesz, może nie jestem twoim typem trenera, ale hej! Każdy ma swoje sposoby na dyscyplinę!
Peter, nie mogąc już dłużej znosić jego słów, podniósł wzrok. Mimo wyczerpania i bólu, w jego oczach wciąż tliła się resztka buntu, resztka nadziei.
— Przestań... — wychrypiał, ale jego głos był słaby.
Deadpool uniósł brew pod maską.
— Och, ależ proszę! Bohater mówi! To dopiero postęp! — Wade podskoczył i zaczął krążyć wokół Petera jak drapieżnik wokół swojej ofiary. — Ale wiesz co, Petey? Bohaterowie to tylko wymysł, bajka, którą opowiadamy sobie na dobranoc, żeby łatwiej było zasnąć. Ty też kiedyś w to uwierzyłeś, ale spójrz, gdzie cię to zaprowadziło.
Deadpool zatrzymał się nagle, patrząc na Petera.
— Świat nie potrzebuje bohaterów. Potrzebuje takich jak ja. — Jego głos stał się lodowaty, choć wciąż podszyty szaleństwem. — I takich jak ty, Peter, jeśli tylko przestaniesz walczyć. Możemy być niepowstrzymani.
Peter zamknął oczy, starając się nie słuchać, ale Wade był nieugięty. Wiedział, jak wejść do jego głowy, jak sprawić, by każdy moment wydawał się torturą, nawet bez używania przemocy. Zadrwił z jego heroicznych ideałów, zniszczył jego wiarę w samego siebie, aż zaczynał się zastanawiać, czy faktycznie nie ma już dla niego nadziei.
Starał się zablokować te słowa. Jednak one wbijały się w niego jak ostrza, podważając jego przekonania. Czy naprawdę był sam? Czy nadal był bohaterem? Czy był zły?
Czy Tony rzeczywiście mógł go zostawić?
W oddali, gdzieś w głębi ciemnych ulic Nowego Jorku, coś jednak się działo. Tony Stark nie przestał szukać. Sieć jego kontaktów, zarówno technologicznych, jak i osobistych, była rozległa. I choć Peter nie mógł tego wiedzieć, Iron Man nie miał zamiaru odpuścić, póki nie odnajdzie swojego młodego podopiecznego. Ta misja była osobista, znacznie bardziej niż jakakolwiek inna. Peter Parker, choć nigdy nie był jego synem, w wielu aspektach wypełniał tę pustkę w sercu Tony'ego, której nie mógł zapomnieć.
W ciszy, pomiędzy jednym oddechem a drugim, Peter usłyszał cichy, nieuchwytny dźwięk. Zbyt słaby, by od razu go zrozumieć, ale wystarczająco wyraźny, by wzbudzić jego czujność. Coś się zbliżało. Może to była tylko kolejna sztuczka Deadpoola, kolejna próba złamania jego ducha. Ale może... może było to coś więcej.
Serce Petera, choć wycieńczone, zaczęło bić nieco szybciej. W końcu, po długich dniach męki, poczuł, że może to przetrwać.
________
1090 słów
![](https://img.wattpad.com/cover/376300195-288-k893380.jpg)
CZYTASZ
PAJĘCZA SIEĆ CHAOSU
FanfictionPeter Parker, porwany przez Deadpoola, staje się jego marionetką, zmuszany do brutalnych czynów. Tony Stark rozpoczyna desperacką misję ratunkową, próbując ocalić chłopaka i przywrócić mu człowieczeństwo. W tej mrocznej walce Tony staje się dla Pete...