Agata

34 8 117
                                    


Agata stała tuż przed progiem monstrualnego łuku, który prowadził do środka równie monstrualnej świątyni. Słońce zapiekło ją nieznośnie w czubek głowy. Jej dama do towarzystwa zniknęła gdzieś w ogromnym tłumie, płynącym nieprzerwanie przez jedną z głównych ulic Rathendal.

Było to bardzo kontrolowane zniknięcie. Dama zepsuła Agacie parasol i miała znaleźć w tym przeklętym mieście zamiennik, najszybciej jak się dało. Bez oglądania się na koszty.

Ojciec już tej roztrzepanej dziewczynie nagadał. Chwilę temu. Cicho, bez zbędnych scen. Chyba zrozumiała, że jeśli się nie uwinie, to zostanie na Południu. Bez szans na powrót. Chętnych na jej miejsce było aż za wiele. Każdy chciałby służyć w takim domu.

Agata stała i patrzyła na ciemne wnętrze przepastnej świątyni. Za jej plecami wrzał gwar miasta. Daleko przed nią majaczyła niewyraźna sylwetka jej ojca. Był umówiony z Najwyższym Kapłanem. Zawsze dbał o punktualność, więc nie zważał chwilowo na to, że obie jego córki stały jeszcze przed progiem. Mogły dołączyć trochę później. To było nawet wskazane.

Na piśmie Najwyższy Kapłan brzmiał miło, taktownie i przekonująco. Bardzo przekonująco. Bardzo, bardzo przekonująco. Agata wiedziała, że ojciec miał za sobą kilka miesięcy korespondencji, która spędzała mu sen z powiek. A na koniec dostał zaproszenie do świątyni. Było tak dobrze skomponowane, że ściągnęło aż trzech Gottentergów na południowe wybrzeże. Agata uznała to za wyczyn godny podziwu.

Ale nie było jasne, jak Kapłan prezentował się podczas rozmowy w cztery oczy. Ktoś inny mógł mu te niepokojąco piękne argumentacje przygotowywać. Może miał tutaj całe gniazdo szczurów gotowych służyć mu radą.

Być może Kapłan nie odbiegał obyczajami od ulicznych kuglarzy. A jeśli tak, to sam w sobie nie stanowił zagrożenia. I trzeba było szukać tego, kto się za nim chował. A potem go wyeliminować.

Ojciec Agaty minął już okrągłą kolumnadę, która otaczała równie okrągły wycinek posadzki złożonej z geometrycznej mozaiki, i zdecydowanym krokiem zmierzał w kierunku Najwyższego Kapłana. Ważne miejsce, ważna wizyta, ważna wymiana grzeczności. Trochę ryzykowna. Dla Kapłana.

Agata przestała śledzić ten marsz. Ojciec ją zaskoczył. Czytała zaproszenie Kapłana i rozumiała, dlaczego było tak kuszące, ale nie wiedziała, że jej elegancki, sztywny i taktowny rodziciel był w stanie przełamać swój religijny wstręt w imię odwiedzenia problemu osobiście. W dodatku w takim miejscu.

Świątynia wyglądała, jakby była antyczna, ale w gruncie rzeczy stanowiła nowinkę. Fanaberię. I przeżytek jednocześnie. Ale ludzie Południa chyba tak o miejscach kultu nie myśleli. Agata nie mogła tego pojąć. Kto w tych czasach budował jeszcze świątynie zamiast zainwestować w coś przydatnego? Zacofana dzicz.

– Wejdziesz? – usłyszała.

To był głos jej siostry. Pytanie, które zadała, brzmiało trochę bezsensowne. Agata nie mogła zostać na zewnątrz. Nie bez parasola.

Zacisnęła odrobinę szczękę i przygotowała się na to, co trzeba było zrobić. Raz, dwa. Odwróciła się do siostry. Błysnęły fasady białych budynków, które znajdowały się po drugiej stronie pięknej, brukowanej ulicy. Niemożliwie jasne światło zakłuło Agatę w oczy. Zabolało. Bez parasola słońce raziło ja tak bardzo, że ledwo mogła utrzymać głowę w górze. Ale wytrzymała. Atak migreny czy nie. Nie zamierzała patrzeć w podłogę. „Żaden Gottenterg nie gapi się na własne buty" – przywołała w myślach słowa matki.

Hana rozczytała jednak zacięty wyraz jej twarzy bez problemu. Za dobrze wiedziała, jak się sprawy miały. Chwyciła ją pod ramię i pociągnęła za próg. W mrok świątyni. Okropny budynek, ale rozsądny manewr.

Bogowie - Szkice do tomu IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz