"To jakiś koszmar" - pomyślał William. Dorian nie zdążył nawet się odezwać. Jego kolega wepchnął się w drzwi.
- Wchodźcie, wchodźcie! Dla wszystkich znajdzie się miejsce! - wykrzyczał pijany chłopak.
William i Colin przekroczyli próg domu, w którym organizowana była duża impreza. William rozejrzał się i wreszcie ją dostrzegł. Astrid siedziała na kanapie i odmawiała Dorianowi, który proponował jej alkohol. William wbił w nią wzrok niczym szaleniec. Z transu wyrwał go jakiś chłopak namawiający go na piwo. Rozmawiał jeszcze z wieloma osobami, którym nie przeszkadzało to, że widzą go pierwszy raz na oczy.
- A co ci się stało w mordę? - wymamrotał jeden chłopak.
- Słucham? - zapytał William swoim miękkim głosem i instynktownie zdjął okulary.
Chłopak z którym rozmawiał i kilka innych osób wokół nich zamarło.
- Cholera! - krzyknęli chórem.
William szybko założył okulary z powrotem.
- Co za Verrückter! To jakaś subkultura? - mówili prześmiewczo idiotycznym tonem.
Wszyscy zaczęli wyśmiewać Williama, a niektórzy krzyczeli z przerażeniem, gdy ktoś dla zabawy zdejmował jego okulary.
William znalazł Colin w tłumie i wyprowadził ją przed dom.
- Wszystko zniszczyłem! A mogło być tak dobrze... - William opuścił głowę. - Na dodatek wszyscy mówią, że jestem wariatem.
- Wiesz... chyba wrócę do sierocińca, jest już późno... Jeśli chcesz to odkręcić to musisz poradzić sobie sam - powiedziała Colin.
- Racja, już późno, lepiej idź.
Colin rzuciła współczujące spojrzenie na Williama i odeszła. William zrezygnowany siadł przed domem i garściami wyrywał trawę z ziemi.
- Ludzie są jednak beznadziejni - pomyślał.
Nie zważał jednak na to, jaką troską i wsparciem obdarzyła go Colin. Piękno Astrid oślepiło go. Wiedział, że nikt nie pokocha ducha. Martwej, leśnej zmory zakradającej się co noc w sny małych dzieci. William czuł złość, dziwna nietolerancja zaiskrzyła w jego duszy. Nietolerancja do tego, że jest jaki jest. Wielki był dysonans między nim a dzieciakami z imprezy. Nie chodzi tylko o wygląd, lecz o całe myślenie, pogląd, zachowanie i odczuwanie emocji. William był tym wrażliwym chłopcem nie chcącym zrobić nikomu krzywdy. Pragnął czynić tylko dobro. Zasługiwał na wiele więcej niż miał. Wiele, wiele więcej...
***
Astrid wyszła przed dom. Na trawniku siedział czarnowłosy chłopak, bawiący się źdźbłami trawy. Zdała sobie sprawę, że to z niego wyśmiewali się wszyscy na imprezie. Usiadła obok niego na trawie. William drgnął i spojrzał na Astrid, która wystraszyła się jego wyglądu, choć nie dawała tego po sobie poznać.
- Co się stało? Dlaczego wyglądasz... w ten sposób? - zapytała Astrid, mimo tego, że zdawała sobie sprawę z niestosowności pytania.
William uśmiechnął się.
- Jestem martwy. Nie żyję - odpowiedział spokojnie.
Astrid uwierzyła mu. Kiwnęła tylko głową i bawiła się trawą w milczeniu.
***
Pełnia księżyca oświetlała korony drzew. William spacerował po lesie co chwila kopiąc szyszki które wpadły mu pod nogi. Zastanawiał się, czy to wszystko jest warte jego starań. Poznał Astrid ale kosztem tego, że został pośmiewiskiem. Złożył dłonie w pięści. Pierwszy raz pożałował, że wybrał zostanie na Ziemi zamiast pójścia w zaświaty. Może tam było by mu lepiej...
***
- Will! - Colin wbiegła do domu Williama. - Will, Boże drogi, nie uwierzysz co się stało!
- Hm? - Will wziął od Colin gazetę.
"Nastolatek zamordowany w Cochem" - mówił nagłówek artykułu. William otworzył szerzej oczy i przekręcił kartkę. "Dorian S. zamordowany o świcie w swoim własnym domu. Morderca prawdopodobnie dźgnął go wielokrotnie ostrym narzędziem. Niemiecka policja z całego regionu bada sprawę."
- To niemożliwe - wyszeptał William. - Jeszcze wczoraj go widziałem...
- Też nie mogę w to uwierzyć - zaaprobowała Colin ze smutkiem i szokiem w głosie.
- Biedny chłopak... Astrid musi być zrozpaczona.
Oboje zamilkli. Wieść ta była tak bardzo niespodziewana i destrukcyjna...
***
[Verrückter = wariat, szaleniec, dziwak]
CZYTASZ
The sparkle of a long lost soul and the vision of a long lost body.
Paranormal[Iskra dawno utraconej duszy i wizja dawno utraconego ciała.] William jest duchem, który próbuję otworzyć się na świat i ludzi, walcząc przy tym z ich akceptacją.