Esturia V - final

20 2 69
                                    

Otarła oczy. Tak bardzo zajęły ją huk, opadająca kopuła i zimno, że dopiero w tej chwili poczuła łzy na własnych policzkach. Oto Esturia, paskuda, która przez dwadzieścia lat pragnęła własnej śmierci, a przez jeden zgon nawet już przeszła, przestraszyła się kolejnej. Naprawdę się przestraszyła.

Wstała i na drżących nogach ruszyła do środka głównego gmachu. Byle dojść do progu. Schować się za grubym murem. A potem schować się jeszcze głębiej. Jeszcze głębiej. Schować się. W środku.

Pchnęła boczne wrota. Gdy tylko znalazła się po drugiej stronie ściany, w mroku korytarza, odczuła niewysłowioną ulgę. Natychmiast zaryglowała za sobą drzwi. To też dodało jej zaskakująco dużo otuchy. Z każdą minutą, którą spędzała w znajomym korytarzu, czuła się coraz lepiej.

– Weź się w garść – mruknęła. Była zażenowana samą sobą. Dopiero co śmiała się z braci wyjących do bogów jak psy do księżyca, a przecież sama miała na tym dziedzińcu moment absolutnej słabości. Pocieszała się tylko tym, że nie recytowała bezrefleksyjnie wątpliwej jakości poezji. Ona przynajmniej miała pojęcie, do kogo mówi.

Zamrugała gwałtownie. Usłużny umysł przypomniał jej cel. Kolekcja. Jej kolekcja gdzieś tu była. Być może w gabinecie Mistrza. Znaleźć swoje skarby i uciec. Temu celowi mogła zaufać. Tą myślą mogła stłumić resztki natrętnego strachu.

Otrząsnęła się i ruszyła korytarzem. Drzwi do skryptorium, cichego jak boska mogiła, nasunęły jej myśl o Baraganie. Ciekawe, czy chłopak też się złamał i tłukł teraz modlitwy z resztą zgromadzenia. Może tak, może nie. To już nie była jej sprawa.

Wdrapała się po krętych schodach. Kiedyś uwielbiała tędy przechodzić, bo schody znajdowały się we wnęce, której okna wypełniały kolorowe szybki. Za dnia ta część korytarza topiła się w ciepłych odbłyskach. Jakby człowiek brodził w mroku i wpadał znienacka w przyczajoną tęczę. Teraz został tylko mrok.

Esturia szła długim korytarzem. Jedna z jego ścian, ta wewnętrzna, była dziwaczna, bo łukowata. Dawna sypialnia Jale. Kiedyś pomieszczenie było wysokie na trzy piętra i zajmowało prawie cały ten gmach. Podzielono je na poziomy, dobudowano ściany i tak powstało kilkadziesiąt mniejszych pokoi. Inne czasy, inne sypialnie. Inni lokatorzy. W tym Mistrz. Choć on akurat tutaj nie sypiał. Poszedł w ślady Esturii i miał tu gabinet.

Esturia niemalże odruchowo namacała w drewnianej futrynie drzwi gabinetu idealnie zakamuflowany kawałek, który wyskakiwał, kiedy się go mocno nacisnęło. Awaryjna klamka. Nikt inny o niej nie wiedział. Nawet obecny Mistrz. Esturia się nie podzieliła. Nie, żeby kiedykolwiek ją o cokolwiek pytał.

Przekręciła gałkę i drzwi ustąpiły z lekkim kliknięciem. Znalazła się w gabinecie. Stanęła na środku pomieszczenia. Zadrżała, czując coś, czego nie potrafiła nazwać. Obrzydzenie? Złość? Tęsknotę? Jakiś dziwny rodzaj melancholii?

To miejsce kiedyś służyło jej synowi. To nic, że Turganin był właściwie pachołkiem. Może i nieszczególnie go kochała, ale czuła jednak coś w rodzaju przywiązania. Choćby dlatego, że poświęciła pół swojego życia, żeby rozkręcić tę całą komedię z bogami podziemia. Zrobiła z tej przepalonej jamy smoka prawdziwy ośrodek kultu. A Turganin był krwią z jej krwi. Miał swój udział w wymyślaniu piekielnie skutecznych zasad. Chwyciły. Ściągnęli tu trochę sensownych łbów. Dźwignęli z nędzy okoliczne wioski. Udał im się ten interes. Do czasu. Wystarczył rok, żeby nowy Mistrz wszystko zniszczył.

Patrzyła na czarny płaszcz, zawieszony na krześle. Był za duży, żeby należeć do Mistrza. To było okrycie demona. Esturia przeniosła wzrok z płaszcza na dwa ogromne worki. Jeden leżał oparty o ciężką rzeźbioną nogę stolika. Drugi – na lśniącym blacie.

Bogowie - Szkice do tomu IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz